E.M. Forster
A Room with a View
Podchodzisz do parapetu, szurnięciem odsuwasz firankę, z impetem otwierasz okno i nagle zalewa cię fala ostrego, świeżego powietrza. Może i zimny ten powiew, ale za to taki rześki, taki swobodny... We włosy zaplątuje ci się wiatr, w oddali szumi las czy burczy miasto. Bierzesz głęboki haust powietrza, wypełniasz nim płuca aż do samego dna.
A tobie z czym się kojarzy okno?
Pokój z widokiem (1908) to klasyczna pozycja w literaturze angielskiej, a jej autor, E.M. Forster, to wybitny prozaik, który z gracją wyśmiewa hipokryzję i różnice klasowe edwardiańskiej Anglii. Przyznam, że tym razem do lektury przekonały mnie nie tylko zajęcia z literatury, ale również cudowna okładka wydawnictwa Vintage, stworzona do głaskania i zachwytu. Żałuj, że nie masz jej teraz w swoich rękach, eleganckiej, białej, wyśmienitej.
A teraz pozwól, że otworzę okno.
Początkowy kadr z adaptacji filmowej z 1985 roku.
Okno pokoju z widokiem w Pension Bertolini, w którym bosa Lucy Honeychurch stoi witając poranek, było warte zachodu. Lucy przyjechała tu ze swoją podstarzałą kuzynką Charlotte, która zachowuje się jak na starą raszplę przystało i co chwilę jej czegoś zakazuje czy zwraca na coś uwagę, a teraz ciągle się nad nią trzęsie, by ten bubek, syn starego Emersona, nie uważał, że ma do Lucy jakieś prawa, skoro ustąpił jej pokój.
Bo tak było właśnie: ci szczerzy, dobroduszni, ale też wcale bystrzy na swój sposób ludzie, pan Emerson i jego syn, chcieli im od razu oddać pokoje z widokiem na Florencję, ale Charlotte oczywiście uznała, że nie wypada. Dopiero gdy znajomy pastor, pan Beebe, swoją drogą czarujący człowiek, zaręczył za Emersonów, Charlotte się zgodziła ze zbolałą twarzą. I co z tego, że Emersonowie nie mieli wychowania i taktu, koneksji czy majątku? Byli całkiem mili.
Tak zaczyna się przygoda Lucy, która dorastając, zrozumie z czasem wartość swojej wolności, swoich uczuć i swojego sumienia.

W filmie mamy genialną obsadę:
Maggie Smith, Judi Dench, młodziutka Helena Bonham Carter, a nawet nastoletni Rubet Graves!
Pokój to wspaniały romans, ale też świetna powieść obyczajowa z początku wieku. Jeszcze podzielone na klasy społeczeństwo pomału się łamie, granice grup nachodzą na siebie i mieszają się. George Emerson, młody introwertyk, czytujący czarny egzystencjalizm i lubujący się w myślach o bezsensie istnienia, spotyka śliczną Lucy z bogatego domu i natychmiast po nią sięga. Ta, wystraszona, kryjąca w sobie niewykorzystany, szaleńczy potencjał artystyczny, który objawia się tylko, gdy gra z pasją Beethovena na fortepianie, ucieka z powrotem w dobrze znane formy społeczne, wyrzuca młodzieńca z umysłu i znajduje Cecila Vyse'a, rozmemłanego, neurotycznego dandysa, który tłumacząc się swoim wyszukanym smakiem, potrafi każdemu zrobić przykrość. Cecil wyraźnie symbolizuje stary, gnijący ład, w którym dziewczyna się dusi - zresztą, wspomina raz, że wyobraża go sobie tylko w jakimś pomieszczeniu. Za to George to nowa siła świata bez klas, młodzieniec pełen werwy i energii, ale również inteligencji i wrażliwości. Widzimy go głównie w terenie, w dolinie pośród fiołków, ma moście nad rzeką czy na boisku do tenisa.
I tak jak na początku, we Florencji, Lucy zamieniła pokój bez widoku na pokój z widokiem, tak w życiu dąży do pokoju ze świeżym powietrzem, prospektami na przyszłość i szczęściem.
Końcowy kadr z adaptacji filmowej z 1985 roku. Nie ma spojlerów, bo to samo ujęcie jest na plakacie filmu.
Mam jednak pewne zastrzeżenia. Cała książka przesycona jest symboliką zamknięcia przeciwstawionego otwartej przestrzeni, ale okazuje się, że kobieta do szczęścia - według autora - potrzebuje pokoju z widokiem, czyli połączenia. A pokój z widokiem dla Lucy to wciąż mężczyzna, choć nie ten, który ją dusi, a ten, który wyzwala. Czy kobieta może wybierać tylko między dwoma mężczyznami, nie może wybiec na zewnątrz i cieszyć się wolnością? W dodatku w ostatniej scenie biedna Lucy ceruje skarpetki swojemu mężowi. Ładny mi widoczek.
A na dokładkę po kilku latach od Pokoju, dokładniej w 1929, Virginia Woolf napisze słynny esej A Room of One's Own, w którym tłumaczy, że kobieta by mogła osiągnąć mistrzostwo w pisaniu powinna mieć własny pokój, który symbolizuje czas i wolność, w którym może ćwiczyć i tworzyć. W przeciwnym razie, gdy ma tuzin dzieciaków wieszających się spódnicy, gospodarstwo i męża na głowie, nie ma czasu na siebie - spójrzmy nawet na Anię, bohaterkę książek Lucy Maud Montgomery. Choć spełniła w rodzinie, ale nigdy nie osiągnęła mistrzostwa w pisaniu, o którym marzyła. Czyli Lucy nie ma szans na zostanie wielką pianistką?
Mam koleżankę, która się ze mną gorąco nie zgadza, bo dla niej posiadanie drugiej, bliskiej osoby, to właśnie klucz do szczęścia i wolności.
A co ty o tym sądzisz?
Już ostatni kadr, obiecuję. Widzicie te oparte z irytacją ręce na biodrach? I tę duszącą, władczą rękę?
Coś mi się tu nie zgadza.
Małe ogłoszenie patafialne, mianowicie jestem w trakcie zmiany i ulepszania szablonu, więc proszę, nie martwcie się dziwnymi zjawiskami zachodzącymi pod adresem Rozkmin:)