Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

Głodno przez świat. "Dzienniki japońskie" Piotra Milewskiego


Mnie można banalnie łatwo przekonać do książki. Jest takie słowo klucz: Japonia. Widząc coś o Japonii, od razu sięgnę, obmacam i poważnie się zastanowię, czy koniecznie nie potrzebuję tego na półce. Bruczkowski, Bator, pozycja naukowa o początkach mangi i anime w Polsce – obojętne, ja to namiętnie chcę.

Tak właśnie było z pamiętnikowymi zapiskami Piotra Milewskiego, kiedy przyuważyłam je na półce w krakowskiej Bonie na moim pierwszym Silent Reading Party. I wtedy bez wahania w ramach podzięki kupiłam tę książkę, by odwdzięczyć się lokalowi za przygarnięcie mojego wydarzenia.

Teraz, gdy wreszcie miałam okazję przeczytać tę książkę, obawiam się, że jednak popełniłam błąd w ogóle się na nią decydując...

Według hasła z tyłu okładki, autor „[w]ybrał najbardziej wymagający rodzaj podróżowania. Japonię poznawał samotnie, bez planu, pieniędzy, jeżdżąc autostopem i śpiąc pod gołym niebem”. W praktyce oznacza to, Milewski wybrał się do Kraju Kwitnącej Wiśni niemalże bez grosza przy duszy, a dokładniej z naprawdę za małym budżetem, przez większość czasu spał i jadł gdzie popadło albo żerował na dobrej woli Japończyków. Miał kilkoro znajomych, którzy nie do końca spodziewali się, że do nich wpadnie na parę dni, trochę zarabiał, a trochę kombinował jak na Polaka przystało, żeby znaleźć darmowe jedzenie, darmowy nocleg na ławce w parku i darmową podwózkę samochodem. Aż smutno się to czasem czytało.

Groszowy turysta dziękuje, że nie wspomógł gospodarki kraju, który zwiedził wzdłuż i wszerz.

Po pierwsze, z dość dużym zaskoczeniem stwierdziłam, że mimo wydania książki w 2015 roku, lwia część podróży autora wydarzyła się w roku 1999, w tytule zamaskowanym chińskim horoskopem jako rok królika. Łatwo zatem przekalkulować, że peregrynacje japońskich wysp, o których czytałam tego lata, wydarzyły się aż dziewiętnaście lat temu. Wyobraźmy sobie, jak aktualny byłby opis Polski i Polaków z końca lat dziewięćdziesiątych czytany teraz przez potencjalnego przyszłego turystę. No właśnie.

Po drugie, trudno stwierdzić, czym ta powieść/reportaż/wspomnienia właściwie są. Nie dostajemy tu jakiejś głębszej analizy charakteru Japończyków od strony socjologicznej, ale zamiast tego zostaniemy uraczeni dokładnym spisem, na której trasie kto podwoził polskiego autostopowicza i jak się przy tym zachowywał, na przykład czy zaprosił na nocleg albo ofiarował się nakarmić beztroskiego podróżnika bez dachu nad głową i kromki chleba w plecaku. Nie dowiadujemy się dużo o historii czy zabytkach, bo kolejne zwiedzane przez autora miejsca trochę się mieszają w pamięci, a przez te z grubsza proste, przewodnikowe opisy okraszone lekko poetyckimi spostrzeżeniami przebijają się głównie kolejne poszukiwania dogodnej ławki do rozwinięcia śpiwora, takiej niezajętej na noc przez bezdomnego, albo tęskne spoglądanie na bramki wejściowe do jakiegoś zamku czy muzeum, bo rzecz jasna na bilet już autora stać nie było. Jeśli chodzi o element powieściowo-pamiętnikarski, tutaj rozłazi się książka kompletnie, bo ani nie ma jakiejś sensownej fabuły, ani struktury, do niczego nie dąży i niewiele daje.

Początkowy opis tułania się po Tokio na piechotę, mieszkając za darmo w wynajmowanym od pewnej biednej wdowy mieszkanku bez klimatyzacji i ciepłej wody, to obietnica spójnej narracji. Autor krąży od dzielnicy do dzielnicy, wgryzając się w tokijską duszę i geografię, odkrywa powtarzalność pewnych struktur, zaprzyjaźnia się z lokalnymi, odwiedza łaźnię i nawiązuje współpracę ze szkołą angielskiego, daje korki młodej Japonce. Opowiada też o warunkach życia, standardach, typowych oczekiwaniach mieszkaniowych napływających z różnych części Japonii ludziach. Ten tokijski epizod i późniejsza chwila zastanowienia w Hiroszimie to chyba najlepsze momenty tych zapisków.


Potem robi się najzwyczajniej nudno. Czasem również żenująco, gdy autor przyznaje się do odczuwanego non-stop głodu, opowiada o nakrywających go o siódmej rano na ławce w parku sprzątających emerytach, wzdycha do na wpół obnażonych ud wyżymającej sukienkę z deszczu nastolatki czy ucieka z miejsca, gdzie przechadzają się ponętne młode kobiety, bo za bardzo ściska go chuć, a nie, przepraszam, „samotność”.

Żeby jakoś zapanować nad kolejnymi miastami, zabytkami i autostradami, można próbować śledzić drogę autora na załączonej na początku książki mapce. Szkoda, że nie można było dołączyć więcej zdjęć z kolejnych chramów, zameczków i świątyń obrazując kolejne etapy gęstej, pospiesznej podróży autostopem, a zamiast tego czytelnik musi zadowolić się w większości wyglądającymi jak stockowe zdjęciami głównie miejskich widoczków i paroma facjatami przyjaciół z podróży. Na dodatek sekcje ze zdjęciami są tylko dwie, w osobnych pliczkach błyszczącego papieru, w oderwaniu do narracji, przez co trudno je przypisać do konkretnych etapów podróży.

Najbardziej kuriozalne jest dla mnie dołączenie całkowicie niepotrzebnego, dopisanego na doczepkę roku konia (czyli 2002). Tuż pod koniec książki nagle przygoda się urywa, autor kończy zapiski i wraca do Polski. A tu znienacka dodatkowa krótka, autostopowa przygoda na północ wyspy Honsiu, by urwać się nagle tuż przy promie na Hokkaido, gdzie ponoć czekali na autora przyszli teściowie. Ni przypiął, ni wypiął, bo na przykład dowiadujemy się o niezwykle oddanym, pędzącym na złamanie karku kierowcy, próbującym za wszelką cenę dowieźć Milewskiego na prom o konkretnej godzinie, a nigdy nie dowiadujemy się, jakie są stawki ani jak ta podróż do rodziców narzeczonej się skończyła.

To stylistycznie, strukturalnie i fabularnie nierówna książka, która tak rozłazi się na boki, że trudno ją zdefiniować. Zapiski bardziej skupiają się na fizycznych przeżyciach autora, o których niekoniecznie chcemy słuchać, a cała reszta jest mało ciekawa, pobieżna, rzadko porywająca, a częściej krępująca. Jeśli kogoś ciągnie do surowych przeżyć ekstremalnej podróży, są lepsze książki, jak chociażby Dzika droga Cheryl Strayed. Szczerze mówiąc, nic mi ta lektura nie dała i chyba więcej bym zyskała, czytając jakiś zwykły przewodnik po Japonii...



Dzienniki japońskie. Zapiski z roku Królika i roku Konia 

Piotr Milewski

Znak Literanova, 2015
384 strony
Odczucia: ★★/★★★★★



0 komentarze:

Prześlij komentarz