Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

środa, 11 lipca 2018

Wszystko, co jest nie tak z „Małym życiem” Hanyi Yanagihary w 9 punktach



Odnosząc się do wymieniającego wady filmów kanału na YouTubie CinemaSins, postaram się spisać wszystko, co uważam za mankament sensacji wydawniczej, imponująco rozdmuchanego w Polsce amerykańskiego bestsellera Hanyi Yanagihary „Małe życie”, który został nominowany do anglojęzycznego Bookera i według niektórych recenzji „przywraca wiarę w moc literatury”.


Dzyń!


Streszczenia! Wszystkie recenzje próbujące opisać tę książkę wprowadzają w błąd opisem czwórki przyjaciół w Nowym Jorku. Ale to nie kolejna komedyjka, w której znajomi z uczelni mają perypetie w codziennym życiu i próbują osiągnąć sukces w rytm: „I’ll be there for you” zespołu The Rembrandts. To wbijająca się prosto w serce monumentalna drzazga, która zostawia po sobie głęboką traumę, nie dając nic w zamian.

Dzyń!


Forma! Dobry redaktor usiadłby z autorką i według mnie mógłby wyciąć bez żadnej szkody z tej książki jakiąś jedną trzecią słownej waty. Ta książka jest męcząco długa i zawiera zdecydowanie zbyt wiele zbędnych opisów i wątków. Co więcej, taki redaktor może podpowiedziałby, jak naprawić zaburzone proporcje całości: pierwsze sto stron przedstawia czterech bohaterów, z których dwóch w dalszym ciągu znika gdzieś w scenerii i poświeca się im minimalną ilość uwagi (Malcolm i J.B.), podczas gdy znikąd i bez zagruntowania pojawiają się nowi (chociażby Andy), ważniejsi dla fabuły. Do tego można by wykreślić irytującą ilość powtarzanego raz po raz słowa „przepraszam”.

Dzyń!


Język! Prawie cała narracja „Małego życia” prowadzona jest monotonnym, beznamiętnym głosem trzecioosobowego narratora wszechwiedzącego (pomijając kilka dezorientujących i zbędnych zabiegów w postaci wyznań jednego z bohaterów po zakończeniu głównych wydarzeń). Może i ten denerwujący, nudny ton nie równa się nudzie pamiętnika subiekta z „Lalki”, ale wciąż mógłby być żywszy, ciekawszy. Jeśli chodzi zaś o dialogi, bardzo często pobrzmiewa w nich drętwy schematyzm, te same, wyświechtane frazy powtarzane po tysiąckroć w serialach, filmach i książkach. Ogólnie warstwa językowa była męcząca, a łącząc to z watą słowną, duża część pierwszej połowy książki płynęła jak powolna, mulista rzeka.


Dzyń!


Ekstrema! Yanagihara zażyczyła sobie, by na okładce oryginalnego wydania „Małego życia” pojawiła się fotografia autorstwa zmarłego podczas amerykańskiej fali AIDS z lat osiemdziesiątych Petera Hujara, przedstawiająca twarz twarz mężczyzny podczas masturbacji. Można pomyśleć, że to z powodu analizowania różnych aspektów męskości (pojawia się tylko jedna ważniejsza postać kobieca, Julia). Według mnie jednak dodatkowo chodzi jeszcze o dwie strony medalu: ekstremalny sukces i uczucie, a także ekstremalne cierpienie. Jedno i drugie może się kryć za obliczem wykrzywionego mężczyzny z okładki, przyjemność i ból. Jedno i drugie przejawia się w powieści.

Wszyscy bohaterowie z wiekiem osiągają bajeczny szczyt ich możliwości: początkujący aktor trafia na bilbordy jako hollywoodzka gwiazda, biedny jak mysz kościelna student prawa wygrywa procesy w prestiżowej kancelarii, tworzący słabe konstrukcje z włosów artysta zostaje poważanym malarzem dzięki swoim portretom tych samych osób z jego otoczenia, klejący miniatury domów marzyciel staje się wziętym architektem, sierota zostaje adoptowany przez bogatą parę profesorską jako dorosły mężczyzna. Przyglądając się miłości, jaką się darzą bohaterowie, przebaczenia, jakie muszą sobie dawać, poświęcenia, z jakim się traktują – te uczucia również są tytaniczne, perfekcyjne, boskie. Mało tu miejsca na zwątpienie, odrzucenie, ludzkie słabości. Każdy z tych przypadków, olbrzymie pieniądze, kariera, przywiązanie i oddanie bliskich, jakimi karmi bohaterów koło fortuny zawsze przekręcone na ich korzyść, jest nierealistyczny, zbyt idealny.

Tak samo wygląda kwestia bólu i cierpienia; jedno i drugie doświadcza głównego bohatera bez litości, do przesady, jak tani, przesadzony melodramat. Ledwie dowiadujemy się jednego okropnego doświadczenia z dzieciństwa, już goni za nim kolejne, jeszcze straszniejsze. Z czasem dowiadujemy się, jak od jednego pedofila bohater trafiał na następnego, jak zapadał na kolejne choroby weneryczne, jak jego ciało znosiło baty, gwałty, wychłodzenie, przemęczenie. Brniemy przez długie opisy nienawiści do samego siebie, samookaleczenia, głodzenia, zaprzeczenia na każdym poziomie; zbliżenia na żyletkę tnącą ciało, gnijące rany, zapalenia kości, zakażenia, odmawiające pracy nogi. Yanagihara chciała pokazać człowieka, któremu nigdy się nie polepsza, który, przepełniony wstrętem do samego siebie i nigdy nieleczoną traumą, nieustannie przechodzi na coraz wyższe poziomy męczeństwa niczym chrześcijański święty, z tą różnicą, że zmierza ku autodestrukcji zamiast zbawienia. Czytając to wszystko, czułam się fizycznie niedobrze, miałam mdłości, długo odchorowywałam też psychicznie po tym, co przytrafiło się bohaterowi w dzieciństwie. Aż przypomniała mi się druga dobra książka, która dla mnie przesadziła z sadyzmem: „Pianistka” Elfride Jelinek, jednak z tej dwójki to „Yanagihara ociera się o tanie szokowanie.

Dzyń!


Powieść gejowska! Niektórzy twierdzą, że Yanagihara kierowała się wytycznymi gejowskiej estetyki przesady, martyrologii usankcjonowanej przez twórzość dotyczącą społeczności homoseksualnej. Kiedy jednak przyjrzeć się bliżej bohaterom, trzech jest heteroseksualnych, jeden biseksualny, trzeci aseksualny. I tylko jeden otwarcie przyznaje się do homoseksualizmu. W dodatku najważniejsza relacja w książce to nie typowa miłość romantyczna, a przyjaźń tak głęboka i bezinteresowna, że przechodząca w agape, będąca w stanie zrezygnować z erosa. Orientacja seksualna w ogóle jest tu na dalszym planie, zupełnie nieważna, ważniejsze jest to, jak się czuje wobec tej jednej konkretnej osoby. Według mnie „Małe życie” to nie powieść gejowska, choć niewątpliwie może być bardziej celebrowana przez homoseksualistów, a powieść o innym rodzaju przyjaźni niż ten w stylu „Przyjaciół” czy „Seksu w wielkim mieście”, o przyjaźni będącej alternatywnym stylem życia do małżeństwa.

Dzyń!


Momenty, gdy w książce przewijają się nawiązania do tytułu, przyprawiają o dreszcze swoją depresyjną naturą. Bohater, będąc nieletnią męską prostytutką, jest zachęcany, by pokazać swoim klientom „trochę życia” („a little life”). Nie może nic poradzić, tylko potem prowadzić swoje „małe życie”. Brrr.


Dzyń!


Ofiara! Główny bohater cierpi. Czuje się niegodny. Odmawia pomocy. Zamyka się w sobie. Pokazany jest jako ofiara, jak ktoś, kto nie ma na tyle kontroli nad swoim życiem, by odwrócić swój straceńczy los, swoje naznaczone przez autorkę fatum. Czytelnik powoli gotuje się z wściekłości na upartość, bezmyślność, bezwolność głównego bohatera, pokazanego w roli ofiary wszystkiego, co w życiu go doświadczyło. Ale choć udało mu się osiągnąć w życiu sukces, wydaje się, że jednak wszystko mu się przydarza, choć tak mocno pracuje i się stara, zaciska zęby i próbuje przetrwać albo trzyma żyletkę i się tnie, wciąż to jemu się przydarza, a nie on coś sprawia.

Dzyń!


Katharsis! Po tak gigantycznej ilości katastrof, jakie dotykają głównego bohatera, po tym całym cierpieniu, nakładanym nieubłaganie jak w greckiej tragedii, ja nie czuję żadnej ulgi. Jedynie pustkę, smutek, żal, złość. Chcę tę książkę komuś oddać. Nie mam ochoty trzymać jej na półce.

Dzyń!


Reklama! Yanagihara nigdy nawet w Polsce nie była, jednak intensywna kampania marketingowa, stała obecność w mediach i zachwycone peany pochwalne wielu blogerów doprowadziły do tego, że powieść sprzedała się w naszym kraju w 146 tysiącach egzemplarzy, podczas gdy w Ameryce tylko w 90 tysiącach (źródło). Na Lubimy Czytać czytelnicy wybrali ją na książkę roku w kategorii literatura piękna, popierając tym samym opinie krytyków z magazynu Książki, którzy umieścili „Małe życie” wśród najlepszych książek 2016 roku; podobnie na liście bestsellerów Empiku powieść wytrwale trzymała się w pierwszej dziesiątce. To wynik niesamowity, wręcz fenomenalny, szczególnie że to grubaśne, ciężkie do wchłonięcia i przetrawienia tomiszcze traktujące o tematach odległych lub źle widzianych nad Wisłą: o Nowym Jorku, spełnieniu amerykańskiego snu, bezpretensjonalnie poruszające temat różnych orientacji seksualnych i stylów życia. Przede wszystkim zaś opisujące strona po stronie przemyślne, bolesne tortury, jakim poddaje autorka swojego głównego bohatera, za co po kilkuset stronach ma się ochotę rzucić powieść w kąt i nigdy do niego nie wracać. Nie wolno jednak zapominać, że nachalną reklamę i szum medialny zapewnił Empik, który kilka lat temu kupił wydawnictwo W.A.B., a z kolei to ta instytucja zajmowała się wprowadzeniem książki na nasz rynek. Kampania promocyjna była na tyle głośna, że w pewnym momencie strach było otworzyć lodówkę, by tam nie natknąć się na „Małe życie”. Znam przynajmniej jedną osobę, która je kupiła i postawiła na półce, ale z powodu gabarytów do tej pory nie nabrała ochoty wreszcie się za nie zabrać. Jak wiele nieprzeczytanych egzemplarzy tej książki można znaleźć w polskich domach, kupionych na fali popularności i tkwiących na regale jak wyrzut sumienia?


Naliczanie zakończone. To wszystko.

Nie chcę Was jednak zostawić z poczuciem, że uważam „Małe życie” za książkę, w której widzę tylko i wyłącznie wady. To poruszająca, totalna, konsekwentna i przygniatająca wizja, wobec której trudno przejść obojętnie. Jedni ją kochają, inni pozostają z poczuciem zmęczenia i obrzydzenia. Należy jednak przyznać, że oferuje świeże spojrzenie na przyjaźń, której blisko miłości platonicznej i która trwa lata. Co więcej, pokazuje niuanse i nieoczywistość orientacji seksualnej i miłości, a także bez komentarza przedstawia model zamkniętej, wsobnej męskości ukrywającej uczucia, twardej, milczącej, zdanej tylko na siebie, która tak otwarcie prowadzi do destrukcji. Jednocześnie też gloryfikuje wyrażanie i okazywanie uczuć, emocji, otwartości, pokazuje idealne więzi męskie: mentor-uczeń, ojciec-syn, przyjaciel-przyjaciel, kochanek-kochanek. To jedno poczytuję za największy skarb w tym sadystycznym studium cierpienia Yanagihary: mocne potrząśnięcie stereotypem samowystarczalnego męskiego mężczyzny, który nigdy nie płacze ani nie mówi o swoich wewnętrznych demonach.


A Little Life

Hanya Yanagihara

Picador, 2015
720 stron
Odczucia: ★★★/★★★★★


0 komentarze:

Prześlij komentarz