Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

niedziela, 17 lutego 2019

ANGLOFILIA #8: Przerażający geniusz przepowiedni ojca science-fiction. H. G. Wells


Herbert George Wells to postać fascynująca. Chłonny umysł jednego z ojców science-fiction zadziwia szerokimi horyzontami i lotną myślą, bo większość wielkich przełomów XX wieku dopiero nadchodziła, gdy ten pisał swoje pierwsze, najbardziej znane powieści fantastyczno-naukowe.

Wellsowi udało się nie tylko odzwierciedlić swoje własne doświadczenia i współczesne dla niego obserwacje, oddając je w powieściach obyczajowych, i nie tylko analitycznie patrzył za siebie, zgłębiając historię, ale przede wszystkim udało mu się zajrzeć w przyszłość tak dalece, że przewidział wiele faktycznych wypadków i technologii z przyszłości. Doszedł do wniosku, że kiedyś ludzie będą porozumiewać się bezprzewodowo, zmieniać istniejące gatunki stworzeń bawiąc się w inżynierię genetyczną, a złowrogie siły będą używać laserów i bomb atomowych. A tymczasem urodził się w 1866 roku, jeszcze w epoce wiktoriańskiej, jego matka była przełożoną służby w posiadłości okolicznej arystokracji, a ojciec prowadził sklepik. Chłopak wychowywany w biednej, słabowitej rodzinie, w której ciągle albo łamano kończyny, albo zapadano na zdrowiu, z uporem studiował książki, zgłębiał ukochaną biologię oraz inne nauki matematyczno-przyrodnicze. To gruźlica jednak zawróciła go z kariery pedagoga i pchnęła w mniej wymagające fizycznie pisarstwo.

I bardzo dobrze, bo bez jego historii zabrakłoby rozpowszechnienia wielu sztandarowych idei odnośnie lotów w kosmos, rozmyślań nad wymiarem czasu, etyką ingerencji w organizmy żywe, zawieszeniem niezmąconej wiary w dobre intencje naukowców czy nadzieją na spotkanie z cywilizacją pozaziemską.


W ciągu ostatnich miesięcy przeczytałam Wehikuł czasu (1895), Wyspę doktora Moreau (1896), Niewidzialnego człowieka (1897) i Wojnę światów (1898), najbardziej znane z najwcześniejszych powieści Wellsa, wszystko w ramach nadrabiania klasyków s-f. Zauważyłam też, że w biblioteczce w domu rodzinnym mam wydaną w 1920 roku skrótową Historię świata z Biblioteki Narodowej, wraz z całym dobrodziejstwem wstępu na temat autora i jego twórczości. Nie zaszkodziło więc powtórzyć historię widzianą oczami Anglika, który Polskę wspomina tylko przy okazji rozbiorów, ale za to stara się pokazać dzieje jak najszerzej zakrojone na wszystkie kontynenty, a nie tylko Europę. Po tej Wellsowej przygodzie chętnie opowiem, co znalazłam w jego książkach.

Patrząc jeszcze raz na daty pierwszych powieści Wellsa, można sobie uświadomić, w jakim kontekście pisał. Klimaty fin de siècle'u, dekadenckiego końca wieku wielu twórców wpędzały w pesymizm, który objawia się u Wellsa niesamowicie gorzkimi rozważaniami na temat kondycji ludzkiej, nauki, technologii, struktur społecznych, polityki, etyki. W Wehikule czasu wieszczy postęp cywilizacji sięgający szczytu, a następnie fazę stagnacji prowadzącą prosto do wymarcia i końca planety. Ostatnie stacje pędzącego do przodu w machinie podróżującej przez czas to czysta eschatologia: koniec czasów pokazany dosłownie, umierająca Ziemia pokazana w ostatniej fazie. Jednocześnie poruszone są tutaj kwestie polityczne, krytykujące współczesne dla Wellsa brytyjskie społeczeństwo, czyli bogatą, wyręczaną przez służbę arystokrację oraz uciemiężaną, pracującą biedotę. Wątek Elojów to potępienie istnienia klasy próżniaczej, Morlokowie to uosobienie zemsty poprzez obrócenie przeznaczenia klas na głowie, przez co można się w tej antyutopii doszukiwać kiełkującej sympatii do socjalizmu.

Jak Wehikuł czasu przenosi czytelnika w czasie do wizji końca świata, tak Wyspa doktora Moreau zmusza do zastanowienia się nad początkami, wprowadzając koncepcję zdeprawowanej darwinowskiej ewolucji w rękach nieodpowiedzialnego naukowca. Tytułowy doktor dokonuje bolesnego zabiegu wiwisekcji, siłą przemieniając zwierzęta w pseudoludzkie hybrydy. Jednocześnie tym nowym, cierpiącym od niedostosowania ciała stworzeniom próbuje narzucić cywilizowane zasady wspólnego życia. Rzecz jasna kończy się to wszystko tragedią, bo ze zwierzęcia trudno wykorzenić pewne fundamentalne odruchy.


Historię tę można odczytywać wielorako, ale współcześnie chyba najważniejsze jest wysoce pesymistyczne podejście do rozwoju biologii genetycznej. Wskazanie tragicznych konsekwencji potencjalnej bezmyślności bezkarnych, pozbawionych skrupułów naukowców, co dla Wellsa było jeszcze dość odległym konceptem, obecnie okazuje się aż zbyt prawdziwe: GMO, Big Pharma i wielkie koncerny to jednocześnie dobrodziejstwo i zagrożenie na wielu różnych poziomach. Co się wydaje jednak bliższe Wellsowi to alegoria ludzkości powstałej w cyklu ewolucji ze zwierząt, podkreślająca inherentną dzikość, pierwotność natury ludzkiej. Żadne prawa etyczne, społeczne czy prawne będą w stanie kompletnie wytrzebić zwierzęcych odruchów drapieżcy i ofiary, co uderza prosto w wiktoriańską wiarę w światło edukacji, postępu i moralności. Teraz zaś sprawdza się to w psychologii, która potwierdza, że wiele prymitywnych reakcji naszego organizmu, jak chociażby stres, to w dużej mierze niepotrzebna i niedostosowana do współczesnego życia pozostałość po tysiącach lat życia w niebezpieczeństwie.

Podobny pesymizm wydziera z historii o Niewidzialnym człowieku. Tutaj też spotykamy postać na wskroś egoistycznego, opętanego swoimi własnymi pragnieniami naukowca, który swoje talenty i wiedzę przekuwa w broń superprzestępcy, zamiast dążyć ku społecznemu dobru. Griffin wynajduje sposób na niewidzialność, co szybko zaczyna wykorzystywać wyłącznie na swoją korzyść, bez żadnych skrupułów dążąc do zdobycia przewagi. Włamuje się, kradnie, krzywdzi i zabija, bo ślepo widzi się jako kogoś ponad prawem, kogoś, komu się należy. Bezwzględny w wykonaniu swojej wizji zdobycia wszystkiego, co w życiu sobie wymarzył, jednocześnie odkrywa wiele minusów swojej sytuacji, których nie przewidział w swojej bezmyślności, a które ostatecznie doprowadzają go do upadku. Takimi historiami Wells zaszczepia nieufność do większości postępu i nowych technologii.

W pewien sposób kulminacją tych cząstkowych wyobrażeń o losach ludzkości jest Wojna światów. Napisana pod sam koniec XIX wieku wizja zmasowanego ataku odczłowieczonej technokracji Marsjan na Ziemię przewiduje aż nazbyt wiele w stosunku do wojen, które dopiero miały nastąpić. Wells opisał użytą przez kosmitów broń w postaci trującego gazu, tymczasem broń chemiczna zostaje użyta się po raz pierwszy na większą skalę dopiero podczas I wojny światowej. Do wyobraźni ludzkiej wprowadził też lasery, które powstały dopiero w latach sześćdziesiątych XX wieku, a także wielkie maszyny bojowe operowane przez ukrytych w środku ludzi, co brzmi trochę jak gigantyczny egzoszkielet, a trochę jak współcześnie wyobrażany mecha. Co więcej, wojna światów to wojna totalna, w której giną nie tylko wojskowi, ale przede wszystkim spanikowana ludność cywilna, co nigdy wcześniej nie było przedstawione w literaturze w podobnym stopniu. Tymczasem kilkadziesiąt lat później ta idea zaczyna się ziszczać. I nie tylko to się sprawdza, ale także przerażająca dehumanizacja działań wojennych i postępu technicznego. Zmilitaryzowani, bardziej zaawansowani technologicznie Marsjanie nie wykazują żadnych ludzkich odruchów, dla nich liczą się tylko zasoby i profity, jakie może im przynieść podbicie Ziemi.

Dlaczego nie wspominam o najsłynniejszym wydarzeniu związanym z Wellsem, czyli słuchowisku na podstawie tej powieści: ta panika w Ameryce to był mit rozdmuchany przez prasę. Więcej tutaj.


W kolejnych powieściach takich jak Kiedy śpiący budzi się czy w Opowieści o dniu jutrzejszym Wells przepowiada potworne, wielkomiejskie, przytłaczające skupiska ludzkie, gdzie przyroda ujarzmiona jest do tego stopnia, że człowiek już nie jest w stanie przeżyć bez technologii. Szczytem antyutopijnej, przygnębiającej wizji przyszłości są Pierwsi ludzie na księżycu, którzy nie tylko są echem kolonizacji nowych kontynentów przez Europejczyków i potwierdzają erę kosmicznych wojaży ludzkości, ale i wprowadzają pomysł przypominający chociażby wyspecjalizowane kasty ludzi w Nowym wspaniałym świecie Huxleya. Społeczeństwo zamieszkujących Księżyc Selenitów od małego przystosowuje fizjologicznie do przyszłego przeznaczenia obywatela. 

Jednak ten najbardziej znany Wells to dopiero jego pierwsza faza twórczości. Ze skrajnie pesymistycznych nastrojów antytechnologicznych pisarz przeszedł w okres optymistyczny, oświeceniowy, racjonalny i utopijny. W 1901 roku Wells wydaje Wizje przyszłości, przedstawiając kolejną porcję zadziwiająco prawdziwych przewidywań odnośnie postępu: między innymi chociażby przesiadkę z silnika parowego na spalinowy i elektryczny, rozwój motoryzacji i sieci dróg, pojawienie się schodów ruchomych, metra, ogrzewana centralnego, ciepłej wody w każdym mieszkaniu, chemiczne środki czystości domowej, kuchenki elektryczne, czołgi, a nawet powstanie czegoś w rodzaju Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, a zatem również i Unii Europejskiej. Jak niesamowity trzeba mieć umysł, by w czasach dorożek i lokomotyw parowych wyobrazić sobie tak trafnie tak olbrzymią ilość współczesnych rozwiązań? 

Tym większe ciarki na całym ciele wywołuje fakt, że w ostatniej z serii tych utopijnych publikacji, Kształt rzeczy przyszłych  z 1933 roku, Wells przewiduje wybuch II wojny światowej, myląc się o cztery miesiące (!), a jako powód początku wojny podaje spór między Polską a Niemcami o Gdańsk...

Pomijając powieści obyczajowe i inne elementy bogatej twórczości Wellsa, jeszcze jeden projekt zasługuje na prawdziwy podziw. Otóż pisarz postanowił spisać całą historię świata. Bez wykształcenia historycznego, bez jakiejkolwiek pomocy prócz własnej żony, Wells porywa się na spisanie jak najszerzej zakrojonej, jak najobiektywniejszej i jak najogólniejszej publikacji, językowo dostępnej dla każdego. Korespondując z różnymi naukowcami i gromadząc materiały, spisuje w 1920 roku książkę kompresującą dzieje świata od zarania dziejów, z perspektywy galaktycznej, przez ewolucję i człowieka pierwotnego, aż do sytuacji politycznej współczesnej dla pisarza. Wszystko zaś pospinane klamrami logicznymi, starające się pokazać całość historii jako rozwój cywilizacji widzianej z jak najszerszej perspektywy. 


Po bliższym spotkaniu z H. G. Wellsem stwierdzam, że był to człowiek o umyśle tak niesłychanie inteligentnym i ciekawym, że aż przytłaczającym. Choć duża część z jego twórczości może być traktowana jako literatura drugiego rzędu, to trudno nie zastanowić się nad tym, ile przemyśleń, ile połączeń ogarniających totalnie całość znanej w jego czasach nauki i wiedzy wykonał ten niepozorny, chorowity chłopak.

Chłopak, który ostatecznie dożył sędziwego wieku i nakazał, by jego epitafium brzmiało: „A nie mówiłem? Wy przeklęci głupcy”.

niedziela, 10 lutego 2019

BOOKSPOT#4: Azjatycka fascynacja. Księgarnia Tajfuny w Warszawie


Pod koniec października ubiegłego roku na książkowej mapie Polski pojawiło się nowe miejsce dla miłośników dalekowschodnich klimatów. Jak tylko zobaczyłam reklamy, zapowiedzi, a potem plany wydania pierwszej książki pod szyldem wydawnictwa powstałego z tejże księgarni kameralnej, wiedziałam, że muszę tam wpaść przy następnej wizycie w Warszawie. Takie projekty trzeba koniecznie wspierać! I tak w ubiegły czwartek udało mi się wreszcie osobiście odwiedzić Tajfuny – zrealizowane marzenie o szerzeniu w Polsce dobrej literatury japońskiej i nie tylko.

Na ulicy Chmielnej, we wnęce utworzonej z budynków, symetrycznie do propagującej japońską popkulturę komercyjnej księgarni Yatty, kryje się uroczy, niebieski sklepik z dużą witryną. Strzałka i logo wymalowane na kredowej tablicy zachęcają do odkrycia, co się kryje za znakiem wielkiej fali. W minimalistycznym, czystym wnętrzu malutkiej księgarenki dominuje jasne drewno i przyjazny neon z symbolem Tajfunów. Na skąpanych w ciepłym świetle półkach prezentują się kolejne pozycje specjalnie dobrane przez właścicielki.


To księgarnia kuratorska z wysoce zaostrzonym smakiem jeśli chodzi o literaturę wschodnioazjatycką. Każda z oferowanych pozycji została sprawdzona i zarekomendowana przez kogoś z zespołu. W księgarni aranżacja książek jest zmienna i starannie wyselekcjonowana: w związku z planowaną na 11 lutego oficjalną premierą Zmierzchu Osamu Dazaia, podczas mojej wizyty królowały pozycje związane z autorem, jego inspiracjami i nawiązaniami. Jak się dowiedziałam, kolejny wystrój będzie oscylował wokół Chin. Wszystkie pozycje, jakie można zakupić w księgarni, wypisane są na stronie internetowej wydawnictwa: to tytuły po polsku i po angielsku, poczynając od solidnych, opracowanych klasyków takich jak Zapiski spod wezgłowia Sei Shōnagon i Opowieść o Genjim Murasaki Shikibu, na przekładach współczesnej literatury japońskiej kończąc. Chodzi o to, żeby udowodnić, że powieść z Kraju Kwitnącej Wiśni na Harukim Murakamim się nie kończy.


Założycielkę Tajfunów, absolwentkę japonistyki na Oksfordzie Karolinę Bednarz, można kojarzyć w bloga W krainie tajfunów, a także wydanego w ubiegłym roku przez Wydawnictwo Czarne reportażu Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet. Jej inicjatywa zaczęła się od pomysłu na poprawienie i wznowienie starego tłumaczenia Zmierzchu, powieści autora, do którego ma wielką słabość. W zespole znalazła się też japonistka z poznańskiego UAMu Anna Wołcyrz i specjalistka od Chin i kina Maja Korbecka. Razem nie tylko prowadzą księgarnię kameralną i internetową, otworzyły wydawnictwo odświeżające rynek książek wschodnioazjatyckich w Polsce prowadzone z dbałością o szczegół i kontekst, ale również propagują wspólne czytanie i dyskutowanie o książkach poprzez Tajfunowy Klub Książkowy.


Z dziewczynami można swobodnie porozmawiać nie tylko online, ale również w księgarni. Stojąca za ladą Anna zaczęła mnie delikatnie podpytywać o moje zainteresowania, gdy przeglądałam książki na półkach. To bardzo odświeżające móc tak swobodnie porozmawiać z ekspertem, porównując swoje doświadczenia i szukając nowych, inspirujących lektur.

W liceum, podczas mojej pierwszej fascynacji mangą i anime, szukałam wszędzie jak najwięcej informacji o Japonii: czytałam wnikliwie przewodniki, mały tomik mitologii shinto, tłumaczenia najsłynniejszych haiku w tłumaczeniach Miłosza, wreszcie trafiłam na Harukiego Murakamiego i Marcina Bruczkowskiego. W bibliotekach trudno było znaleźć coś z literatury japońskiej, ale pamiętam czytanie Banany Yoshimoto i Kenzaburō Ōego. Śledząc mojego bloga pewnie doskonale wiecie, że znam też reportaże Joanny Bator, Katarzyny Boni i wspomnienia Piotra Milewskiego, a także pozycję WUJu Kot, który spadł z nieba Takashiego Hiraidego i powieść s-f, na podstawie której powstał Edge of TomorrowAll You Need is Kill. Szczerze mówiąc to bardzo niewiele. Nie czytałam żadnej powieści z Top 10 powieści japońskich wymienionego na blogu Tajfunów oprócz Norwegian Wood.


Dlatego tak bardzo się cieszę, że ktoś podjął się popularyzacji mało znanej w Polsce literatury z Dalekiego Wschodu. Mam szczerą nadzieję, że Tajfuny będą służyć za drogowskaz do wartościowych lektur i punkt odniesienia w dalszym odkrywaniu dobrych książek dalekich od europejskiego kręgu kulturowego. Sama podczas tej mojej wizyty na dobry początek zgarnęłam zarówno już dostępny przedpremierowo Zmierzch Dazaia, a także Kwiaty w pudełku Karoliny Bednarz. Życzę dziewczynom wytrwałości, satysfakcji i powodzenia, a Wam, czytelnicy – rychłego spotkania z Tajfunami!

niedziela, 3 lutego 2019

POPKULTURALNE NOWINY HADYNY: STYCZEŃ 2019



Pierwszy miesiąc nowego roku upłynął częściowo w śniegu i radości, a częściowo w zdumieniu i smutku. Na scenie podczas koncertu charytatywnego zamordowano prezydenta Gdańska, bankomaty wybuchają, pijane dzieci strzelają do tramwajów, starcy szarpią dziewczyny za włosy w autobusach, a potem uciekają przez lufcik. Czuje się niepokój, zmęczenie; dużo osób choruje, w tym ja. Do tej pory jest mi jakoś nieswojo.

Dzięki urlopowi, a potem paru dniom zwolnienia lekarskiego przeczytałam rekordową ilość książek jak na mnie, wszystkie polskie i z mojej własnej półki, a do tego jeden komiks:

  • Miecz przeznaczenia i Krew elfów Sapkowskiego (po przeczytaniu całej sagi zrobię wpis)
  • językowe Pięć razy o przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz i 500 zdań polskich Jerzego Bralczyka
  • Polskie piękno Karoliny Żebrowskiej (w najbliższym czasie postaram się przygotować dla was recenzję)
  • Biurwa Sylwii Kubryńskiej, zaskakująco ciekawa i wciągająca,
  • drugi tom kanonicznej Róży Wersalu Riyoko Ikedy.

A jeśli chodzi o popkulturę?



Aquaman (2018)


Rok zaczął się od kinowego przeboju ze stajni DC, w którym wreszcie twórcy nabzdyczonych, mrocznych i nudnych historii zdecydowanie wrzucają na luz i bawią się czasem idiotycznym komiksowym materiałem. Od pierwszych scen otrząsa człowieka od ckliwych frazesów i romantyzmu rodem z harlequina, przerzucając się wkrótce do barowych wygłupów i heavymetalowej stylistyki, żeby potem przerzucić się w aquafuturyzm pierwszej wody okraszony totalną przesadą. Jason Momoa wywija włosami, spogląda zalotnie zza ramienia, pręży muskuły i ocieka słoną wodą, by na koniec ujeżdżać potwory z głębin oceanu w walce z wojownikami na konikach morskich w pełnej zbroi ze złotej łuski. Tutaj trzeba odrzucić wszelkie pretensje i po prostu się bawić tym pięknym festiwalem marynistycznego kiczu.



Kimi no Na wa (Your Name) (2016) 


Trochę oszukuję, bo tę japońską pełnometrażową animację oglądałam zaledwie wczoraj, a już jest luty, ale trudno mi się nie podzielić absolutnym zachwytem świeżością pomysłu, głębią uczucia, humorem, przepiękną, płynną animacją i wspaniałą muzyką. Ileż to już znacie historii o nastoletniej miłości? Zamianie ciał? O podróżach w czasie? Your name pokaże, że na te tematy da się napisać coś chwytającego, pomysłowego, zabawnego i pięknego, z trafnym symbolem zaczerpniętym z japońskiego folkloru w centrum. Szalenie polecam.


Sorry to Bother You (2018)

Celująca w ambitny absurd obnażający ludzką zachłanność, egoizm i nieetyczne praktyki wielkich korporacji czarna komedia pofrunęła zbyt daleko, zbyt ciężko i zbyt dosłownie, by być dobrym filmem. Ludzkość biednieje do tego stopnia, że oferta globalnego koncernu w postaci dożywotniego zapewnienia bytu w zamian za pełną dostępność siły roboczej dla wielu wydaje się całkiem rozsądnym wyjściem z sytuacji pomimo oczywistych asocjacji z niewolnictwem i feudalizmem. Wkraczający w korporacyjny świat call centre bohater zachłystuje się zarobkami i zachwytami szefów, po czym gubi swoją integralność. Póki co nieźle, jednak im dalej w las, tym dziwniej, aż kończymy w groteskowym folwarku zwierzęcym, który chyba trochę zapomniał, czy miał być. Mimo to ciekawy eksperyment debiutującego reżysera, a w dodatku pojawia się Tessa Thompson w roli współczesnej artystki happeningowej.



Zakochany bez pamięci (2004)

Na nowy rok zażyczyłam sobie powtórki świetnego futurystycznego dramatu psychologiczno-romantycznego o związkach, Eternal Sunshine of a Spotless Mind.  Jim Carrey w roli introwertycznego, nieśmiałego i naiwnego artysty oraz Kate Winslet jako ucieleśnienie i polemika ze stereotypem manic pixie dream girl to połączenie tak niespodziewane, jak i niesamowicie udane. Przy kolejnym oglądaniu zauważyłam, że sam pomysł intrygi spokojnie mógłby być kolejnym odcinkiem Black Mirror, a dodatkowo oglądałam uważając na symbolikę nazw i kolorów farb do włosów Clementine. I wciąż trudno nie płakać, obserwując rozpaczliwe próby ukrycia swoich wspomnień o ukochanej w najgłębszych wspomnieniach z dzieciństwa i wyobrażając sobie, co muszą przeżywać bohaterowie. Polskie tłumaczenie tytułu tak bardzo spłaszcza oczekiwania wobec tego obrazu.


FYRE: Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła (2019)


Oglądanie tego dokumentu zaproponował Ryba. To jeden z dwóch dotyczących tego wielkiego przekrętu i niewypału, które miały swoje premiery w ostatnim czasie; ten konkretny wyprodukował Netflix, drugi wyszedł pod szyldem Hulu. Ogląda się to z takim niedowierzaniem, przeciera się oczy i skręca z zażenowania, że trudno uwierzyć, jakim cudem ta chryja doszła tak daleko. Generalnie niejaki Billy McFarland, specjalista od zbijania kasy na bogatych nowojorskich hipsterach razem z Ja Rulem wpadli na genialny pomysł urządzenia ekskluzywnego festiwalu muzycznego na prywatnej wyspie na Bahamach. Promocja i reklama poszły w ruch, rzesza ludzi kupiła bilety, organizatorzy utopili miliony w największej porażce przemysłu rozrywkowego ostatnich lat. To trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć.



Minimalism: A Documentary About the Important Things (2015)


Idąc za ciosem po obejrzeniu programu z Marie Kondo skusiłam się na coś mniej praktycznego i reality-tv, czyli dokument zmuszający do zastanowienia się nad materializmem, konsumpcjonizmem i naszą własną filozofią życiową i kierunkiem, w jakim zmierzamy. Co prawda film jest w duchu mocno amerykańskim, skupia się na opowiedzeniu historii sukcesu dwójki podcasterów zwanych po prostu The Minimalists, to jednak daje sporo do myślenia na temat przemysłu, mechanizmów rynku, mody i tego, co daje, a co zabiera nam nadmiar przedmiotów. Możemy przyjrzeć się różnym pomysłom, od rozwiązań architektonicznych, przez styl życia ludzi w różnych momentach swojego życia po mindfulness, medytację i bycie swego rodzaju wędrownym pustelnikiem bez permanentnego domu nad głową, z całym majątkiem mieszącym się w dwóch walizkach. Dla każdego coś inspirującego i do przemyślenia.


Sprzątanie z Marie Kondo (2019)

Myślę, że ostatnio był już przesyt rozmaitych dyskusji, analiz, ataków i obron dotyczących Marie Kondo, również na moim fanpage'u na Facebooku. Nie będę się rozpisywać. Początek roku to idealny moment na obejrzenie programu, w którym specjalistka od układania, upraszczania, składania i przechowywania rzeczy, a przede wszystkim pozbywania się zbędnych śmieci z domu, odwiedza domy osób, które chcą spróbować jej metody. I sprzątają swoje domy, przygotowując sobie idealne warunki dla nowego, przyszłego ja. Osobiście oglądałam z niesamowitą przyjemnością.



Sex Education (2019- )


Serial Netlixa, o którym było ostatnio głośno trochę mi przypomina brytyjskich Skinsów, choć bardziej ugrzecznionych i skupiających się na sprawach seksualno-miłosnych, z fantastycznym dodatkiem odrobinę w klimacie Hannibala w postaci Gillian Anderson jako eleganckiej pani terapeuty-seksuologa. Ciekawy, choć nie do końca etyczny pomysł urządzenia amatorskiej poradni seksualnej dla nastolatków prowadzonej przez niezbyt dopasowanego do świata syna pani terapeutki prowadzi widzów w interesujące i pouczające rejony, dzięki którym niejedna nastolata sporo się dowie na temat cielesności. W większości mądrze i taktownie potraktowane wątki poszukiwania swojej drogi, odkrywania swojego ciała i rozumienia drugiej osoby sprawiają, że to naprawdę całkiem wartościowa produkcja, choć nie wszystko jest tu idealne.




Dragon Ball Z (1989-1996)


W związku z problemami technicznymi z Jojo rozpoczęliśmy drugą większą serię Dragon Balla. TAK, oglądam to dalej. Chociaż tyle, że oglądamy wersję okrojoną z wszelkiego fillera i zremasterowaną, czyli Kai. Z dziecinnego, oryginalnego serialu czas na przesiadkę w bardziej dojrzałą, brutalniejszą space operę pełną kosmitów, coraz SILNIEJSZYCH przeciwników i JESZCZE WIĘKSZYCH smoczych kul (OVER NINE THOUSAND!!!). W ramach odtrutki obejrzałam wszystko z Sailor Moon Abridged, co mogłam znaleźć na YouTubie, a teraz wróciłam do oglądania zaniedbanych sezonów RuPaula.


Carmen Sandiego (2019– )


Obejrzałam też klika pierwszych odcinków nowego serialu o legendarnej złodziejce w czerwieni, Carmen Sandiego. Serial jest przyjemny, przyzwoity, ślicznie rysowany, ale zdecydowanie przeznaczony dla dzieci. Jak zauważył mój Ryba, trochę smutno, że odziera Carmen z jej otoczki tajemniczości, daje jej głos, perspektywę i wprost opowiada całą historię jej dzieciństwa i powodu, z jakiego stała się właśnie skrytą pod karminowym kapeluszem specjalistką od włamań, skradań, fantastycznych ucieczek i podróży w dalekie kraje.


Na koniec wspomnę tylko pokrótce, że zaczęłam też rozgrywkę w Diablo 3: Eternal Collection na dwóch graczy na Switchu. I szalenie mnie satysfakcjonuje niszczenie olbrzymich ilości wrogów moją barbarzynką. Do tego zostałam mistrzem Pokemon, skończyłam całą fabułę w Pokemon: Let's Go, Eevee! i pokonałam Elite Four. Yay me!

A Wam jak minął styczeń?