Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

piątek, 12 czerwca 2015

Jej wysokość Ból-w-tyłku i tłum anonimowych amatorów monarchii


Keira Cass
Następczyni


Jakoś na początku roku pisałam o Rywalkach, pierwszym tomie serii Keiry Cass. Ponoć wielu z Was wyjątkowo podobały się moje złośliwości na temat tej jakże głębokiej, ambitnej i z rozmachem napisanej powieści. Otóż w moje rączki wpadła cześć... czwarta. Wydawało by się, że popularne są teraz trylogie? No właśnie. Wszyscy myśleli, że to będzie trylogia i wszystko się skończy happy endem, do widzenia, ślepa Gienia, ale nie. Nie, autorka dossała się do tematu jak pijawka, nie ma się zresztą co dziwić, bo seria zrobiła się popularna. Stąd też tom czwarty, który wcale tematu nie zamyka, a otwiera nowy, a w dodatku już po polskich księgarniach jakieś spin-offy w postaci tomu opowiadań i dziennika kreatywnego (cokolwiek to ma znaczyć) się poniewierają. W drodze część piąta.

Cóż. Problem z Następczynią jest taki, że to już nawet nie jest śmieszne. Ot, słaba historyjka, słabo pomyślana i napisana, z przyciągającą wzrok okładką. I na dodatek szalenie nudna. Autentycznie.

A teraz ostrzeżenie, jeśli obawiasz się spojlerów i naprawdę masz ochotę jeszcze kiedyś w życiu poświecić swój czas na czytanie tej serii, to może lepiej się wycofaj już teraz.

Jak już wspominałam w moim poprzednim poście, wybór Ameryki, głównej bohaterki Rywalek, uważam za tendencyjny, głupi i nie fair. Ale jakoś trzeba z nim żyć, bo Następczyni opowiada historię Eadlyn Shreave. Tak, córki Maksona i Ameryki. Chociaż tyle, że tym razem imię nie jest aż tak fatalne. Eadlyn jest siedem minut starsza od swojego brata bliźniaka i dlatego też rewolucyjni rodzice, a zarazem monarchowie, stwierdzają, że czas na zmiany. Postęp, emancypacja, gorsety, tym razem to kobieta będzie rządzić państwem.

Eadlyn jest napuszonym stworzeniem, które myśli, że jest pępkiem świata. Źródło fanartu: tumblr.com

Panuje moda na upierdliwe bohaterki słabych powieści. Eadlyn jest jedną z nich. Od dziecka wychowywana na królową, ponoć otrzymała doskonałe wykształcenie, pomaga ojcu rządzić państwem. Teraz ma lat osiemnaście, jest wrzodem na tyłku, nikt jej nie lubi. Opryskliwa, rozpuszczona, niedojrzała, nieogarnięta, oziębła i zamknięta w sobie baba. Zachowuje się jak trzynastolatka. Najgorsze jest to, że widzimy świat jej oczami, jest narratorką pierwszosobową. Co kilka stron czytamy, że jest najpotężniejszą osobą na świecie, ma obowiązki wobec państwa i w ogóle to szklana góra, wielbcie mnie i przelewajcie łzy. Czemu jeszcze nikt nie docenił jej poświęcenia?

Niestety Elżbietą I ani tym bardziej II to ona nie jest, może jakąś charyzmę i umiejętności ma, ale jej "rządzenie" polega głównie na przeglądaniu do późna w nocy raportów. Doradców ojca kojarzy z nazwiska i nawet z twarzy, ale w jednym momencie książki jest zdziwiona, że jedyna kobieta w radzie ojca w sumie zna ją od dzieciństwa. Taaak. Nie jest zbyt blisko z ministrami. Myśli tylko o swojej "potędze" jako idei i o tym, że mogłaby każdego w dowolnej chwili ukarać. Poza tym ma być perfekcyjna. Jeśli chodzi o prawdziwe panowanie... bardziej ogarnia wywiady, przemówienia i projektowanie sukienek. W notatniku. Kredkami. Jakże ekscytująco!

I tak do znudzenia. Źródło: tumblr.com

Dziewucha jest tak upierdliwa, że jej rodzice stwierdzają, że brak jej chłopa. Może ją zmiękczy i poddani wreszcie polubią pannę Sopel Lodu? No dobrze, tak naprawdę to para królewska ma chytry plan. Otóż za czasów swojej świetności Ameryka i Makson znieśli system klasowy, tak na raz-dwa, a teraz się dziwią, że po tylu latach wciąż w Illei społeczeństwo się burzy, wciąż jakieś rasizmy (klasizmy?), zamieszki, incydenty, bunty i inne. Dlaczego wszyscy się nie cieszą z tych wszystkich nowych możliwości? Ech, mam wrażenie, że gdyby autorka trochę zagłębiła się w historię nowożytną USA, mogłaby wpaść na lepszy pomysł. Monarchowie stwierdzają, że wymyślą jakieś rozwiązanie na bunty poddanych, ale tymczasem dobrze im dać igrzysk. Chleb już mają. Igrzyskami zaś ma być kolejna Elekcja. Dla Eadlyn.

Oczywiście, bo wybór księcia spośród 35 kandydatów jest tak emocjonujące, że wszyscy zapomną o uprzedzeniach i skupią się na oglądaniu kolejnych randek księżniczki z wypiekami na policzkach!

Historia się powtarza, tylko tym razem trochę na odwrót. Całą powieść śledzimy pierwszą część (co mnie totalnie rozczarowało, tak to przynajmniej bym się dowiedziała, kogo wybierze oschła księżniczka Ból-w-tyłku) Elekcji od strony wybierającego, a raczej wybierającej. Niestety mam wrażenie, że poprzednim razem autorce lepiej poszło, przynajmniej miało się wrażenie, że poznajemy kandydatki z bliska. Tym razem poznajemy ledwie garść kandydatów, zatrważająca większość nie ma prawie żadnej roli albo chociaż imienia. Wiemy, że chłopców jest dużo i Eadlyn ma tyle na głowie, ale przecież ona nie chce tak naprawdę znaleźć męża, zgodziła się na tę imprezę tylko ze względu na ojca i poddanych... Ciężka praca, padajcie na kolana i wielbcie to poświęcenie i potęgę!

Tak naprawdę liczy się tylko Hale (krawiec, ach, jaki ma gust w ciuchach), Kile (przypadkiem - och, cóż za przypadek - od dziecka mieszkał w pałacu, bo jest synem traktowanych jak rodzina trzecioplanowych bohaterów poprzednich części) oraz Henri (cukiernik z... Norwegoszwecji. Umm. Taaak. Nie mówi po angielsku i wszędzie chodzi z tłumaczem).

Moim typem jest tłumacz właśnie. Jedyny rozsądny gość.

Nie będę się wdawać w detale, bo im dalej, tym drętwiej i nudniej, ewentualnie momentami bardziej irytująco. Denerwują idiotyczne pomyłki ochrony pałacowej (nie sprawdzili wcześniej kandydatów i przez to wpuścili jednego potencjalnego gwałciciela, który złapał Eadlyn za rękę i zasugerował, że tak naprawę by chciała, choć odmawia - tak groźna sytuacja, że niedoszły gwałciciel, ewentualnie przyszły pan Grey, dostaje w ryj, a później całe rodzeństwo musi razem spać w jednym łóżku, by się pocieszać), doprowadzają do szaleństwa wtręty, że Makson wygląda na zmęczonego i chyba wkrótce zrezygnuje z tronu (książę Karol też na to liczył i coś jak do tej pory się przeliczył), a już uwagi na temat zniedołężnienia matki Eadlyn wywołują silną ochotę rytmicznego uderzania głową w mur (no tak, kobieta pod czterdziestkę ma szczęście, że jej palce jeszcze nie odmawiają jej posłuszeństwa!).

Names Part One
Maxon: I think her name should be China.
America: WTHeck Maxon?! It has to be classy, something that shows her swagger.
Maxon: CHINA!
America: No.
America: I always liked Eady's Ice Cream...
Maxon: Let's just add Lin to that.
America: Eadlyn. Perfect.
Źródło: tumblr.com

A co do samego stylu autorki... polecam zajrzeć na bloga tłumaczki. Jej wpis o dość beztroskim podejściu do rejestru i tytułów Keiry Cass mówi sam za siebie.