Ścigam się z czasem i próbuję dopilnować przeczytania 52 książek w roku. Co prawda Goodreads twierdzi, że już mi się udało, ale liczy do ogólnej puli również komiksy. Tymczasem do wypełnienia postanowienia zostało mi sześć książek. To bardzo rozsądny wynik: zostało mi jeszcze ponad półtora miesiąca, więc wciąż mam tydzień na książkę.
Problem jest w tym, że przedzieram się przez pierwszą pozycję z literatury naukowej, którą sobie wyznaczyłam do przeczytania i zebrania przemyśleń w mojej pracy, więc... tak, niektóre lektury idą jak krew z nosa.
A tymczasem tyle ostatnio przeczytałam, a nie miałam szans powiedzieć choć kilku słów! Zaczynajmy:
Ta okładka przyciąga, intryguje, nie daje o sobie zapomnieć. O powieści przeczytałam na jakimś blogu jeszcze na początku mojej kariery w blogosferze książkowej. Wpis na tyle mnie przekonał, że zapisałam sobie tytuł. I tak po kilku latach udało mi się do Nocnych zwierząt dotrzeć. Autorka Patrycja Pustkowiak zadebiutowała z hukiem, jej powieść została nominowana do nagrody Nike. Od tamtej pory jednak ucichła, nie opublikowała nic więcej. A sama książka, przynajmniej w moim mniemaniu, jednak się nie broni.
W zamyśle miała to być pijacka powieść zatraceńca z kobietą w roli głównej. Czyli motyw, który najbardziej mi się spodobał ze wszystkich elementów Dziewczyny z pociągu: kobieta też może się stoczyć, też może mieć problem z używkami, też można o tym otwarcie pisać. Jednak Nocne zwierzęta czyta się ze zgrzytem. Nie fabularnym, w sumie fabularnie niewiele się dzieje, ale stylistycznym. Warstwa językowa jest jak kawałek szkła przeciągany o szybę, razi. Człowiek potyka się o niemelodyjność, nagromadzone niezgrabnie, szokujące do bólu metafory. Nawet czytając cicho można wyczuć natychmiast, że czytając na głos ta historia nie będzie brzmiała gładko, hipnotycznie i potoczyście jak choćby słowne wymioty Vargi. Choć są momenty całkiem udane, zaraz wracamy na poziom epatowania pustką, zgnilizną i turpizmem na niezbyt wygórowanym poziomie. A po przeczytaniu nie czeka ani katharsis, ani odkrycie, ani większa wartość, tylko zmęczenie i ulga.
Nocne zwierzęta
Patrycja Pustkowiak
W.A.B., 2013
224 strony
224 strony
Odczucia: ★★/★★★★★
Wspomnienia Felicii Day mają fantastyczny tytuł, który sugeruje ukojenie dla wychowanej w Internecie duszy. Uwielbiam minimusical Dr. Horrible's Sing-Along Blog z Nathanem Fillionem i Neilem Patrickiem Harrisem, w którym występuje i śpiewa również Felicia, ale szczerze mówiąc nie znam jej bardziej niż z kilku filmików na krzyż. Warto więc dowiedzieć się czegoś więcej!
Dla tych, którym to nazwisko nic nie mówi: Felicia to nieoficjalna królowa nerdów. Neurotyczna, urocza i zdeterminowana, zaczynała jako aktorka, ale nie wyszła poza epizodyczne i drugoplanowe postacie. Dlatego w pewnym momencie wzięła sprawy w swoje ręce i stworzyła własnymi siłami serial internetowy The Guild o grupce graczy w grę inspirowaną World of Warcraft, w którym zagrała główną rolę. Serial okazał się youtubowym fenomenem, a Felicia wpływową postacią w świecie graczy i geeków. Choć na co dzień nie jest specjalnie rozpoznawalna, na Comic Conie nie może się opędzić od fanów.
Jej wspomnienia napisane są lekkim, gawędziarskim piórem w typowym amerykańskim, szczerym stylu. Jest zabawnie, przyjemnie, z dystansem. Świetnie czyta się o jej specyficznym dzieciństwie, gdy uczona w domu, sięgała po wszystkie możliwe przejawy kultury i poznawała świat, w tym Internet u zarania, na własną rękę. Można też dowiedzieć się jak wyglądało produkowanie The Guild of podszewki, na ile własne doświadczenia z uzależnieniem od grania wpłynęły na scenariusz, a także jak wygląda nagonka internetowa od strony osoby, która chciała się szczerze wypowiedzieć o #GamerGate. Niewiele dowiemy się o kanale Geek and Sundry, ani o nagrywaniu Dra Horrible, jednak czyta się mimo wszystko z przyjemnością.
You're never weird on the Internet
Felicia Day
Touchstone, 2015
272 strony
272 strony
Będąc na wakacjach we wrześniu kończyłam czytać Sekretny pamiętnik Lizzie Bennett i absolutnie nie mogłam się oderwać. To była naprawdę dobra rozrywka, zabawna, inteligentna i ciepła. Jeśli jeszcze nie znacie kanału The Lizzie Bennet Diaries, obejrzyjcie przynajmniej jeden ze stu odcinków vloga uwspółcześnionej Elizabeth Bennet z Dumy i uprzedzenia, żeby poczuć klimat tej historii. Książka jest udramatyzowaną wersją vloga, opowiadającą całą historię od strony Elizabeth. Oczywiście w powieści również nagrywa i udostępnia vlogi jako studentka kierunku medialnego, ale jej najskrytsze myśli lądują właśnie w pamiętniku.
Szczerze mówiąc, do tej pory nie wciągnęłam się we vloga aż tak (a miałam już dwa podejścia), jak porwała mnie książka; z jakiegoś powodu trochę irytują mnie te aktorki i ich amerykańska maniera, dlatego powieść okazała się idealnym wyjściem, by poznać tę adaptację. Sprawiła mi naprawdę górę frajdy. Dziękuję Królowej Malicie za użyczenie! :)
The Secret Diary of Lizzie Bennet
Bernie Su, Kate Rorick
Touchstone, 2014
400 stron
400 stron
Ta krótka, spokojna, piękna powieść była dla mnie wręcz terapeutyczna. To historia o małżeństwie literatów i przygodnym kocie napisana niespiesznym, refleksyjnym językiem, przez który przebija typowo japońska mentalność. Bohater obserwuje drobne cuda przyrody, zmiany pór roku, upływ czasu. Choć wie, że jego czas na zachwyt długo nie potrwa, bo wszystko jest zmienne, szczęście jest ulotne i prawie wykradzione, z przyjemnego domu przy ogrodzie trzeba będzie się wyprowadzić, a urocza kotka, która skrada serca jego i jego żony, wcale nie należy do nich. Co prawda nie wszystko przychodzi bez goryczy i smutku, ale reakcje bohaterów są opisane delikatniej i chłodniej, niż pokazałby to pisarz zachodni. Nutka zen, refleksji jak z haiku i zadumy nad zmiennością życia zmieszane z prawdziwą miłością do kotów i przyrody sprawiają, że naprawdę lektura, choć zaskakuje polską mentalność innym podejściem do świata, działa kojąco. I znów dziękuję Królowej Malicie za te chwile przyjemności z książką :)
Kot, który spadł z nieba
Takashi Hiraide
Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, 2016
144 strony
144 strony
Odczucia: ★★★★/★★★★★
Na koniec zostawiłam kilka słów pochwalnych z okazji przeczytania pierwszego dobrego tomu ze Świata Dysku. Dotychczas najpierw próbowałam czytać chronologicznie, więc ugryzłam dwa pierwsze tomy (jeszcze w gimnazjum!): Kolor magii i Blask fantastyczny. Nie siadło, bo to niezbyt dobre książki. Nic z nich zresztą nie pamiętam. Potem miałam krótką przygodę z tym gorszym tłumaczeniem Wolnych Ciutludzi. Nie było lepiej. Nie wiedziałam, co ludzie widzą w tym Pratchettcie, dopóki nie poznałam całkiem niedawno Dobrego omenu. I wreszcie zostałam namówiona do przeczytania którejś z tych naprawdę dobrych powieści ze Świata Dysku. Kosiarz mnie przekonał w całej rozciągłości. Było zabawnie, było brytyjsko, był czarny humor, były inteligentne żarty, były całkiem głupiutkie i te mądrzejsze tematy, były niezapomniane postacie i ciekawa intryga. A przede wszystkim był fantastyczny Śmierć i przepiękna scena z panną Flitworth na koniec, przez co zrobiło się trochę mokro pod powiekami. Bardzo mi się podobało i na tym mojej przygody z Pratchettem nie skończę.
Reaper Man
Terry Pratchett
Corgi, 1992
288 stron
288 stron
A Wy co ostatnio czytacie?