Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

wtorek, 8 sierpnia 2017

Wielki Gatsby na sezonie debiutantek. Czas przeszły niedoskonały



W książkach Fellowesa (scenarzysty Downton Abbey) już na zawsze będę szukać tylko i wyłącznie Belgravii, nad którą całkiem niedawno się zachwycałam. Niestety Czas przeszły niedoskonały pomimo przekraczających wszelkie wskaźniki poziomów arystokratycznej, pozornie beztroskiej i pobłażliwej brytyjskości, oryginalnie wydany w 2009 roku, najzwyczajniej w świecie mnie trochę znudził.

Za sprawą nieuchronnego niczym Wielki Gatsby dla Nicka Carrawaya Damiana Baxtera, główny bohater (bezimienny, ale znacząco również umniejszający swoją rolę pisarz) wyrusza w podróż pełną gorzkich wspominek, rozczarowań, i roztrząsania lat młodości. Damian Baxter bowiem, choć nie odzywał się do swojego przyjaciela od pamiętnego, fatalnego wydarzenia na wakacjach w Portugalii, teraz leży na łożu śmierci. Jest obrzydliwie bogaty, a nie ma spadkobiercy, choć to może nie jest do końca prawda, przecież romansował na prawo i lewo. Dlatego główny bohater, jako osoba w miarę bezstronna, dostaje propozycję nie do odrzucenia: sprawdzić, czy Damian nie spłodził sobie przypadkiem potomka.

Sama główna fabuła jest prosta jak drut i zostaje zaprezentowana z poziomem skomplikowania godnym konstrukcji cepa. Główny bohater zalicza rozmowy z kolejnymi kobietami, badając, czy przypadkiem ich dzieci z okresu szaleństw Damiana nie mogły być spłodzone przez tego niepoprawnego karierowicza. I to właśnie ta budowa, te kolejne obszerne rozdziały zatytułowane kolejnymi damskimi imionami, mnie znużyła. Próżno szukać zgrabnego przechodzenia od sceny do sceny, przeplatania wątków, porywających dialogów. Powieść leje się równym, przewidywalnym strumieniem, ukazując kolejne losy starzejących się kobiet. Rzecz jasna, fortuna potraktowała je kapryśnie, jednym dając, innym skąpiąc, jeszcze innym zupełnie odbierając. Z tych wszystkich opowieści najbardziej wybija się ta Joanny i księżniczki Dagmar, reszta jednak zieje przeciętnością, a sam wątek pięknej Sereny, choć to ukłon w stronę Lady Mary, nużył mnie chyba najbardziej.

Wydaje mi się jednak, że między linijkami kolejnych spotkań po latach wyłaniają się prawdziwe założenia Fellowesa, który pod pozorami przeciętnej fabuły chciał zanalizować zmiany społeczne wewnątrz najwyższej kasty brytyjskiego społeczeństwa. Tak, zapewne powspominać czasy swojej młodości, bo w latach sześćdziesiątych sam brylował na salonach i rozbijał się podczas przyjęć Sezonu. Ale najbardziej chciał wytłumaczyć lekko zapóźnioną, zapatrzoną w przeszłość arystokrację tamtych lat. Tamta sfera kultywowała wciąż tradycje przeszłości, urządzała co prawda coraz mniej wystawne, ale wciąż szanowane Sezony, by należycie wprowadzić młode panny w świat równych sobie i znaleźć im dobre partie. Przestrzegano niepisanego savoir-vivre, nie przeczuwając nawet olbrzymich zmian społecznych, które nabierały rozpędu, nie dostrzegając niechybnego upadku wielkich domów i utraty znaczenia tytułów szlacheckich.



Fellowes prawdopodobnie zawarł w tej książce znamienitą część swoich przemyśleń na temat kondycji brytyjskiej klasy wyższej, od ubioru męskiego (historia fraka!) przez wykształcenie kobiet po rynek nieruchomości. Wiadomo, fragmenty bezpośrednio przedstawiające od podszewki świat wielkiego towarzystwa, hrabiostwa, rody książęce, służący, przyjęcia, kolacje, twist i nocne śniadania na koniec balu, wyścigi w Ascott i impreza w muzeum figur woskowych – dla anglofila takie smaczki, komentarze na temat brytyjskiej mentalności i zwyczajów to prawdziwa gratka. W wywodach głównego bohatera słychać jednak mocno stanowcze poglądy barona i jego ostateczną pochwałę człowieka z zewnątrz, który dla kaprysu postanowił przyjrzeć się temu światu, ale szybko dostrzegł jego hipokryzję, zaślepienie i brak przyszłości, zerwał z nim i zbudował własne imperium niczym amerykański self-made man.

To nie zmienia faktu, że wydaje się jednym z największych buców tej historii, ale cóż.

Na osobny rant zasługują niektóre fragmenty tłumaczenia, przez które nie byłam w stanie w pełni cieszyć się książką. Od pierwszych stron co trochę wpadałam na niefortunne kalki, zdania kalekie po polsku czy wręcz zupełnie nietrafione w przekładzie. Przepraszam, ale będę się paskudnie czepiać: dlaczego bohater „zbudował firmę software'ową”, a nie założył czy rozwinął firmy zajmującej się oprogramowaniem komputerowym? Czemuż bohater po zrzuceniu z siebie ciężaru „zapracował” sobie na drinka, a nie zasłużył? Jak często mówimy, że coś jest czyjąś „firmową specjalnością” albo wspominamy o „porządku dziobania” w sensie hierarchii? I wreszcie te częste momenty, gdy bohater „kocha” kogoś za coś bardziej. Można za to kogoś bardziej za coś polubić. I używać polskiej składni, a nie jechać słowo w słowo.

Okej, teraz możecie mieć zbyt złe mniemanie. To nie tak, że całą powieść się źle czyta z powodu tych niezręczności. Filolog pewnie nawet nie zauważy większości. Po jakichś stu stronach sama zagłuszyłam w sobie głos wewnętrznego językowego nazisty i czytanie szło nieźle. Ale jednak redakcja mogła bardziej przypilnować gładkiej polszczyzny i tępić anglicyzmy, które tłumaczowi same się czasem pchają pod klawiaturę.

Ogólnie rzecz ujmując, Czas przeszły niedokonany średnio mi podszedł. Nie żałuję poświęconego mu czasu, ale to nie to, co Belgravia... Uwaga, nie wszyscy jednak mają takie zdanie jak ja. Jeśli chcecie poczytać bardziej entuzjastyczną opinię o tej powieści, polecam wpis Mality.




Czas przeszły niedoskonały

Julian Fellowes

Marginesy, 2017
543 strony
przekład: Barbara Kopeć-Umiastowska.
Odczucia: ★★★/★★★★★
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki!