Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

czwartek, 17 maja 2018

Ucieczka nie do ziemi obiecanej, a do ziemi jałowej. "Exodus" Łukasza Orbitowskiego


Wiecie, jaki jest rezultat łapania stada srok za ogon. Wszystkie uciekają, zostają w ręce czarno-białe pióra.

Na białych kartach Exodusu szarzą się ścieżynki ilustrowanych żył i komory serc, czernią słowa w opuchłym do nadmiaru tomie. Wycięłabym z tego sporo, wycięła szarzyzny, resztę oddzieliła na osobne historie, osobne powieści. Głównym bohaterem, Jankiem, potrząsnęła porządnie. A wszystkie wątki wsadzone na siłę, bo modne i świeże, w pierwszej kolejności wykopała poza marginesy.

Orbitowski planował powieść drogi. Obyczaj z elementami zwykłego, życiowego horroru; ciąg dalszy przejścia od fantastyki i grozy na szacowne koleiny literatury pięknej. „Exodus wymyśliłem sobie jako powieść drogi, po czym zrozumiałem, że w Europie żadna droga nie jest już możliwa,” stwierdził po jakimś czasie. Więc zamiast utartego schematu podróży ku samopoznaniu stwarza powieść ucieczki, powieść samookłamania, powieść zaciemnienia. Eksodus nie do ziemi obiecanej, a do ziemi jałowej.

Janka spotykamy w panice. Wypłaca wszystkie pieniądze, zanim utną mu dostęp do kont; niszczy kartę SIM w telefonie, tnie dokumenty i karty. Rzuca wszystko, ucieka. Zaraz go złapią. Musi natychmiast wtopić się w tłum, stać kimś innym. Janek z Warszawy nigdy nie istniał: od teraz jest złodziej, alkoholik, wagabunda bez celu. Byle tylko ktoś nie poznał jego twarzy.

Elementy podróży podzielone są na cztery osobne, integralne opowiadania. W pierwszej części pieniacki, zakrapiany alkoholem Berlin, pieniądze wydawane tysiącami i palone w zwiniętych rulonach, przetracane i zapominane w mieszkaniu naznaczonym komunistyczną historią kobiet, wydawane zapędzając się w ascezę i atawistyczny powrót do dzieciństwa. W drugiej obóz uchodźców gdzieś w Alpach, chaos, paranoja, poszukiwanie odkupienia w ludzkim czyśćcu, próba bycia bohaterem na siłę (a jednocześnie irytujące zwracanie się do przesiedleńców per „osoby”, jak zauważyła Tanayah). W trzeciej Janek próbuje pognębić się jeszcze bardziej, spaść na samo dno: squatuje w budynku przeznaczonym do rozbiórki razem z innymi bezdomnymi w stolicy Słowenii, zakłada obcięte butelki na rozpadające się buty, by mniej przeciekały, głoduje, żebra i próbuje stworzyć alternatywną rodzinę, na siłę przygarniając młodego, prostytuującego się na ulicach chłopaka. Wreszcie zamiast pogrążyć się w czwartym kręgu piekła przez chwilę wydaje się, że znajduje spokój na rajskiej, greckiej wyspie. Zamiast tego spotyka biedę, chorobę alkoholową, agresję, obcość i obsesyjną, oślepiającą chęć zemsty.


Każda z tych części to w gruncie rzeczy nie tyle opowiadanie, co prawie osobna powieść czy nowelka. To w pełni zapełniona postaciami, miejscowym kolorytem, paneuropejskim rozpanoszeniem historia, w której Janek od nowa się gubi, choć wcześniej nawet się nie znajduje. Jego losy gmatwają się coraz bardziej, zapętlają w bezmyślny pęd, ucieczkę bez przemyślenia, dziki skowyt uciekającego przed niebezpieczeństwem, zaszczutego stworzenia. Mimo to trudno się z nim utożsamić, bo jest też antybohaterem. Jego pierwszoosobowa narracja prowadzona przez klapki na oczach jest skażona subiektywizmem, krótkowzrocznością, brakiem hamulców, poczucia obowiązku czy przyzwoitości. Wszystko puszcza: Janek dryfuje, miotając się wściekle i rzucając oskarżenia na prawo i na lewo, nie widząc rzeczywistości takiej, jaka nam się jawi naprawdę przez zamglone, emocjonalne, niesprawiedliwe spojrzenie Janka.

Czy potrzebujemy tych wszystkich, samych w sobie intrygujących, a do tego opisanych zgrabnym piórem, wątków? To prawda, że czasem służą jako wypaczone lustro, jak Klara czy Greczynka. Czasem są wyrazem skrywanych pragnień, jak Marco i Jacek. Cała zgraja z obozu uchodźców wydaje mi się niepotrzebna, kolejne przelotne związki i miłostki nic bohaterowi ani uwiązanym w nie kobietą nie dają. Za dużo tego, za duszno, zbyt przytłaczająco. A na dodatek w dużej mierze... nudno. Jak można przywiązać się do postaci, która zaraz przepadnie, przemielona przez gorycz i żal, a potem pospiesznie porzucona często bez należytego rozwiązania jej wątku?

Pomiędzy kolejnymi rozdziałami dostajemy ciekawy chwyt literacki. Jak refren w piosence, powtarza się ten sam tekst, najpierw odarty do jednego słowa, potem oblepiany kolejnymi zdaniami, akapitami, by dopiero na koniec powieści ukazać się w pełni. Ten właśnie tekst jest kluczowy dla historii Janka. Z jednej strony podobało mi się rozszyfrowywanie umykającego sensu tego powtarzającego się fragmentu, z drugiej zdecydowanie zbyt szybko rozgryzłam, o co w nim chodzi, do czego zmierza.


W odniesieniu do tego fragmentu pojawiają się też wplecione w historie podróży wspomnienia Janka, od lat wczesnej młodości, przez pierwszą miłość, pierwszą dziewczynę, zbyt wczesne ojcostwo, balansowanie między apodyktyczną, ingerującą w życie i surowo oceniającą matką a przemęczoną, rozczarowaną młodą żoną. Potem kolejne szczeble kariery, pusta pogoń za płytkimi marzeniami, przyjaźń z coachem. Jak cały ten polski wątek to zdecydowanie najciekawsza, najbardziej poruszająca część książki, unurzana w znajomej historii, przedstawiająca zbyt znajome i zbyt bolesne problemy codzienności, i to właśnie dla niego dalej czytałam tę cegłę – tak momenty, gdy w życiu Jacka pojawia się coach, to momenty, w których całość najwięcej traci na wartości. Według mnie uwikłanie z samorozwój tego rzędu wygląda zupełnie inaczej, a tu został pokazany rekreacyjnie, powierzchownie. Na coacha przeznaczyłabym osobną książkę i poszła w pełne sekciarstwo i manipulację umysłową.

Do tego należy skomentować samo traktowanie kobiecych bohaterek w powieści. Żadna nie wydaje się być pełnokrwistą, trójwymiarową postacią, a zamiast tego stają się tłem, ozdobą, chwilową pomocną, wytchnieniem, powierzchowną nauczką, wreszcie klockiem do ustawienia, by przedstawić historię. Dobrze tym pisze Naia z Literackich skarbów w swoim wpisie: „bohaterki, nawet jeśli mają własną historię, własną tajemnicę, są albo postaciami nieznośnie płaskimi i mdłymi (Julka, Eve, Nina) albo karykaturalnymi histeryczkami (matka, Patrycja, Sophie). Tak jakby między tymi dwoma biegunami nie było nic”.

Dodatkowo kobiety z jego polskiego życia wydają się trzema wampirami wysysającymi z Janka energię życiową, heterami, przerzucającymi uległego, kochającego, niewinnego chłopaka z miejsca na miejsce według własnego widzimisię. Janek nie ma wiele do powiedzenia w Polsce, jego życiem sterują matka, żona i kochanka. Jego młodość zniszczyło dziecko, jego miłość zniszczyła żona, jego wolność zniweczyła matka, jego marzenia skruszyła kochanka. A on tylko chciał dobrze. On zawsze chciał dobrze. Tylko nie pomyślał. Nie uruchomił empatii. Nie wyjrzał poza czubek własnego nosa.

I tutaj dochodzę do sedna mojego rozczarowania i rozgoryczenia tą książką.


Uwaga, dalej będą spojlery.

Mam wrażenie, że pisząc początek, środek i koniec, Orbitowski co najmniej nie przemyślał wszystkiego naraz. Początek rozłazi mi się z końcem, nie lepi się, nie składa. Najpierw powieść daje jednoznacznie do zrozumienia, że Janek coś przeskrobał. Nie wiem, zabił kogoś, okradł. Szuka go policja, więc musi stracić osobowość, stać się bezimienny. Tymczasem okazuje się, że doświadczył straty dziecka. Był świadkiem wypadku, na własne oczy widział krew pod kołami. I to jest moment, w którym coś mu się przestawia w mózgu, odwraca się od swojego życia i ucieka. Kolejne elementy układanki oprócz ostatniej przestawiają pragnienie zadośćuczynienia, nakładanej na siebie samodzielnie kary. Kary za tę domniemaną zbrodnię – byłoby zrozumiałe. A tu nie. W sumie nie wiadomo za co. Kary za wypadek, którego nie był winien?

Moje główne pytanie jest jednak takie: skąd się tu wziął motyw bycia ściganym? Za co? No ja przepraszam bardzo, ale dla mnie to jest zupełnie nieprawdopodobne. Nielogiczne. Policja nie wysyła listów gończych za rodzicami, którzy uciekają od ciała zmarłego dziecka. Wiadomo, ludzie w takim stanie zachowują się przeróżnie, ale nie aż tak... dziwnie. Ja w tym widzę jakiś problem warsztatowy: rozpoczęcie pisania z jednym zamysłem, a skończenie z innym. Coś poszło nie tak. Czy Wy też tak macie, że albo tu coś nie styka, albo Jankowi coś się mocno pomieszało w głowie?

Najgorsze i najbardziej wkurzając jest jednak to, że Janek nie został na miejscu pomagać żonie i matce, zająć się pogrzebem. On o tym zupełnie nie myśli. Nawet jak wraca do domu i dowiaduje się, ile przeżyła Julka przez te półtora roku, nie wyjdzie jej naprzeciw, nie odwiedzi grobu. Wciąż skupia się tylko na sobie. To on jest ważny, jego nagranie, to, co zrobił, co przeżył i czy przyjmą go z powrotem. Naprawdę? Naprawdę? Co za chłop! A jakby przepisać tę powieść z punktu widzenia kobiet w życiu Janka? Zaraz by wyszło na jaw, co z niego, za przeproszeniem, za małosprytny, egoistyczny ciul. Tyle czytania, by dowiedzieć się, że bohater jest jeszcze bardziej żałosny, niż się wydawało!

Koniec spojlerów.

Jak bardzo cenię Orbitowskiego za fantastyczne według mnie Wigilijne psy, tak Exodus mnie zdenerwował. Chyba potrzebuję terapii. Czy ktoś chciałby ze mną pogadać? Wyjaśnić? Przedstawić swoją interpretację?

Zapraszam do dyskusji w komentarzach, bo nie wyczymie.


Exodus

Łukasz Orbitowski

Sine Qua Non, 2017
450 stron
Odczucia: ★★★/★★★★★

0 komentarze:

Prześlij komentarz