Marta Kisiel
Dożywocie
Wydawnictwo Uroboros, wrzesień 2015
Gatunek: groteska, humor, absurd, fantastyka
347 strony
Odczucia: ★★★★/★★★★★
O Dożywociu usłyszałam od blogerów z okazji publikacji drugiej książki Marty Kisiel, Nomen omen. Że Ałtorka (jak sama o sobie mówi) to istota szalenie interesująca i pozytywna, że kto nie czytał Dożywocia, ten nie wie, co traci, że boki zrywać, łzy śmiechu ocierać, rączki zacierać, no po prostu cud, miód i orzeszki, rzecz prześwietna. Tak mnie to zaciekawiło, że aż z wrażenia zapamiętałam sobie tytuł i przy każdej okazji w księgarniach i różnych innych miejscach podpytywałam o debiut Ałtorki. Na próżno. Chodziło to za mną z rok, bo się zaparłam, że nie dotknę Nomen omen póki najpierw nie przeczytam Dożywocia.
Aż tu gruchnęła wieść, że będzie wznowienie. Dopadłam je na Targach Książki, dopadłam też Ałtorkę, mój egzemplarz został zadedykowany, ostemplowany i opatrzony autografem. W kolejce po autografy niektórzy czytelnicy trzymali w łapkach oryginalne, wyprzedane do cna wydanie Dożywocia, sczytane, wysłużone. Ileż było gruchania i zachwytów na widok tej okładki z 2010 roku! Cóż, kiedyś to będzie biały kruk, niewątpliwie, rzadkość nad rzadkości. Sama Marta Kisiel, pomimo dość bojowej fryzurki na jeża i kanciastych oprawek okularów na Kazimierę Szczukę, faktycznie okazała się przeuroczą, przeciekawą osobą z wielkim poczuciem humoru i dystansem do świata, a do tego mocnymi związkami z blogosferą. Niektórzy kolejkowicze podczas audiencji z autografami w tle szeptali ukradkiem jakieś tajemne zaklęcie, a Ałtorka z podejrzanym uśmieszkiem podawała im małą, różową książeczkę. O co chodziło dowiedziałam się później, odwiedzając fanpage Kisiel z kłulika, który swoją drogą warto polubić, jak lubi się Ałtorkę, spamowanie kłulikami, ośmiorniczkami i innymi zwierzątkami. A Kisiel rozdawała zajdlowską antologię na hasło rzucone na fanpage’u... Ech, trzeba mi było wcześniej ogarnąć!
Tak wygląda ostemplowanie.
→ Jesienny smut won
Od pierwszej linijki czytelnik wpada w wir szalonych, absurdalnych wydarzeń, zaprzyjaźnia się z zastępem fascynujących, zdumiewających bohaterów i przede wszystkim zostaje zaatakowany pierwszorzędnym, przekomicznym językiem, bardzo przypominającym styl Joanny Chmielewskiej w najlepszych komediowych fragmentach. Pierwsza strona wprawia w lekkie osłupienie, druga wywołuje wielkiego banana na twarzy, przy trzeciej zaczynamy się zaśmiewać, by przy kolejnych już zacieszać, chichotać i bić się po kolanach na całego. Co jedna przygoda to ciekawsza, a każda kolejna postać jest tak cudownie przerysowana i groteskowa. Trudno długo utrzymać powagę i przy okazji też jesienną chandrę przy takiej lekturze.
„Jako tradycyjny Anioł Stróż Licho nie miało na wyposażeniu żadnych mieczy ognistych ani tym podobnych robiących odpowiednie wrażenie akcesoriów, mogło co najwyżej kopnąć z bamboszka.”
→ Świetne, lekkie czytadło
Konrad Romańczuk, chmurny, do cna współczesny młodzian w markowych ciuchach, typowy mieszczuch i początkujący pisarz, znienacka dostaje w spadku dom po przodkach, których nawet nie do końca kojarzy. Pokłóciwszy się z aspirującą do ustatkowania, usystematyzowania i ugładzenia życia narzeczoną, pakuje na szybko manatki i podjeżdża z przygodami po drodze do Lichotki, swojego dziedzictwa z dożywociem.
„Dom. Ceglany, ani za duży, ani za mały, ot, w sam raz dla jednej rodziny, z werandą, koślawą przybudówką i... wieżyczką. Upiorną, gotycką wieżyczką rodem z kiepskich filmów grozy. Do kompletu brakowało tylko pełni, stada nietoperzy i zasnutego mgłą cmentarzyska. (...) Podłogi, boazeria, framugi, ramy okienne, kręte schody, meble o wartości chyba tylko muzealnej - wszystko drewniane, wiekowe i bardzo stylowe. Rzeźbione w drewnie detale, kwiatki, listki, łodyżki, rozety i łuki występowały w ilościach hurtowych. Całość wyglądała jak gotycki szał ciał i uprzęży, spełniony sen szalonego stolarza (...)”
Pośród tych atrakcji architektonicznych i wnętrzniarskich żyją sobie dożywotnicy, którymi Konrad ma się odtąd opiekować: anioł (metr pięćdziesiąt wzrostu, celofanowe włoski, wyskubane skrzydełka, za duży t-shirt, goły tyłek i bamboszki, do tego alergia na pierze), pradawny potwór z głębin odwiecznego zła z kompletem macek (pierwszorzędna gosposia, kucharz i uspokajacz małych piesków), gromadka utopców (dość zaglonionych i lubujących się w długich posiedzeniach w łazience), Zmora (kocisko dość specyficzne, ciężkie w utrzymaniu i do zniesienia), wściekle różowy królik (paskuda nad paskudy) oraz panicz.
Panicz w środowisku naturalnym. Ilustracje i okładkę wznowienia popełniła Elwira Pawlikowska.
→ Upiorny klimat w sam raz na wigilię Wszystkich Świętych
Oprócz zastępu istot nadprzyrodzonych, w różnym stopniu przerażających, a także szalenie sugestywnego otoczenia, romantycznych chaszczy, stosownej wieżyczki i rozszalałego, dwustuletniego gotyku, mamy też panicza Szczęsnego, widmo nieszczęsne i ponure. Panicz dostarcza ogromnej dawki pierwszorzędnego humoru, jako że jest niespełnionym, jękliwym wierszokletą, seryjnym samobójcą i wielkim utrapieniem Konrada. Wiecznie szuka natchnienia, nowego wizerunku, nowej miłości; przede wszystkim zaś na okrągło plecie cudowne, romantyczne zlepki różnorakich wierszy dziewiętnastowiecznych. Jak nie siedzi w pełnej pajęczyn, starożytnej bibliotece, to przesiaduje na własnym grobie, rozmyślając nad naturą miłości, sztuki, piękna i innych wzniosłości, targając sobie przy okazji jasne pukle i koronki. Zazwyczaj widuje się go w stroju silnie inspirowanym Werterem, choć późniejsze eksperymenty z bajronizmem i współczesnym gotykiem mają moje silne poparcie. Mhok, zghoza i cierpiętnictwo na propsie.
„Blond loki, zwykle opadające swobodnie na ramiona, panicz zebrał w klasyczną cebulę i związał wściekle błękitną frotką z koronkowym kwiatkiem. Efekt był wstrząsający.- Przeszkadzały, gdym haftował na tamborku, więc je okiełznałem. - Nie wydawał się zbyt przejęty tym, że wygląda jak Fragles na sterydach.”
→ Zabawa w skojarzenia na długie wieczory
Panicz przemawia tak przesentymentalizowanym, stylizowanym idiolektem pełnym literackich odniesień, że trudno nie przypominać sobie ustępów z utworów Mickiewicza czy Słowackiego, nie wspominać romantycznych ballad, nie wyciągać z półki zakurzonej Trędowatej. Sama zabawa intelektualna w doszukiwanie się odniesień do polskiej literatury daje niezłą radochę podczas czytania. Ale to nie wszystko, mamy też nawiązania do literatury europejskiej w ogóle, jak chociażby do Carmilli, a także popkultury, ze sztandarowym przykładem pomylenia panicza z Tomem Cruisem z Wywiadu z wampirem czy przelotnie rzuconym There is no spoon. Jak da mnie bomba.
„Współcześnie nawet Mickiewicz musiałby kręcić kiepskie filmiki autopromocyjne i rzucać je gdzie popadnie w sieci, coby się wybić, a wstęp do „Ballad i romansów” zapewne zamieściłby na swoim blogasku. Dostawałby słitaśne komcie, a jakiś palant o przeroście ambicji bądź pragnienia intelektu krytykowałby go za to, że pisze ballady zamiast haiku.”
Konrad jako kupka nieszczęścia. Rys. Elwira Pawlikowska.
→ Przypomnienie o nadchodzących Świętach Bożego Narodzenia
A gdy mimo wszystko wciąż przygnębiają coraz krótsze dni, zapadający wcześnie zmrok i perspektywa coraz gorszej pogody? W Dożywociu znajdziemy też pogodny, radosny klimat świąteczny, blask lampek choinkowych, uroczego i naiwnego anioła, szalejące w kuchni macki, zapach pysznych ciast i ciasteczek, a przede wszystkim wspaniałą rodzinną atmosferę. Z czasem czytelnik przywiązuje się do dożywotników równie mocno, jak Konrad i z lubością nurza się w specyficznym, domowym cieple dość dziwacznej, wielorasowej rodzinki. Mocno sobie cenię autorów, którzy potrafią wytworzyć taki swojski, trudny do podrobienia klimat i opisać kiełkujące coraz mocniej relacje między dość specyficznymi indywiduami. Jak nikt potrafi to robić Toroj, to znaczy Ewa Białołęcka, a także mój ukochany fanfikodawca Homoviator. Nie sądziłam, że znajdę ten sam talent u Marty Kisiel. A jednak, zaskoczenie!
„- Napaliłom na górze w kominku - oznajmiło Licho, wpadając do kuchni z naręczem wielgachnych ręczników - i wyciągnełom dodatkowe koce, alleluja. Krakersik zaraz zagrzeje rosołku, a ja naplumkam świeże kluseczki.”
Mam nadzieję, że Was przekonałam. Jeśli nie, udowodnijcie, że się mylę, wytykajcie ile wlezie. Bring it on! Ja się podczas jesiennego czytania Dożywocia bawiłam wyśmienicie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz