Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

niedziela, 31 maja 2015

Premendyntacji nie było


Joanna Chmielewska
Zbrodnia w efekcie


Bez głowy to zupełnie zostało zrobione. To znaczy głowa wcześniej raczej była, ale w ogródku działkowej dość beztroskiej i wielce ciekawej rodzinki trupa znaleziono bez głowy. Sam kadłub, szyja, ręce, nogi, kości idealnie zakonserwowane, bo nieboszczyk padł idealnie w kompostownik. Tylko ta głowa się gdzieś zawieruszyła... A jak tu poznać człowieka jedynie po idealnych kościach, bez szczęki chociażby?

Ostatnio pisałam o Chmielewskiej i tak się rozochociłam, że aż sięgnęłam po jej ostatnią książkę w dorobku. Miałam szczerą nadzieję, że nie okaże się słabsza, ponieważ za najbardziej udane uznaję te stworzone głównie w pierwszej połowę lat spędzonych na pisaniu powieści. A tu niespodzianka, bo Zbrodnia w efekcie nęci nie tylko tytułem ze ciekawą zabawą słowną, ale w ogóle okazuje się świetną pozycją. Odnalazłam w niej humor, szaleństwo, niefrasobliwość, cudowne dialogi i intrygę zarówno spadkową, jak i kryminalną, czyli wszystko, co w kryminałach Chmielewskiej najlepsze.

"– Czy pan Bartosz miał wrogów?
Obie znów spojrzały na niego, teraz z politowaniem.
– Jak wąż ogon. Wyłącznie – odparła chłodno Joanna."
cytat z książki 

Po znalezieniu kłopotliwego kościotrupa komisarz Andrzej Woźniak, młody policjant na początku świetlanej kariery, za wszelką cenę próbuje rozwiązać zagadkę kim jest ten osobnik i kto go, na litość, ukatrupił. Bo sam sobie głowy nie uciął, to wiadomo. Wiadomo jedynie, że zginął pięć lat wcześniej, mając na sobie gumiaki, szorty i dzierżąc łopatę. Niestety wszystko zbiega się przeciwko komisarzowi i głowa jak na złość nie chce się odnaleźć. Dopiero po kolejnych pięciu latach czaszkę odkrywają na sąsiedniej, nieludzko zarośniętej działce znajomi pani Joanny, której rodzina wcześniej dokopała się niechcący do kadłuba. A wszystko przed ten przeklęty bambus...

Im dalej w las, tym więcej pojawia się barwnych postaci o jeszcze barwniejszych imionach i nazwiskach. Mamy więc Bartosza Bartosza, Annę Boberek, Rychezę Klucznik i jej syna Anzelma, zjawiskową Idalię Krasną, Waleriana Stułbię... Wielka szkoda, że nigdy nie poznajemy samego nieboszczyka, albowiem opowiadań Joanny i całej reszty wydaje się, że to naprawdę niesamowity, przedziwny typ. Grunt jednak, że wszystko dobrze się kończy, ja policja jak zwykle głównie pomaga w sprzątaniu działek, mieszkań, papierów i testamentów.

Zdecydowanie polecam jako miłą, rześką odskocznię na kilka popołudni. Kawał dobrej zabawy, choć jeśli jeszcze nie znacie Chmielewskiej, wybierzcie na pierwszy ogień jedną z książek, które polecałam wcześniej!

"Podniosła głowę, czoło miała nieco zaczerwienione, wyciągnęła z torby wielką chustkę tekstylną, wytarła oczy i nos, siąknęła tym nosem jeszcze raz i rzekła:
– W efekcie go zabiłam.
– W czym…? – wyrwało się Woźniakowi.
– W efekcie. Mówią, że w efekcie to sąd mniej daje. Bezmyślnie. W nerwach mi się machło. Żadnej premendyntacji nie było."

cytat z książki 

piątek, 29 maja 2015

Dziesięć tysięcy pór roku, potwory z otchłani i genericowe fantasy


Matthew Jobin
Nethergrim. Otchłanny


Początek serii, którą z czystym sercem poleciłabym młodzieży jeszcze za młodej na perwersje i agresje Pieśń lodu i ognia George'a R. R. Martina, już za starej na Opowieści z Narnii C.S. Lewisa, ale nie na tyle wyrafinowanej, by czytać starą dobrą Ursulę Le Guin i jej Czarnoksiężnika z Archipelagu. To powieść poprawna i strawna, a przede wszystkim o niebo lepsza niż fatalny Eragon Christophera Paoliniego. Fantasy dla młodych w niezłym wydaniu i tłumaczeniu.

W skromnej wiosce Moorvale u podnóża gór mieszka czternastoletni Edmund Bale, syn karczmarza, którego marzeniem jest studiowanie tajemnych ksiąg, praktykowanie zaklęć i nauka teorii magii. Po nocach ukrywa się z książkami i pergaminami kupionymi za pilnie zaoszczędzone pieniądze i wgapia się w ogień, próbując zapanować nad jego naturą. Wzdycha za sławą maga Vithrica i męstwem rycerza Tristana, wysławianych w okolicy bohaterów, którzy uchronili pobliską ludność przed niechybną zgubą poprzez zabicie Otchłannego, tudzież Nethergrima, prastarej bestii, której służyły niegdyś najgorsze potwory. Niestety do obowiązków najstarszego syna należy przejęcie schedy po rodzicielu i prowadzenie karczmy. Odkryte przez ojca księgi upokorzonego chłopaka lądują w ogniu, a wraz z nimi wiesz miłosny do ukochanej Katherine.

Obowiązkowa mapka świata, po którym poruszają się bohaterowie.

Tymczasem w okolicznych wioskach giną dzieci i zwierzęta, a wkrótce również ludność Moorvale odczuwa na własnej skórze, że potężne stwory znów terroryzują podgórskie tereny. Katherine słyszy na festynie kolejne skargi pokrzywdzonych chłopów. Okrutnie traktowany przez swego pana młody niewolnik Tom znów dostaje w skórę za zgubienie kilku owiec. Potem ginie brat Edmunda, Geoffrey. Trójka przyjaciół, bojowa Katherine, która jak nikt potrafi obchodzić się z końmi i mieczem, zwinny, mądry i dobrotliwy Tom oraz aspirujący na maga Edmund, rusza na pomoc. Z czasem okazuje się, że Edmunda stać na więcej niż jedno zaklęcie, które wysysa z niego wszystkie siły życiowe, a wręcz jest godnym samego Otchłannego przeciwnikiem...

Na pochwałę zasługuje zachęcająca szata graficzna, szczególnie ilustracje kolców poprzedzające każdy z rozdziałów, duża, wygodna czcionka, dzięki której czyta się płynnie i szybko, a także bardzo dobre tłumaczenie Pauliny Braiter. Szczególną uwagę przywiązałam do świetnego rozwiązania podwójnego tytułu, zawierającego zarówno tłumaczenie, jak i oryginał, a także z jednej strony udane tłumaczenie neologizmów w postaci nazw fantastycznych stworów, z drugiej zaś strony pozostawienie angielskich nazw miejsc i nazwisk, z dołączeniem minisłowniczka na końcu książki. Powieść przyniosłam wręcz na zajęcia i zaprezentowałam studentom jako niezłe rozwiązanie problemów związanych w tłumaczeniem literatury fantasy ze współczesnego lingua franca.


Sama powieść nie zachwyca ponad stan ani nie chwyta za serce, wydaje się zbyt poprawna, prosta, oczywista i pisana według scenariusza genericowej książki fantasy, jednak czyta się ją przyjemnie. Zakończenie jest satysfakcjonujące i przewidywalne, ale przygody i zagadki stojące na drodze do rozwiązania są całkiem ciekawe. Samo uniwersum to standardowy pseudohistoryczny świat panów, wasali i chłopów, w którym panuje zasada dziedziczenia przez najstarszego syna, ale można też kupić sobie niewolnika, a młoda kobieta zajmująca się męskimi czynnościami nie jest poddawana aż takiemu ostracyzmowi, jak można by się spodziewać. Mechanika magii oparta na harmonii i równowadze jest przekonująca i nawet interesująca. Mimo wszystko jednak osobiście zamiast czytać młodzieżowe fantasy wolałabym wrócić do Ursuli Le Guin i jej Ziemiomorza.

Dla tych jednak, którzy mają chrapkę na Nethergrima, zapowiadam, że w przyszłym tygodniu ogłoszę konkurs, w którym będzie można wygrać egzemplarz książki! Bądźcie czujni!

sobota, 23 maja 2015

O powiekach między nogami i cnocie, co przypałem była


Na szczycie
K.N. Haner


Bawiąc na Warszawskich Targach Książki wygrałam cztery pozycje na loterii organizowanej przez blogerki prowadzące Książkowe "kocha, nie kocha" oraz Książkowe wyliczanki i sponsorowanej przez kilka wydawnictw, firm i autorów. Regulamin loterii zakłada, że każdy z otrzymanych egzemplarzy przeczytam i zrecenzuję w ciągu miesiąca. Na pierwszy ogień poszła osiemsetstronicowa księga zachęcająca opowieścią o striptizerce, w której zakochuje się przystojny menadżer zespołu rockowego, powieść "pełna erotycznych niespodzianek i romantycznej miłości". Bring it on, jak się ma literatura kobieca po Greyu?

Chyba dostała czkawki, wpadła na szklany stolik, pocięła sobie łydki, dostała krwotoku, połamała sobie kończyny, została pobita, porwana, głodzona i przetrzymywana za długo w piwnicy.

Przez pierwsze sto stron książki bawiłam się wyśmienicie, na zamianę wyrywając sobie włosy z głowy, zgrzytając zębami, zastanawiając nad tajnikami kobiecej fizjologii, turlając po podłodze i śmiejąc histerycznie. Główna bohaterka, Rebeka Staton, to tancerka go-go, jej specjalność to taniec erotyczny na rurze. Pewnego dnia w klubie pojawia się Sedrick Mills (dlaczego spolszczone "S", ale na końcu angielskie "ck"?), überprzystojny mężczyzna o szmaragdowych oczach (soczewki?), milioner (oczywiście), który zakochuje się w tancerce od pierwszego wejrzenia i z miejsca (po kilkuset stronach dowiadujemy się, że jednak najpierw poszedł sobie trzy razy ulżyć - fuj) proponuje jej roczny kontrakt. Błaga, by zgodziła się na jego warunki i wyjechała z jego zespołem Sweet Bad Sinful (tak, to wytatuowane mroczne przystojniaki) na trasę koncertową jako członek zespołu (jakim cudem jedyna tancerka megapopularnego zespołu ma być jego członkiem, będzie śpiewać chórki?). Rebeka zgadza się, choć z oporami, i tak zawiązuje się fabuła. Co do całej reszty, oceńcie sami:

s. 7 Najlepszy przyjaciel bohaterki, Trey, jest gejem (oczywiście), co załapałam po trzeciej linijce pierwszej strony. Oprócz tego już nie lubię i Rebeki, i Treya, bo są niegrzeczni dla przechodniów, bezmyślni i wulgarni.

s. 8 Trey proponuje konsumpcję pudła lodów. Rebeka komentuje: "Perspektywa lodów, które wejdą mi w tyłek, nie jest obiecująca". Też nie podobałoby mi się, gdyby rożki same wchodziłyby mi tam, gdzie nie powinny. Następnie czas na imprezę, więc Trey "w ciągu pięciu minut zadzwonił do jakiegoś miliona osób". Szybki chłopak.

s. 11 Zabawa się rozkręca. "Idź - pchnęłam go w stronę baru i już po minucie Trey całował tego małego chłopca, intensywnie obmacując mu tyłek. Świetnie! Nie zostało mi już nic innego, jak się nawalić". Czytelnik chyba też, wyobrażając sobie naprawdę szybkiego geja-pedofila w akcji. Kilka linijek dalej znieczulenie zmysłów czytającego jest absolutnie konieczne, by czytać dalej. Mianowicie dziewczyna stwierdza, że nie ma pieniędzy i toruje sobie drogę do męskiej ubikacji, by prosić przyjaciela o kasę. Przy okazji przygląda się przez szparę radosnej kopulacji. Tak, "Trey nawet nie wyszedł z tyłka tego kolesia".

s. 15 Okazuje się, że takie widoki są dość powszechne również w mieszkaniu przyjaciół. Rebeka wraca z pracy i znów ucina sobie pogawędkę z Treyem podczas gdy ten obściskuje się miłośnie na kanapie z innym kolesiem. A jakie sobie komplementy sobie prawią! "Ładny tyłek - krzyknął facet Treya, przyłapując mnie w korytarzu. - Ładny... penis - odpowiedziałam". No ładnie.

s. 17 Alarm! Mary Sue! Powtarzam! Alarm! Mary Sue! Trey "nigdy nie ukrywał, że mimo jego odmiennej orientacji, chętnie by mnie porządnie przeleciał".

s. 19 Bohaterka tańczy w stroju seksownego aniołka, a na horyzoncie pojawia się Sedrick. Wraz z nim pojawia się też fraza, która pojawiać się będzie w tej książce z częstotliwością strzałów z karabinu maszynowego, mianowicie" moja cipka zapulsowała". O święty Barnabo.

s. 20 Rebeka próbuje być seksowna podczas tańca, ale używane przez autorkę słownictwo niszczy skutecznie cały zamysł. "To musi wyglądać profesjonalnie, dlatego padłam na czworaka i przeczołgała się w najbardziej zmysłowy sposób, w jaki potrafię".

s. 21 Była praca, nie ma pracy. Bohaterka zostaje zwolniona, bo "od jakiegoś czasu jesteś jakaś dziwna". Smuteczek, trzeba było nie być dziwnym.

s. 23 Alarm! Mary Sue! Dziewczyna ma kompleksy związane ze swoim wyglądem, bo jest niska i ma kobiece krągłości, choć na jej widok każdy facet w książce ma ochotę rozpinać rozporek. Dodatkowo zauważam, że czasem polskim literkom brakuje ogonków, niektóre literki zostały w ogóle zjedzone i na dodatek momentami muszę dopisywać lub skreślać przecinki. Hm, dziwne, na początku książki podano korektora. Patrzcie, wydaje się, że nie ruszył palcem.

s. 24 Pięknie, kompleks Greya. Rebekę przechodzą prądy, gdy tylko ją koleś dotknie i jęczy, gdy przesunie dłonią po jej ramieniu. Pomału zaczynam już mieć dość tych ciągłych infantylnych wykrzyknień "O rany!" i "O Boże" i "Cholera!".

s. 26 Sedrick uciekł sprzed ołtarza, żeby prosić Rebekę o prywatny taniec. To się nazywa miłość! Ja bym takiego faceta nie chciała, bo równie dobrze mógłby kawał powtórzyć i mnie zwiać.

s. 28 Pan menadżer to tak naprawdę Grey. Zmusza Rebekę do jedzenia. Oprócz tego na scenę wchodzą chłopaki z zespołu, "faceci z mokrych snów wszystkich nastolatek i gospodyń domowych". Serio, to już nawet gospodynie domowe podniecają się wytatuowanymi, chmurnymi pięknisiami?

s. 29 Namawiają ją, by dołączyła jako tancerka podczas trasy. Popisują się swoimi umiejętnościami przekonywania opowiadając o tym, że poprzednia dziewczyna "uciekła z krzykiem po tygodniu prób", bo "dostała jakiegoś zapalenia od nadmiaru penisów w cipce". Ummm. Dlaczego ja to czytam. Czy autorka nie zna innego słowa, jak na przykład wagina?

s. 30 Wymyśliłam drinking game. Można pić za każdym razem, gdy bohaterka piszczy albo krzyczy "Rany!". Szybkie znieczulenie, szczególnie, że nadchodzi "dreszcz, który dotarł aż między moje uda. Jezu!" Bo Sedrick objął ją ramieniem, żeby nie było. A przy pożegnaniu z zespołem Rebeka nie wie, czy nie zaliczyła przypadkiem dwóch pocałunków francuskich, tak ją obracali i macali przy ściskaniu. Może ona wielu rzeczy w życiu nie zauważyła?

s. 31 Rebeka mówi, że nie wybiera się nigdzie przez przyjaciela. Okazuje się, że Trey studiuje edycję dźwięku. Cóż za zbieg okoliczności! Może jechać z nimi!

s. 35 Romantyczna scena, w której bohaterka szuka ukrytych pod łóżkiem słodyczy, by ugościć amanta. Amant postanawia szukać razem z nią, zamiast kontynuować transową operację gapienia się na wypiętą tylną część ciała Rebeki, kuca razem z nią i widzi... "mnóstwo kurzu, resztek jedzenia, moje majtki!" Po kilkunastu stronach dziewczyna na prośbę Sedricka zakłada te majtki. Bez prania. Higiena bardzo.

s. 41 "Kilka chwil z tym facetem a ja mam ochotę na seksualne zabawy?" A ja mam ochotę dopisać tu przecinek.

s. 42 Zaraz zejdę. Trey łaskocze Rebekę tak mocno, że ta nie utrzymuje moczu. Okazuje się, że to już nie pierwszy raz, więc nie ma się co krępować. Oprócz tego przyjaciele śpią w jednym łóżku. Często.

s. 44 Znalazłam motto tego całego dzieła! "Sam mówiłeś, że moja cnota to już lekki przypał." Rebeka ma 21 lat i choć pracowała w klubie dla dorosłych, nigdy jeszcze nic. Umm, nie, cnota to nie przypał.

s. 45 Och nie, Trey się obawia, że Sedrick jest na pewno zbyt hojnie obdarzony i rozerwie Rebekę podczas pierwszego razu. Tak, niech opowiada jej więcej takich historyjek. Biedna dziewczyna.

s. 47 Rebeka nigdy nie piła szampana!


s. 49 Rebeka podziwia dom Sedricka. "Wszystko jest takie duże i jasne. Czy on ma jakiś kompleks?" Tak, chciałby być duży i jasny, a jest małym Murzyniątkiem.

s. 52 Bohaterka studiowała, była najlepsza w grupie i miała stypendium, ale za małe, więc musiała zrezygnować z edukacji i iść tańczyć na rurze. Tak prawdziwe, że aż smutne. Gdyby była mądra, to by sobie znalazła sponsora, skoro ma takie ciągoty.

s. 54 Sedrick byłby dobrym sponsorem, w sam raz dla Rebeki. Ma rurę w sypialni. Może gdy nikt nie patrzy przebiera się w gorset i wywija szpagaty pół metra nad podłogą?

s. 57 ALAARM! Orgazmy jak za skinieniem magicznej różdżki, jeden za drugim! Nie mówiąc już o seksownej składni w tej oto perełce: "Zacisnęłam powieki podobnie, jak moja cipka". Tak, okazuje się, że Rebeka jest z innej planety i ma dodatkową parę oczu między nogami! Może to dlatego autorka twierdzi, że Rebeka ma tam "płatki"? W sensie, oprócz oczu ma też rabatkę z bratkami.

s. 64 Nasza urocza kosmitka, która nie może pochwalić się stałym, dobrze zarysowanym charakterem, ucieka od Sedricka w ostatniej chwili, by stracić dziewictwo z Treyem. Chyba dobrze, bo chłopak ma cudowne ręce: "gdy kciukiem dotknął mojej łechtaczki, zaczęłam szczytować". Drugi orgazm następuje dwie linijki niżej. Cały stosunek kończy się tekstem, który wyciska łzy wzruszenia z moich oczu: Trey wydaje z siebie" ryk pragnienia i czegoś, czego nie potrafię opisać. Po tym urwał mi się film." Tak, Rebeka zemdlała.

s. 66 Nie napisałam o tym wcześniej, ale powieść jest tak naturalistyczna, że Zola mógłby się schować. Ciągle krew, wymiociny i sperma. "Cała kanapa jest we krwi" po tym pierwszym razie. Stwierdzają, że nie ma co jej czyścić, bo i tak się wyprowadzają. Mimo to nie wiadomo, czy Rebeka wciąż jest dziewicą, cóż za zwrot akcji! Trey wyznaje, że wszedł w nią "tylko troszkę". Tak zaczyna się niezwykle intrygująca fizjologicznie i psychologicznie historia dziewczyny, która cztery razy przeżywała pierwszy raz nie poddając się jednocześnie zabiegowi odtworzenia błony dziewiczej. To pewnie dlatego, że między nogami ma oczy i płatki.

s. 74 "Te dziewictwo padło ci na mózg!" Pisownia oryginalna. Te książka mnie dobija.

s. 78 Sweet Bad Sinful nigdy nie mają prób, za to non stop uprawiają dziki seks z fankami. Co wiecej, Rebeka dalej krwawi, choć nie ma okresu.

s. 85 Rebeka przeżywa drugi pierwszy raz z Sedrickiem. Wyczuwam, że ten fragment jest żywcem wzięty z Greya, tylko nie ma w nim nic o pralce na wysokich obrotach: "rozpadłam się pod nim na kawałki w intensywnej ekstazie". Po raz kolejny zastanawiam się nad tym, czy autorka zna w ogóle fizjologię ludzką, gdy czytam o "gorącej lawie jego spermy". Poparzy się dziewczyna, powinna wybrać mniej gorącego faceta.

s. 91 Rebeka dalej krwawi, coraz bardziej. "Krew leciała mi ciurkiem po nogach jak z zarzynanego zwierzęcia". Co się dzieje? Na wszystkie tomy anatomii Bochenka, dlaczego?

s. 93 Bohaterka wylądowała w szpitalu z krwotokiem. Zamiast wyjaśnić, czy to jakaś choroba, czy po prostu autorka nie żartowała z opisem imponujących rozmiarów organów Treya i Sedricka, lekarz informuje pacjentkę, że musieli przerwać całą błonę operacyjnie. Chyba miała tam mur z cegieł i mocno się trzymał. W dodatku liczą sobie za jej pobyt śmiesznie małe pieniądze jak na amrykański szpital.

s. 100 Sedrick zna Rebekę cztery dni i już się jej oświadcza, a ona się zgadza. Stary dobry Disney pełną gębą.

s. 101 Trey wyznaje, że sam by wziął za żonę swoją przyjaciółkę, "gdyby nie mój pociąg do penisów". Ruszyła maszyna na szynach...

s. 103 Rebeka wyznaje, że "studiowała grę na pianinie" zaraz po tym, jak siada przy fortepianie i gra Bacha prosto z serca, gdy proszą ją o coś wesołego. Tak głębokiej, skomplikowanej, rozrywanej emocjami postaci dawno nie widziałam.

s. 107 Bohaterka dostaje od lubego pierścionek. "No, cholera, piękny! Pewnie kosztował z milion dolarów!"


s. 109 Cóż, chłopcy z Sweet Bad Sinful nie potrafią w angielski. Jedna z ich piosenek brzmi "Nothing last forever". Inni twórcy, którzy wpadli na taki sam tytuł, dodawali do czasownika "-s". Gramatyka taka trudna.

s. 121 Dotarłam do kolejnego motta tej książki, mianowicie: "jej widok powoduje niekontrolowany wzwód". Alarm! Mary Sue!


Myślę, że wystarczy cytatów, bo jesteśmy dopiero w 1/8 powieści, a widzicie, że co parę stron pojawiają się takie kwiatki, że naprawdę uwierzę w teorię o rabatce. Opowiadałam wszystkim znajomym o tym wspaniałym dziele, dzieląc się czytanymi na głos fragmentami ku uciesze połowy biura, aż pod koniec tygodnia podchodzili do mnie ludzie pytając, co słychać w mojej perwersyjnej książce. Innymi słowy nie był to czas zmarnowany, bo dostarczył niesamowitej uciechy nie tylko mnie, ale wielu moim znajomym. A teraz uraczę was małym streszczeniem reszty fabuły, która jest bezkonkurencyjną telenowelą.

Rebeka w ciągu tych ośmiuset stron między innymi jest w związku z dwoma facetami na raz, w między czasie wielokrotnie uciekając przed awansami innych mężczyzn. Prawie za każdym razem, gdy ktoś ją próbuje zgwałcić, dziewczyna robi sobie krzywdę. A to rozbija sobą szklany stolik i zakładają jej trzydzieści szwów na nogach, a to prawie wpada pod samochód. W dodatku nieustannie wymiotuje. Nigdy nie udaje jej się zatańczyć na koncercie, po ciągle robi sobie krzywdę. Co więcej, Sedrick ponoć lubi, gdy jego dziewczynę posuwają inni mężczyźni, ale tylko za jego zgodą i najlepiej nich wszystko nagrywają. Rebeka miota się i nie wie, czy to jej odpowiada. Jej luby stwierdza, że skoro jego dziewczyna nie chce, to... nie, nie zaakceptuje tego. Zapyta, czy nie była molestowana w dzieciństwie! I okaże się, że miał rację!

Z czasem dowiadujemy się, że Rebeka tak naprawdę jest w ciąży, bo to, że była w szpitalu i usuwano jej błonę, nie znaczy jednak, że dali jej jakiś środek antykoncepcyjny. Dziewczyna nie wie, czy powiedzieć o tym Sedrickowi i czy on będzie chciał dziecko, więc ucieka z hotelu w samym prześcieradle. Taksówkarz stwierdza, że ululana podróżą, zagubiona pasażerka jest tak słodka, że trzeba się nią zaopiekować, więc zabiera ją do domu, do swojej żony i syna. Rebeka jest mocno skonfundowana, próbuje zejść ze schodów, ale dostaje skurczu (porodowego?) i spada ze schodów. Łamie sobie przy okazji kilka kości i kończynę, traci dziecko. W szpitalu wyjaśniają, że i tak by nie przeżyło, bo to była ciąża pozamaciczna. Zamiast zająć się wreszcie tym osobliwym przypadkiem, o którym można by pewnie referaty na konferencjach medycznych wygłaszać, uspokajają dziewczynę, że jest młoda i jeszcze będzie miała dzieci. Pełen profesjonalizm.

Najlepsza akcja rozgrywa się wtedy, gdy Rebeka postanawia wraz ze swoją koleżanką po fachu, Jenną, wykraść trzyletnią córkę tejże koleżanki z łap agresywnego ojca dziecka. Koleś jest policjantem i uważa, że jest ponad prawem. Dziewczyny wkradają się do domu Jenny, ale tam już czeka znajomy policjanta, który bierze Rebekę za dominę, z którą miał harcować w piwnicy domostwa kolegi. Rebeka wchodzi w rolę, wiąże faceta, zabiera dziecko i ucieka. Po kilkudziesięciu stronach Scott, niebezpieczny policjant, urządza strzelaninę w domu Millsów, a potem porywa Rebekę, by jej pokazać, gdzie raki zimują. Po kilku tygodniach przetrzymywania w piwnicy, torturowania i innych przyjemności, dziewczynę udaje się uratować, ale traci pamięć ostatnich kilku miesięcy. Czyli nie pamięta, kim jest Sedrick. Dzięki czemu możemy przeczytać na następnych kilkudziesięciu stronach streszczenie dotychczasowej fabuły, a następnie opis ponownego zakochiwania się Rebeki w Sedricku i ponownego pierwszego razu, bo przecież dziewczyna nie pamięta poprzednich kilku pierwszych razy.

Rzecz jasna zakończenie jest do bólu oczywiste, a te osiemset stron drewnianych dialogów, tragicznych tekstów, piśnięć, wzdechów, orgazmów, wymiotów, ran, kłótni i innych przyjemności wydaje się w dużej mierze zbędne. Powieść się niesamowicie nuży, fabuła wywołuje chęć bicia głową w ścianę, dziecinne postacie swoją popędliwością, rozwiązłością i szybkością wydawania pieniędzy udają, że mają jakiś charakter, wreszcie interpunkcja, składnia i styl powalają na kolana. Sceny erotyczne są zbyt krótkie i nieprawdopodobne, a często wręcz śmieszne. Nawet okładka jest wykonana z tak słabego materiału, że po lekkim przejechaniu paznokciem zdziera się lakier, a po tygodniu noszenia w torebce wygląda jak wyciągnięta psu z gardła. Nie jest to książka, za którą komukolwiek kazałabym płacić 44 złote, jak proponuje okładka.

Historii jednak nie koniec. Choć autorka zakrywa się pseudonimem i osadza fabułę w Stanach, jest Polką, ma na imię Kasia i pochodzi z Mazowsza. Jest dyslektyczką, jej znajomość języka polskiego na poziomie pisemnym można podziwiać tutaj, szkoła to w ogóle drażliwy temat, jak można poczytać w tym wywiadzie. Martyna z Książkowe "kocha, nie kocha" pisze:

"Powieść tę wiele osób uzna za niesmaczną, niewartościową i wulgarną. Mam jednak przeczucie, że powodem nie będzie wcale treść tej książki, odważne sceny intymne oraz otwartość i szczegółowość w opisach seksu. Wydaje mi się, że większość (ewentualnych) hejterów będzie brała się po prostu z poczucia wstydu i zahukania, jeśli chodzi o temat seksu."

Całym sercem podpisuję się pod wulgarnością i małą wartością powieści, powodem jednak nie jest zahukanie czy wstyd jeśli chodzi o seks. Moi znajomi z pracy odwracali się w kuchni z dziwnymi minami, gdy przy stoliku z koleżanką otwarcie krytykowałam tę powieść, wytykając nieścisłości, głupotę i brak znajomości podstawowej fizjologii kobiet. Odważne sceny erotyczne może pisać każdy, ale dobre powieści erotyczne już nie.

Ostatnia rzecz, o której chciałam napisać, to samo wydawnictwo Novae Res. Instytucja wydaje powieści przez tzw. self-publishing (modne ostatnio słowo), czyli jeśli zaproponujesz im wydanie powieści, oni podyktują swoją cenę i wydadzą, pod warunkiem, że zapłacisz. Świetne dziennikarskie śledztwo w sprawie jakości publikowanych tworów przeprowadził Paweł Pollak. Wiemy w takim razie, dlaczego książka w ogóle została wydana, po prostu autorka miała kilka tysięcy na zbyciu. Co w takim razie z redakcją i błędami, o których pisałam wcześniej? Ponoć to nie najgorsze wypadki przy pracy, jakie się zdarzały. W zeszłym roku wydawnictwo zastraszyło blogerkę, która zrecenzowała jedną z ich książek, by usunęła wpis, w którym wytykała poważne błędy ortograficzne zachowane w powieści. Cała sprawa jest śmieszna, a więcej o tym można dowiedzieć się na Zombie Samurai i u Pawła Pollaka. Ja zastraszyć się nie dam, bo wiem, że nie popełniam żadnego przestępstwa. To wydawnictwo wprowadza w błąd początkujących autorów, pisząc na swojej stronie internetowej, że "twoje dzieło zostanie profesjonalnie opracowane od strony edytorskiej". Dziękuję za uwagę i pozdrawiam.

środa, 13 maja 2015

Zakochana para, ta ruda i Azjata


Eleanor & Park

Rainbow Rowell

audiobook czytany przez Rebeccę Lowman i Sunila Malhotra


Eleanor to burza rudych loków, niesfornych i rzucających się w oczy. Za duże, męskie ciuchy, dziwaczne dodatki, krawaty, chustki, wszystko z drugiej ręki. Dość zaokrąglona figura. Piegi na okrągłej twarzy. Czający się w oczach lęk, skrytość, smutek pomimo stoicyzmu.

Park to skośne oczy pół-Koreańczyka, czarne, proste włosy, dżinsy, luz. Milczące przyzwolenie na wszystko, co się dzieje wokół. Trochę odludek, choć zna się bliżej z tymi popularnymi. Z jedną z nich chodził jako dwunastolatek, z jednym z nich koleguje się od dzieciństwa. Chowa się za okładkami komiksów i słuchawkami walkmana.

1986 rok, Omaha, Nebraska. Dwójka szesnastolatków spotyka się w autobusie szkolnym, atmosfera jak w małpiarni. Ona jest nowa, nie ma gdzie usiąść. Szczują ją, wyzywają, wyśmiewają. On z ponurą rezygnacją pozwala jej usiąść na wolnym miejscu koło siebie.

Oswajają się wzajemnie przez wspólne podróże, podczytywanie komiksów przez ramię, ukradkowe spojrzenia, nieśmiałe rozmowy, gorące dyskusje. On pożycza jej komiksy, kasety magnetofonowe, ofiarowuje baterie. Ona ukrywa jak może, że jej rodzina jest skrajnie biedna i patologiczna. Obrzydliwy red-neck Richie, obecny chłopak jej matki, wprowadza trudny do wytrzymania terror, pomiatając wszystkimi. Eleanor i jej młodsze rodzeństwo gnieżdżą się w jednym pokoju, mają tylko kilka ubrań, nie stać ich na pastę do mycia zębów, porządne posiłki, mięso, zeszyty. Dziewczyna boi się chodzić sama do łazienki, gdy myje głowę, jej mama pilnuje drzwi, by nie wdarł się tam Richie. Mężczyzna zaś ma wszystko. Gdy nie podoba mu się hałas za oknem, strzela w bawiące się dzieciaki z pistoletu. Eleanor nie może dopuścić do tego, by ktokolwiek się dowiedział, że boi się mocniej odetchnąć i nie ma w domu chociażby telefonu. Kiedyś Richie wyrzucił ją na rok z domu i musiała mieszkać u wujostwa.

Tymczasem pomiędzy nią a Parkiem rozkwita znienacka niczym rzadki kwiat na pustyni płomienna, młodzieńcza miłość.
Fanartów ci pod dostatkiem, czyli książka mocno poruszyła zbiorową wyobraźnię. Źródło: tutaj.

Jeśli ktoś poszukuje książki inteligentnej, poruszającej, po prostu dobrej, książki przepełnionej aluzjami do najlepszych wytworów popkultury lat 80., najlepiej w klimacie Johna Greena, nie ma się co wahać i trzeba koniecznie sięgnąć po Rainbow Rowell. Już się przekonałam czytając jej Fangirl (recenzja tutaj). Nie będę próbować ocenić, czy Eleanor & Park jest lepsza czy gorsza od Fangirl, jest po prostu trochę inna i skierowana do innych odbiorców. Eleanor & Park to słodko-gorzki, realistyczny romans szkolny z gatunku Young Adult, a powieść o pisarce fan fiction to New Adult, przeznaczona dla starszych czytelników, studentów, którzy opuścili już bezpieczne gniazdko domowe i zderzyli się z odpowiedzialnością i dorosłymi wyborami. W obu powieściach odnajdziemy się jak w znajomych butach, jeśli odpowiednio do nich podejdziemy, każda nas zachwyci, jeśli pozwolimy się oczarować.

Osobiście Eleanor & Park oczarowała mnie nerdzkimi dyskusjami o feminizmie w X-menach, podniecaniem się kolejnymi odcinkami Watchmenów Alana Moore'a, które wtedy wychodziły, zasłuchiwaniem się w The Smiths i Joy Division, Black Sabbath i Led Zeppelin.

Źródło: tutaj.


Powieść złapała mnie za serce naprawdę przekonującym i brutalnie szczerym opisem biedy, patologii, przemocy psychicznej, mechanizmów terroru w rodzinie, automatycznymi reakcjami obronnymi. Bałam się Richiego niemal tak, jak Eleanor, brzydziłam się nim i przejmowałam losem każdego sekretu dziewczyny. Polubiłam i opiekuńczego, delikatnego Parka, i specyficzną, zakompleksioną Eleanor, a także ich najbliższych, matkę Parka, Koreankę o silnych poglądach i zamiłowaniu do makijażu, ładnych ciuchów i dziewczęcych fryzur, stanowczego ojca Parka, jego idealnego brata, a także zastraszone rodzeństwo Eleanor. Nawet znienawidzona Tina, najpopularniejsza bodaj dziewczyna w szkole, pokazała swoje łagodniejsze oblicze. Przekonały mnie opisy nękania w szkole, wczułam się w rolę milczącego Parka i nielubianej Eleanor. Trzymałam za nią kciuki i oburzałam się jej stoicyzmem. Dręczy mnie tylko jedno pytanie: dlaczego matka Eleanor nie widziała, jak bardzo toksyczny i szkodliwy jest jej facet?

Można jednak wytknąć, że choć poruszono tak wiele poważnych tematów, momentami wydaje się, że traktowane są po łebkach, bo głównym tematem książki jest pączkujące uczucie i fascynacja, pierwsze pocałunki, otwieranie się na drugiego człowieka. W dodatku często bohaterowie wydają się dość słabi, bo nie reagują żywo na szykany, docinki, okrutne komentarze, niszczenie mienia, ciuchy spuszczone w klozecie, szafkę obklejoną podpaskami. Rozkładają ręce, milczą, uciekają. Może dlatego, że nikt nie uczył ich asertywności? Eleanor ma za wzór dającą się pomiatać matkę, Park próbuje odrzucić zaplanowane mu przez ojca życie i znaleźć własną drogę. Jedynym efektem jest ucieczka i pasywna agresja. Nie jestem do końca pewna, czy to idealne wzory do naśladowania, ale za to bardzo dobre przykłady poglądowe, z którymi można się utożsamić, by dostrzec własne problemy.

Źródło: tutaj.

Na brawa zasługuje forma. Narracja podzielona jest po równo między rozdziały pisane głosem dziewczyny i chłopaka. Niektóre odcinki mają nawet po jednym krótkim zdaniu i często się wymieniają, dzięki czemu możemy obserwować jedną i tę samą scenę z dwóch punktów widzenia jednocześnie. Zabieg trafiony i bardzo dobrze poprowadzony, szczególnie dobrze, gdy słucha się dwójki zgrabnie dobranych lektorów - choć mimo wszystko czytającym można zarzucić pewną monotonność w doborze tonacji dla oddania podobnych zabarwień uczuciowych wypowiedzi, a także powolność. Z drugiej strony stworzyli świetną iluzję i długo myślałam, że to czytają fani, zwykłe dzieciaki, a nie lektorzy. Ich zachrypnięte, czułe głosy bardzo dobrze wpisały się w moje wyobrażenie o bohaterach.

Wreszcie pozostaje kwestia zakończenia. Jest zaskakujące przez to, że nie jest idealne. Jest takie, jak samo życie. Nie zdradzę nic więcej.

Źródło: tutaj.

To naprawdę fajna, poruszająca książka dla myślących nastolatkach, przeznaczona dla innych myślących i żywo odczuwających nastolatków, ze świetnymi dialogami i godnymi polecenia odniesieniami popkulturalnymi. Ja sobie zabieram Fangirl pod pachę i dalej w hołubię, bo to jest lektura skrojona idealnie dla Hadyny, ale Eleanor & Park też będę polecać. Bo dobrze się słuchało.

Audiobooka można posłuchać na YouTubie, a jeśli wolicie wersję polską, to specjalnie dla Was Znak już wydał w marcu tego roku jako Elanor i Park. Co więcej, DreamWorks wykupiło prawa do ekranizacji, a chciałabym bardzo zobaczyć książkę zaadaptowaną na duży ekran.


PS Wybieracie się może na Warszawskie Targi Książki i Komiksową Warszawę? Zamierzam się pojawić i nawet wybrać na spotkanie blogerów:)

poniedziałek, 4 maja 2015

10 książek Chmielewskiej, które trzeba znać

Źródło

To już półtora roku odkąd zmarła Joanna Chmielewska, a raczej Irena Kuhn, jedna z moich najulubieńszych pisarek. Zastęp jej humorystycznych kryminałów w charakterystycznych czarno-białych okładkach nieodłącznie towarzyszył mojemu dzieciństwu, leżały to tu, to tam w domu, gdziekolwiek moja mama czytała. Pamiętam jej radosne wybuchy śmiechu, po których zawsze dopadałam ją w fotelu i kazałam sobie opowiadać fragment, który ją tak rozbawił. Zaczytywałam się w tych książkach jako nastolatka, wracając do niektórych tytułów po kilka razy. Nie zapominam o nich do tej pory. Czas na toplistę najlepszych powieści Chmielewskiej według Hadynianki!

1. Całe zdanie nieboszczyka

Oj, ten Nieboszczyk... został tyle razy przeze mnie wymęczony, znałam niektóre fragmenty na pamięć, ale nigdy się nie chciał znudzić. Fabuła tej książki jest tak cudownie absurdalna i surrealna, nie sposób nie zrywać boków, nie rżeć ze śmiechu i nie pokładać się na podłodze z uciechy. Wszystko zaczyna się od tego, że Joanna (jak to w książkach Chmielewskiej zazwyczaj bywa, główną bohaterką jest niejaka Joanna Chmielewska właśnie) zakłada sobie platynową perukę. Bo tak. I przez tą perukę właśnie bardzo pechowo umierający w kasynie człowiek myli ją z inną kobietą i powierza jakiś szalenie ważny sekret mafijny, po czym oddaje ducha. Od tego momentu Joanna prześladowana jest przez szajkę pociesznych mafiozów, którzy za nic nie mogą sobie dać rady z dziarską Polką. Choć na początku idzie im dobrze, podstawiają jej eter pod nos i nieprzytomną wywożą do Brazylii, gdzie kijem i marchewką próbują wydobyć cenne informacje. Joanna zaś idzie w zaparte, bo wie, że jej życie zależy od tych kilku słów przekazanych ostatnim tchnieniem. Beztrosko oblicza sobie paliwo w wannach, porywa jacht i zmyka z powrotem do Europy, ale mafia już tam czeka, by zamknąć kobietę w kazamatach jednego z zamków nad Loarą. Moje ulubione fragmenty zawierają fantastyczne rozmówki między cieciem a skazaną na loch, zwycięstwo szydełka, a także szaloną ucieczkę do Polski, gdzie Joanna rozdaje na prawo i lewo uderzenia tłuczkiem do mięsa i nikomu już nie wierzy. Nikomu. Polecam z całego serca.



Kadr z rosyjskiego miniserialu Całe zdanie nieboszczyka z 1999 roku. [Źródło]
 
Na twarzy Lesia pojawił się wyraz bezgranicznego przerażenia. Mniej więcej zdawał sobie sprawę z tego, co czynił przez całe popołudnie i wieczór, i nagle pojął, że oto ma skutki. Halucynacje! Delirium tremens! I to nie nędzne myszki, króliki, nietoperze, ale od razu słoń!... I to jaki? Różowy!!!...
Lesio zamknął oczy na długą chwilę, a potem je ostrożnie otworzył. Słoń stał nadal. Lesio powtórzył operację z oczami.
- Zgiń, przepadnij! - powiedział ze zgrozą zduszonym głosem. - A kysz! A kysz!
W odpowiedzi na zaklęcie nastąpiło coś strasznego. Skądś z ciemności napłynęły nagle ciche dźwięki charlestona. Słoń poruszył uszami, podniósł nieco trąbę i przestępując z nogi na nogę najwyraźniej w świecie zaczął tańczyć!...
Tego było dla Lesia za wiele. Poprzez opary zużytego alkoholu dosięgło go mgliste i odległe wspomnienie z dzieciństwa. Słoń! Prosiaczek! Pułapka na hohonie!... Słoniocy! Słoniocy!
Lesio, Joanna Chmielewska

2. Lesio i Dzikie Białko

Kogo się nie zapytacie o Chmielewską, na pewno skojarzy w pierwszej kolejności mistrzowskiego Lesia i jego bezbłędna kontynuację Dzikie białko. Lesio to postać absolutnie niezapomniana, podobnie jak pierwsze słowa powieści: "Lesio Kubajek postanowił sobie, że zamorduje personalną". Niespełniony artysta, roztrzepany romantyk, a na co dzień szary architekt, człowiek o dość specyficznym umyśle, przedziwnych pomysłach i tendencji do alkoholu. Z powodu ciągłych spóźnień parszywa personalna, która zmusza go do opisywania coraz to wymyślniejszych powodów tychże spóźnień, staje się dla niego wrogiem numer jeden i problemem nie do obejścia, który urasta do tak gargantuicznych rozmiarów, że jedynym wyjściem jest zabójstwo. Kolejne nieudolne próby zamordowania babsztyla kończą się marnie... A napad stulecia? Lesio pędzący na wprost pociągu z pochodnią w ręce i garbem na plecach to scena absolutnie przecudowna, palce lizać. I jeszcze perypetie całego biura architektów z biurze, Bobek Skandynaw, który zupełnie nie rozumie peerelowskiej Polski... te wszystkie omyłki, dialogi i zbiegi okoliczności, Lesio jest absolutnie wspaniały. A Dzikie białko, choć nie aż tak natchnione, wciąż może się pochwalić momentami absolutnie zachwycającego humoru. Obie książki są genialnymi satyrami na realia PRL-u lat 60. Bierzcie i czytajcie z tego wszyscy.

Za naszej młodości niedaleko naszych dziadków, w sąsiedniej wsi, żyła jedna baba, potwornie skąpa (…) bo słynęła ze skąpstwa na całą okolicę. No i pewnego razu na Wielkanoc ksiądz chodził po kolędzie, tfu, chciałam powiedzieć ze święconym.(…) księdza trzeba było stosownie podjąć, stół zastawić, poczęstować, (…) trzy wsie zastanawiały się, co też poda owa skąpa baba. Z tradycji wyłamać się nie mogła, bo od razu byłaby potępiona. Baba zdobyła się na gest, szarpnęła się niesłychanie i dała księdzu jajko na miękko… (…) Jajko na miękko było to coś tak niezwykłego w jej chałupie, taki nieprawdopodobny frykas, że zleciało się wszystko, co żyło, i wwaliło do izby. Tłok się zrobił niemożliwy, wszelka żywina stała wpatrzona w jajko, przepychając się i włażąc księdzu na głowę, aż baba zdenerwowała się okropnie i krzyknęła: „Psy na dwór! Dzieci pod stół! Ksiądz nie wołoduch, som całego jajka nie zji, jak zostawi to wom dom!” No i stąd się wziął wołoduch…
Boczne drogi, Joanna Chmielewska 

3. Boczne drogi i Studnie przodków

Obie powieści opowiadają o beztroskiej i przezabawnej rodzince Joanny, którą znamy już z poprzednich książek. Teresa, postać, która nie raz, nie dwa pojawiła się w twórczości Chmielewskiej, pisze do rodziny, że wróciłaby na łono ojczyzny i pozwiedzała trochę z najbliższymi. Czy nie chcieliby ją zabrać w podróż malowniczymi bocznymi drogami, które tak uwielbia? I w ten sposób wszystkie ciotki, Joanna i jej ojciec pakują się do samochodu i zjeżdżają pół Polski od Sopotu po Górny Śląsk, gubiąc się nieustannie, prześladowani przez straszny pech i sploty przezabawnych przypadków. Oczywiście nie obyło się bez wątku kryminalnego, który jak zwykle jest zdecydowanie mniej ważny niż niefrasobliwa rodzinka, zajęta szalonymi opowieściami, kanapkami, termosami i nieustannymi sprzeczkami. Studnie przodków to swoista kontynuacja Bocznych dróg, jako że Teresa, Joanna, jej blondyn wszech czasów (też znany z innych powieści), zgraja ciotek i pociotków pojawia się jeszcze raz, tym razem przekopując studnie w zapadłych dziurach majątków rodzinnych w poszukiwaniu zaginionych legatów i skarbów. Jak zawsze nie brakuje czarnego humoru, wpadek sytuacyjnych i genialnych dialogów.

– Jak to jest możliwe, żeby przeszło godzinę leżał w waszym biurze trup i żeby nikt go nie zauważył?
– Cicho leżał, to się nie rzucał w oczy. 
Wszyscy jesteśmy podejrzani, Joanna Chmielewska

4. Wszyscy jesteśmy podejrzani

Joanna ma objawienie w łazience, wgapiając się w pasek od fartucha. Wyobraża sobie, że jeden z jej kolegów z pracy leży martwy, uduszony właśnie tym paskiem i stwierdza, że to świetny pomysł na powieść kryminalną. Dzieli się tą rewelacją z ludźmi z biura architektów i wynika z tego świetna zabawa - bo kto mógł zabić i dlaczego? Mniej ciekawie robi się w momencie, gdy dokładnie ten sam człowiek od paska zostaje odkryty martwy w biurze, uduszony dokładnie takim samym damskim paskiem od fartucha. Komedia przemienia się wtedy w klasyczną powieść kryminalną z rodzaju tych pisanych przez Agatę Christie, rzecz jasna wzbogaconą o charakterystyczny humor Chmielewskiej i satyrę na miejsca pracy w PRL-u, jako że całe biuro zostaje zamknięte, nikt nie może wyjść ani wejść, a tymczasem milicja przesłuchuje wszystkich pracowników po kolei. Świetny pomysł i mistrzowskie wykonanie.

– Ktoś podniósł słuchawkę.
– Słucham…
Spłoszyłam się okropnie, bo nie zdążyłam nic wymyślić nie zastanawiając się dłużej, krzyknęłam wystraszonym głosem:
– „Szkorbut, Szkorbut”!
W telefonie zapanowała sekunda konsternacji i nagle ten ktoś zabuczał ponuro:
– Lumbago, lumbago…
Oniemiałam. Zanim pomyślałam, że być może należy dalej mówić konspiracyjnie, usłyszałam własne, pełne niebotycznego zdumienia pytanie:
– Dlaczego lumbago?!…
– A dlaczego szkorbut? Mnie męczy lumbago, proszę pani, zęby mam w porządku…
Klin, Joanna Chmielewska

5. Klin

Chmielewska zadebiutowała w 1964 Klinem właśnie. Powieść była ogromnym hitem i dość szybko została sfilmowana jako Lekarstwo na miłość z przeuroczą Kaliną Jędrusik w roli - a jakże by inaczej - Joanny, głównej bohaterki. Choć ekranizacja nie jest wierna, a wręcz momentami daleko jej do oryginału, naprawdę warto obejrzeć.


Kalina Jędrusik kreuje inną postać niż książkowa Joanna, ale jest przeurocza. Kadr z filmu Lekarstwo na miłość [Źródło]

Sama powieść opisuje historię nieszczęśliwie zakochanej kobiety, która usycha z miłości do swojego znajomego, Janusza. Janusz zaś ma ją głęboko gdzieś i wręcz wykorzystuje poświecenie Joanny. Gdy przyjeżdża do Warszawy, biedaczka czatuje pod telefonem, czekając na jakikolwiek znak od swojego bóstwa. Sama dzwonić do hotelu nie chce, by się nie narzucać. Zamiast tego dzwoni do przyjaciółki, próbując ją namówić, by ta zadzwoniła z jakąś lipną historyjką i zbadała teren. Do rozmowy niechcący włącza się obcy facet, którego telefonistka musiała niechcący źle przełączyć. Zaciekawia się sprawą i proponuje, że sam zadzwoni. Faktycznie, po chwili oddzwania do Joanny i mówi, że Janusz jest w hotelu i z nim rozmawiał, ale wydawało mu się przez telefon, że to buc i Joanna powinna dać sobie z nim spokój. A jak jest tak zakochana, to proponuje klin klinem wybić. Tajemniczy nieznajomy ma tak cudowny głos, że Joanna bez wahania stwierdza, że to on może być tym klinem. Nawiązują romans. Ciąg dalszy jest szaloną komedią pomyłek, skrząca się humorem i świetnymi dialogami, z obowiązkowym wątkiem szajki kryminalnej.

Ta dama – upewnił się – to wasza mać? 
Pan Muldgaard, Wszystko czerwone, Joanna Chmielewska

6. Wszystko czerwone

Akcja tej szalonej powieści rozgrywa się w okolicy stacji Allerød na północ od Kopenhagi i wszystko się chyba właśnie dzieje przez tę przeklętą nazwę. Alle, all, alles - to chyba by znaczyło wszystko, rød - brzmi jak red, rot, czyli chyba czerwone. Czyli Alicja mieszka nieopodal stacji "wszystko czerwone"? Skoro zaczyna się od takiego proroctwa, to dalej pojawia się nic tylko krew i trupy. Pierwszy ginie Edek, ale to dopiero pierwsza osoba z całej serii, bo chyba ktoś uwziął się wymordować niemal wszystkich wakacyjnych gości Alicji Hansen, roztrzepanej wdowy, przyjaciółki Joanny. Śledztwo prowadzi duński policjant o polskich korzeniach, pan Muldgaard, który polskiego uczył się z Biblii. Stąd jego znajomość języka polskiego jest dość... hm... nietypowa. Innymi słowy czytelnik zrywa boki za każdym razem, jak ze złotych ust tego człowieka wypłynie choć jedno zdanie. Coś pięknego.

Już raz słyszałem, że pies opowiedział o fałszywym listonoszu… To nie jest gniazdo przestępców, to jest dom wariatów…
Dziadek podsumowuje sytuację, Nawiedzony dom, Joanna Chmielewska

7. Nawiedzony dom

Jako dziecko zaczytywałam się w powieściach o Pawełku i Janeczce Chabrowiczów, którzy wraz ze swoim dzielnym i pierońsko inteligentnym psem Chabrem za każdym razem zadziwiali polskie służby śledcze i rozwiązywali zagadki kryminalne z palcem w uchu. Nawiedzony dom to pierwsza i najzabawniejsza książka o rodzeństwie, w której cała rodzinka przeprowadza się do nowego domu. To znaczy do bardzo starego domu, który próbują wyremontować, ale dla nich to nowe miejsce. Uwielbiałam tę książkę i wspominam ją do tej pory, bo oprócz bezbłędnego humoru i dreszczyku emocji znalazłam tam historię żywcem wziętą z mojego życia, bo sama jako dziecko przeprowadziłam się do domu po przodkach, który z wysiłkiem i mozołem długo remontowaliśmy, mieszkając w samym środku budowlańczego chaosu, odkrywając cuda na strychu i pod podłogą, wspominając ukrywającą się pod podłogą ciotkę, która uciekała przed Niemcami i pradziadka, co to w środku wojny wybudował dom. Dlatego z szaloną uciechą czytałam o sprytnych i ciekawskich dzieciakach, które bawiły się reduktorkami, śledziły złoczyńców, buszowały po ukrytym strychu, straszyły rodzinę po nocy potępieńczymi odgłosami narzędzi tortur i próbowały wypędzić niemiłych współlokatorów płonącą dynią na wędce.

    Wciąż jeszcze półprzytomna i nawet mi w głowie nie zaświtało, że mam własną twarz, bez maquillage'u á la Basieńka, wobec czego nie wolno mi się nikomu pokazywać. Ziewając okropnie, otworzyłam.
    Za drzwiami stał obcy człowiek wyglądający gburowato.
    – Są tu kury? – spytał niegrzecznym tonem.
    Szaleństwo zakotłowało się we mnie. Co za bydlę jakieś, budzi człowieka o wpół do szóstej rano, żeby pytać o kury!!!
    – Nie – warknęłam, usiłując zamknąć drzwi. Facet je przytrzymał.
    – A co? – spytał niecierpliwie.
    – Krokodyle – odparłam bez namysłu, bliska uduszenia go gołymi rękami.
    Antypatyczny gbur jakby się zawahał.
    – Angorskie? – spytał nieufnie.
    Tego było dla mnie doprawdy za wiele. O wpół do szóstej rano angorskie krokodyle.
    – Angorskie – przyświadczyłam z furią. – Wyją do księżyca.
    – Marchew jedzą?
    – Nie, nie jedzą. Trą na tarce!
Romans wszech czasów, Joanna Chmielewska


8. Romans wszech czasów

Joanna z powodów finansowych zgadza się na szaloną propozycję, by zamieszkać na kilka tygodni z obcym facetem, udając jego oziębłą żonę, którą ponoć przypomina. O dziwo, facet okazuje się wcale nie zdziwiony żadną fanaberią odmienionej małżonki i mijając się z nią w domu, wcale nie zauważa różnicy. Jak to w ogóle możliwe? Mistyfikacja, ciągłe podejrzenia, sensacyjna intryga i jak zwykle tona humoru. Świetna lektura.

– Może i rzeczywiście przesadziłam, ale miałam jakieś okropne przeczucia i na sam twój widok… Wchodzisz żywy i zdrowy…
– A miałaś nadzieję, że wniosą moje zwłoki. Przykro mi bardzo, że cię rozczarowałem.
– Karol…! Jak możesz…!
– Myślę logicznie.
  (Nie)boszczyk mąż, Joanna Chmielewska

9. (Nie)boszczyk mąż

Malwina za mądra nie jest. Siedzi w domu, studiów nigdy nie skończyła, pracy nie szukała, piękna i szczupła nie jest, żyje na utrzymaniu męża, który ostatnio coś jej ogromnie przeszkadza. Nic, tylko zły chodzi, narzeka, awantury robi, jad sączy z pyska. I jeszcze mu żarcie podawać! Dosyć tego. Czas położyć kres tej męczarni i kropnąć okropnego Karola. A Malwina już ma plan, całą górę pomysłów, dość niekonwencjonalnych co prawda... Powieść przepełniona jest cudownymi złośliwościami, ironią i sarkazmem pana domu, a także fantastycznymi jękami, pretensjami i absolutnym brakiem pomyślunku Malwiny. Do tego jeszcze dochodzą przycinki dotyczące absurdów systemu prawnego ze strony Justyny, którą wychowuje to mało zgodne małżeństwo. Perełka pośród nowszych powieści Chmielewskiej.

– Cóż to ma być? – spytałam Romana prawie z przestrachem. – Co się stało? Czy ten samochód nam się rozlatuje?
– Jeszcze nie – odparł z westchnieniem. – Ale możliwe, że się kiedyś w końcu rozleci. To jest nasza polska autostrada.
– Ależ co mi tu Roman mówi, to nie żadna autostrada, tylko tara do prania!
– Dobrze jaśnie pani zgadła, tak to nawet nazywają, pralka. Nawierzchnia się marszczy w takie drobne nierówności i rozmaite dziury.
– I dlaczego to tak? Specjalnie?
– Czy specjalnie, nie jest pewne, możliwe, że za dawnego ustroju wszystko było robione przeciwko zwyczajnym ludziom, żeby im się w głowach nie poprzewracało, ale zasadnicza przyczyna jest prosta. Zły asfalt.
Przeklęta bariera, Joanna Chmielewska

10. Przeklęta bariera


Ostatnia pozycja na liście, ale tylko dlatego, że to najpóźniej napisana książka spośród wyszczególnionych w mojej liście. Uwielbiam książki w stylu Małgosia contra Małgosia Ewy Nowackiej czy Godzina pąsowej róży Marii Krüger, w której współczesna dziewczyna czy kobieta przenosi się w przeszłość i musi zaadaptować do czasów bez telefonów, szybkiej komunikacji, bieżącej wody i wszystkiego tego, do czego przyzwyczaiła nas współczesność. Tutaj jest odwrotnie. Dama wprost z XIX wieku nagle trafia do wieku XX, a tak dokładniej pod koniec. Wraz z nią przenosi się jej służący, Roman, który wcale nie wydaje się zdziwiony nagłą przemianą karocy i zaprzęgu końskiego w ryczący samochód. Młoda wdowa musi zapoznać się z wygodami nowoczesności i przyzwyczaić do nowych warunków, co zaczyna jej się coraz bardziej i bardziej podobać. Wszystko opisane jest stylizowanym językiem pseudohistorycznym, co tym dodaje powieści niesamowitego uroku i wybitnych walorów humorystycznych.

A jakie są Wasze ulubione książki Chmielewskiej? Zgadzacie się z moją listą? Czy czytaliście już jakieś książki pierwszej damy polskiego kryminału?

PS Wyszło z tego 12 książek zamiast dziesięciu:D