niedziela, 27 maja 2018

W TERENIE#16: Pyrkon 2018. Felicia Day, gość z Honest Trailers i kobiety-smoki


W zeszłą sobotę ponoć oglądali się za mną ludzie, dźgając się w bok łokciami i mówiąc: „Patrz, jaka pani ze Star Treka!” Nawet facet przebrany za gigantycznego championa z Warhammera w dopracowanej zbroi, rogatym hełmie, dzierżąc siekiery, no generalnie mając na sobie fest strój, stwierdził, że on nie chce, żebym mu zrobiła zdjęcie. On chce zdjęcie ze mną!

Pyrkon to niesamowite miejsce i czas, kiedy na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich możesz przebrać się za dowolną postać, w dowolną koszulkę czy wianek tudzież rogi, a z pewnością znajdzie się ktoś, kto będzie Tobą zachwycony. Nie ma czegoś takiego jak dziwne, głupie, dziecinne. Korowody przebierańców, cosplayerów, amatorów przytulania, onesie czy make-upu, a także zwykłych nerdów ciągną od jednego budynku do drugiego, celebrując swoje pasje, zamiłowania i hobby. To święto wszystkich fanów w Polsce. I dlatego tak lubię spędzać tyle godzin w podróży, by spędzić weekend w Poznaniu podczas kolejnego Pyrkonu.

Tak, to beztroski tyranozaur hasający po sali wystawców.
Trochę mi zeszło z wyprodukowaniem tej relacji z różnych powodów, ale przede wszystkim dlatego, że choć (jak przed chwilą napisałam) lubię poświęcić czas na tę sześciogodzinną podróż na konwent, to w tym roku powrót okazał się... jedenastogodzinny. Jak na ironię. Czekaliśmy jakby nigdy nic na nasz powrotny pociąg do Krakowa z peronu 4a. I czekaliśmy. I nasłuchiwaliśmy. W końcu orzekliśmy, że się spóźnia, ale czemu nawet nie zostało to ogłoszone przez głośniki? No nic, czekamy dalej. Po pół godziny zorientowaliśmy się, że peron 4a był jeszcze trochę dalej. Jakieś sto metrów. Nie widać go z peronu 4, sektoru a. I pociąg odjechał bez nas. 

Nie byliśmy jedyni w tej samej sytuacji. 

Zanim dotarliśmy do domu, zamiast jedenastej w nocy, była szósta rano. Nie polecam.

Mimo to wciąż rozmawiałam z Felicią Day!


Pamiętacie mój wpis o książce Felicii You're Never Weird on the Internet? Przedstawiłam ją wtedy jako nieoficjalną królową nerdów. Dlatego wielkie było moje zdumienie, kiedy na pierwszym Q&A z nią zapełnione było jedynie 3/4 sali. Ale cóż, my specjalnie wzięliśmy wolne w pracy i wyruszyliśmy z Krakowa w piątek skoro świt, żeby zdążyć na to spotkanie o 16:00. I się udało.

Zarówno Ryba, jak i jak zadaliśmy swoje pytania. Fani kazali się Felicii zastanowić nad postaciami, które chciałaby zagrać. Powiedziała, że z Marvela chętnie zostałaby Jessicą Jones, a jeśli chodzi o książki, to panią detektyw z serii Jaspera Fforde. Nie pamiętała tytułu, więc szybko się zgłosiłam, żeby dopowiedzieć – chodzi o powieści o Thursday Next, a pierwsza to Jane Affair. Czytałam ją jeszcze na Erasmusie i nawet byłam na spotkaniu z Jasperem na którymś z poprzednich Pyrkonów. Przy okazji zapytałam Felicii, jak się jej pisało jej własną książkę. Odpowiedziała, że było ciężko, ale zaparła się i pisała po fragmencie dziennie. Technika wyrobnicza, ale pozwala przynajmniej dotrzeć do celu.

Udało mi się też zdobyć zdjęcie! Bardzo chciałam własnym aparatem (wciąż go trzymam tu w ręce), ale z jakiegoś powodu fotograf pyrkonowy i pan ochroniarz Felicii myśleli, że chcę ją zamordować moim Nikonem i nie pozwolili.

Spotkanie z Jonem Baileyem, czyli facetem od fantastycznego, głębokiego głosu, który zajmuje się narracją przy słynnych Szczerych Zwiastunach, było równie udane. Gość ma świetne poczucie humoru i chętnie popisuje się swoimi zdolnościami wokalnymi, udając różnych aktorów. Okazało się, że istnieje aż pięć głosów Matthew McConaugheya, zależnie od filmu czy momentu w jego karierze! Genialnie wyszło naśmiewanie się z Ryana Reynoldsa. Dostaliśmy też zakulisowe informacje między innymi o tym, że Russell Crowe zachowuje się jak rozkapryszona primadonna i po godzinie z nim w studiu nagraniowym da się zrobić mniej niż z Baileyem w piętnaście minut i dlatego pewne kwestie Crowe'a w zwiastunie Mumii to tak naprawdę... Bailey. Do tego okazało się, że niektóre firmy produkujące gry miały żal za ironiczny i zgryźliwy zwiastun i teraz trzeba im najpierw dostarczać scenariusz kolejnego Honest Trailera do zaaprobowania zanim się wyprodukuje kolejny filmik... Ach, ten showbusiness.

Jak większość łysiejących Amerykanów, Bailey nosi czapkę z daszkiem. Oprócz tego jest przeuroczy i trzeba go obczaić na Insta. Bardzo o to prosił ;)
Z powodu spotkań z zagranicznymi gwiazdami przegapiłam to z Martą Kisiel, która wpadła na Pyrkon w piątek promować swoją nową książkę, Toń. Tu o niej pisałam. Tymczasem można było ją kupić na stoisku Uroborosa, a od 23 maja jest już w księgarniach!
 

W sobotę najważniejszym punktem programu był dla mnie pokaz mody alternatywnej Altergroup 
Poland. Trzygodzinne widowisko w Sali Ziemi z profesjonalnym wybiegiem okazał się miejscem prawdziwych czarów. Świetnie zorganizowana i bardzo różnorodna grupa modelek i modeli dwoiła się i troiła za kulisami, żeby na czas pokazywać kolejne kolekcje polskich projektantów strojów vintage, współczesnych, gotyckich, fantasy, postapo, steampunkowych i odpowiadających wszelkim innym fandomowym zainteresowaniom. Jedyna rzecz, do której mogę się przyczepić, to konferansjer, który (choć bardzo sympatyczny) miewał problemy z odczytywaniem tekstów reklamujących kolejnych twórców, czasem przekręcając nazwy albo angielskie słowa.


Pokaz otworzyli Steampunk & Fantasy zachwycającą kreacją ze skrzydłami w stylu rysunków Leonarda da Vinci.


Jedną z najpiękniejszych i najlepiej dopracowanych kolekcji odwołujących się do mody epokowej pokazała Woman in Corset, dopełniona biżuterią i dodatkami jedynych w swoim rodzaju Mad Artisans. Te gorsety! Te suknie! Te kapelusze! Och!

Sylwetka tej pani wygrywa wszystko, obojętnie, co miała na sobie. Wyśledziłam ją na Facebooku: to Savra.
Ogromnie spodobały mi się też zestawy PixelStrix, w szczególności bluzy. Jak będę miała jakiś przypływ gotówki, to zapoluję na jedną z tych superbohaterskich :)

Tutaj całość kolekcji z artystką.

Wspaniały popis podczas pokazu dała para w ubraniach inspirowanych Power Rangers. Była cała scenka z wygibasami i całusem!


Absolutnie zachwycająca był też jedyny w swoim rodzaju pokaz kolekcji The Court of the Emerald Queen. Najpierw wychodziły kolejno na wybieg modelki w zapierających dech w piersiach kreacjach inspirowanych smokami różnych żywiołów. Metalowe, wodne, leśne, ogniste, śnieżne... Na koniec wyszła oszałamiająca Jessica Rabbit, a raczej modelka w sukience, w której Jessica mogłaby z powodzeniem brylować w towarzystwie. Następnie panie smoczyce okrążyły „Jessicę” i zaczęły jej dokuczać. Wtedy przybył rycerz w gorsecie, a jakże, ale również z wiedźmińskim mieczem, żeby wyzwolić piękną gwiazdę pokazu. Wszystko bez słów, z dramatyczną muzyką, jak w niemym kinie, ale w porażającym kolorze.

Krótki skrót całości w postaci filmiku możecie zobaczyć tutaj.


Piękne rzeczy pokazywały też bliźniacze marki tej samej artystki: Vintage Imperial Clothing i Wulgaria Evil Clothing. Jeśli chodzi o tę pierwszą markę: klimatyczne nadruki, bogate wzornictwo, a na środku powyższego zdjęcia sukienka, którą sama bym chciała mieć i specjalnie cyknęłam fotkę, żeby później jej poszukać. Kolekcja Wulgarii to trochę nie moja bajka: dużo obcisłych, gotyckich strojów z efektem porozdzierania materiału, ale też robiła wrażenie.

Całość pokazu (ponad dwie godziny!) do zobaczenia tutaj.

Fantastycznych strojów nie brakowało też poza Salą Ziemi. Mówię rzecz jasna o cosplayu!


Zaraz na wstępie spotkałam genialną wersję Heli z najnowszego Thora. Dostojna, dopracowana i majestatyczna. Jestem po wrażeniem!


Pojawił się też zły automat z Kung Fury. Szacun! 


Na konwencie przechadzała się też ekipa z Avatara. Nie z tego Camerona ani tego Shyamalana. Z tego dobrego, animowanego: Avatar. The Last Airbender. Jeśli nie znacie, koniecznie nadróbcie!


Sala wystaw była szalenie inspirująca. Oprócz zwyczajowej już kantyny, na środku sali rozbił się TIE Fighter, a na stoisku nieopodal można było podziwiać przepiękne, ręcznie robione ozdoby do włosów dla gejsz, obrazy kontrowersyjnego Jakuba Różalskiego (zajrzyjcie tutaj, jeśli jesteście zainteresowani kontrowersją), a także zdjęcia fanów z aktorami ze Star Treków. Z autografami! I do tego jeszcze odtworzenie skały w sugestywnym kształcie, którą Kirk trzymał w jednym z odcinków... No, czego tam nie było. 


Jakieś kompletne szaleństwo działo się też w hali z grami, ciągłe turnieje, gwar, dudniące ogłoszenia z mikrofonu... Nawet jeśli chce się kibicować komuś biorącemu udział w turnieju, to trudno się dopchać i cokolwiek zobaczyć czy usłyszeć. Działo się intensywnie. Wszystko.


Jeśli chodzi o wystawców, muszę napisać koniecznie o paru stoiskach. Przede wszystkim, jeśli będziecie na jakimkolwiek konwencie (a ich jest wszędzie pełno), koniecznie zajrzyjcie do Mad Artisanów. Już o nich wspominałam wcześniej przy okazji pokazu mody, ale czas na zbliżenie na ich miniaturowe, steampunkowe dzieła z mechanizmów zegarków, kółek zębatych i całego rzemieślniczego arsenału.

To wcale nie zamknięte oczy, to czujne i pełne czułości spojrzenie rzucane na towar!
Nie mogę się nachwalić, przy okazji ostatnich Targów Vintage i Retro Kogiel Mogiel zauważyłam, że mają też pierścionek z motywem galaktyki. Dostałam małpiego rozumu i sobie kupiłam, a potem wymarzyłam sobie jeszcze wisiorek. I pomimo tego, ze mieli jakiś tydzień do Pyrkonu i niewyobrażalną masę roboty, mieli mój wisiorek gotowy na następny weekend. Uwierzylibyście? Dziękuję! I jeszcze zrobię osobne zdjęcie tego kompletu.


Wielkim odkryciem tego Pyrkonu, dzięki pewnej bardzo zachęcającej recenzji Powiało Chłodem, był Soap Szop. Specjalnie wyszukałam ich stoisko, żeby się zaopatrzyć w balsam do ciała o nazwie Yennefer. TAK. TA YENNEFER.


Bardzo delikatny i oleisty mus o obłędnym zapachu mojego ukochanego bzu z dodatkiem agrestu to totalny hicior. Nie dość, że wystarczy odrobinka na palcu, żeby natłuścić dużą powierzchnię ciała, to jeszcze pachnie się jak krzak kwitnącego bzu. To dość silny zapach i miałam trochę obaw smarując się nim po wieczornej kąpieli. Na szczęście nie był aż tak mocny, by przeszkadzał czy nie pozwalał zasnąć jak bukiet świeżego bzu w sypialni, ale wciąż można go poczuć na skórze następnego dnia. A jaka gładkość do tego! Jestem zachwycona.

Muszę pochwalić obsługę i główną alchemiczkę odpowiedzialną za te boskie konkokcje: to przemili, zabawni, pełni energii ludzie. Pozdrawiam!

Mają też inne produkty: na przykład olejki do pup i bród. Wszystkie ze śmiesznymi nazwami.


Wielka szkoda, że w tym roku na Gindie nie zastałam żadnego nowego komiksu (przede wszystkim łkam tu za kolejnym tomem Kawaii Scotland), ale za to było dużo innych ciekawych rzeczy i twórców. I kubeczki z McFloyem.


Odkryłam też przepiękne cudeńka tworzone przez Niteczkowego Potwora. Widzicie tę kasetkę z Serenity? Widzicie?...


Wreszcie też kupiłam sobie coś od Molom.pl, czyli ze sklepu, gdzie można kupić sobie czytelnicze gadżety. Padło na zakładkę magnetyczną. Zakładek nigdy za mało!

Nie zapamiętałam, jakie to było stoisko, ale ta Rose Quartz ze Stevena Universa jest przesłodka!

I na tym skończę moją relację. Nie wspomniałam o wielu innych rzeczach, które sprawiły, że ten wyjazd był fantastyczny. Hostel Dobranoc, w którym skrzyneczki z kluczami na kod sprawiały wrażenie, że zameldowaliśmy się do Escape Roomu. Wieczorny pokaz plenerowy Matrixa z prastarym tłumaczeniem w napisach: Trójca, Buldożer, Szyfrant, Obojnia i „Czym jest Macież?”. Leżaczki przy namiocie z minikinem, na których bardzo odpoczęłam, czytając Różę Wersalu. Świetna prezentacja Adrianny Fiłonowicz o fanach, ze szczególnym uwzględnieniem Tolkienistów i Janeitów (miłośników Jane Austen). I przede wszystkim znajomi: Ryba, który dzielnie przetrzymał wszelkie humory, K., który przeżył z nami fatalną drogę powrotną, P., który rozpromieniał się jak żaróweczka na myśl o Felicii Day na żywo, D., którą niechcący zagadałam, gdy wreszcie udało się spotkać, kochanym i zapracowanym Artisanom i ekipie ze stoiska Gindie. Ściski i buziaki!


Widzimy się za rok?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz