Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

sobota, 19 września 2015

NERDOZJA#3: Doktor Who i podziemia BBC


Marcus Hearn

Doctor Who: The Vault

BBC Books, 2013
Gatunek: s-f, telewizja, popkultura
320 stron
Odczucia: ★★★★/★★★★★

W związku z dzisiejszą premierą dziewiątego sezonu wznowionego od 2005 Doktora Who, czas na pochwalenie się wreszcie moją zdobyczą londyńską! Rok temu upolowałam sobie bowiem kompendium wiedzy o losach tego najdłużej emitowanego serialu science fiction w historii. Doktor Who to brytyjski fenomen, który trwa od 1963 roku, to telewizyjny serial, który miał być typową zapchajdziurą łączącą widownię młodzieżową i męską, półgodzinnym, edukacyjno-fantastycznym przerywnikiem między blokami tematycznymi, a stał się megapopularną historią łączącą pokolenia.

Pierwszy Doktor, w którego wcielił się William Hartnell.

Dla niewtajemniczonych, Doktor Who opowiada o podróżniku w czasie i przestrzeni, zwanym właśnie Doktorem, który wraz ze swoimi wiernymi towarzyszami (głównie jednak towarzyszkami...) eksploruje wszechświat. Czasem wpadnie odwiedzić jakieś historyczne zdarzenie, innym razem poleci zwiedzić jakąś egzotyczną planetę z przyszłości, ale zawsze - to pewne - wplącze się w poważne tarapaty i skończy się ratowaniem świata. Wojaże odbywają się za pomocą budki telefonicznej zwanej Tardisem, a tak dokładniej supernowoczesnemu statkowi kosmicznemu (jest o wiele większy w środku, niż się wydaje), a sam Doktor miał już dwanaście wcieleń (nie jest człowiekiem, a Time Lordem, więc może, nie pytajcie).

Tardis, czyli najbardziej niepozorny statek kosmiczny świata <3

W 2005 roku, po dłużej przerwie trwającej całe lata 1990. i połowę 2000., kiedy Doktor... kontynuowany był głównie w postaci słuchowisk radiowych, powieści i jednego filmu, serial wrócił na ekrany telewizorów w nowym, zmodernizowanym wydaniu i osiągnął gigantyczny sukces, wskrzeszając przykurzoną sławę serii. Od Christophera Ecclestona, który wcielił się w postać dziewiątego Doktora, poprzez Davida Tennanta i Matta Smitha, aż do obecnego, dwunastego, Petera Capaldiego, ten dość specyficzny, czasami mocno kiczowaty serial podbija serca kolejnych fanów. Obecnie Doktor... pisany jest głównie przez genialnego Stevena Moffata, który napisał krótki wstęp do wydanej na pięćdziesięciolecie tytułu książki.

Najlepszy, najprzystojniejszy i najukochańszy Doktor i jego muszka. 

Osobiście z Doktorem... zetknęłam się zdecydowanie zbyt późno, bo na studiach. Sam tytuł obijał mi się o uszy, ale ostatnią cegiełką był pewien wybitny skecz Catherine Tate i Davida Tennanta, którzy w owym czasie grali Doktora i jego towarzyszkę. Żeby w pełni zrozumieć całą dawkę humoru zawartą w tym filmiku, musiałam zostać uświadomiona w sprawach Doktora, a potem z ciekawości obejrzałam pierwszy odcinek nowej serii z 2005. Nie spodobało mi się; było nudnawo, dziwnie i mało profesjonalnie. Po kilku latach wróciłam, zdeterminowana, by wytrwać. Gdy udało mi się przeżyć wraz z moim R. odcinek z pierdzącymi kosmitami, stwierdziliśmy, że przeżyjemy wszystko i wgryźliśmy się mocno. Oglądaliśmy bez wytchnienia aż do sezonu ósmego, czyli niedługo po tym, gdy moje serce zostało złamane przez odejście Matta Smitha. Capaldi w pierwszym odruchu protestu średnio nam podszedł, podobnie jak nowy opening i uciążliwa już Clara Oswald. Jak tylko skończymy Angela (kończymy, Buffy... już za nami!), przeforsowałam powrót do Doktora... W końcu dziś zaczyna się nowy sezon!


Samej księgi rzecz jasna jeszcze nie przeczytałam w całości, więcej oglądałam, przeczytałam spory kawałek o początkach i większą część od 2005, ale na moją fanowską duszę dobrze mi robi sam fakt, że cienobłękitny tom leży na mojej półce, w towarzystwie pluszowego Daleka (który po ściśnięciu wykrzykuje drżąco: Exterminate! Exterminate!) oraz kupionego za 2 zł w ciucholandzie śrubokrętu sonicznego dziesiątego Doktora. Na razie mogę powiedzieć, że sam tekst jest trochę chaotyczny, częściowo też nie do końca dostosowany dla tych, którzy nie widzieli osobiście całego serialu, ale jest w nim mnóstwo smaczków i ciekawostek, nie mówiąc już o bogactwie zdjęć wszelkiego rodzaju kostiumów, rekwizytów i scenerii. To faktycznie trochę tak, jakby się zeszło do podziemi BBC z jakimś prastarym entuzjastą serialu i przeglądało najróżniejsze skarby, podczas gdy przewodnik snuje historie, wspomina daty i strzela nazwami konkretnych odcinków.