Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

niedziela, 8 grudnia 2019

ANGLOFILIA #10: Umoralniająca papka dla młodych. Cała prawda o "Małych kobietkach" Louisy May Alcott


Małe kobietki twardo zajmują pierwsze miejsce w kanonie powieści amerykańskiej dla dziewcząt. Choć cykl o rudowłosej Ani autorstwa Montgomery jest w Polsce zdecydowanie bardziej popularny, to Alcott była pierwsza. To ona wyznaczyła pewne standardy pouczającej, ale zabawnej powieści, opowiadającej o losach dość zwyczajnych nastolatek. Co więcej, Małe kobietki zostały wydane w środku dziewiętnastego wieku, w 1868 roku, a Ania z Zielonego Wzgórza już w wieku dwudziestym. Być może również dlatego powieść Alcott to trochę antyczna ramotka, z kolejnymi rozdziałami zwieńczanymi umoralniającymi kazaniami ze strony Marmisi, matki czterech dziewczynek, od których robi się człowiekowi słabo. Powieści Montgomery za to do tej pory świetnie się czyta.

O Małych kobietkach pisano dużo. Dla niektórych to jedna z najulubieńszych powieści dzieciństwa, czytana raz po raz na osłodę życia. Ci z niecierpliwością wyglądają zbliżającej się wielkimi krokami kolejnej ekranizacji. Inni, jak ja, przeczytali kiedyś i szybko zapomnieli. Inni w ogóle nie pojmują fenomenu i tytuł, szczególnie polski, odstręcza. Jednak nieliczni zdają sobie sprawę z drugiego dna.

Z tego, że Alcott niecierpiała Małych kobietek i napisała je głownie dla pieniędzy.


Cała ta sprawa jest szalenie przewrotna i ironiczna w kontekście fabuły powieści, w szczególności biorąc pod uwagę obie części powieści (i nie mówię tutaj o tworzących trylogię Dobrych żonach i Chłopcach Jo, a o pełnej, dwuczęściowej wersji Małych kobietek, w których ślub Meg to dopiero środek historii). Sama fabuła, dla porządku, śledzi losy zubożałej rodziny, opuszczonej przez ojca, który zgłosił się na front. Cztery siostry, najstarsza Meg, chłopczca Jo, posłuszna i cicha Beth oraz trochę rozpieszczona i zadzierająca nosa Amy, pod opieką matki i wiernej służącej, próbują przetrwać ciężkie czasy, zarabiając na siebie, oszczędzając, a przede wszystkim walcząc ze swoimi słabościami. Dziewczynki obserwujemy od wczesnego wieku nastoletniego aż do dorosłości. A żeby w pełni wyjaśnić, co takiego ironicznego tkwi w tym zarysie, cofnę się do biografii autorki.

Otóż Alcott była drugą z czwórki sióstr, równie chłopczycowatą, co Jo. Wydaje się, że żyła nie tylko w skrajnym ubóstwie, ale też czymś w rodzaju sekty. Jej ojciec, Bronson Alcott, prawdopodobnie w jakimś stopniu niezrównoważony i opętany fanatyzmem religijnym, nie pozwalał rodzinie jeść produktów odzwierzęcych ani ubierać się w cokolwiek innego niż len. Jako socjalista, odmawiał pracy za wynagrodzenie. W 1840 roku brał udział w organizacji utopijnego stowarzyszenia Fruitlands, w którym warzywa korzeniowe były przez jakiś czas zabronione, bo... rosły w kierunku piekła. Rodzina musiała otrzymywać się z datków i ofiar, a sama Alcott podejmowała się różnych prac: szwaczki, praczki, służącej czy guwernantki.

Również podobnie jak w powieści, jedna z jej sióstr zaraziła się szkarlatyną, pomagając uboższej rodzinie z sąsiedztwa, i umarła przedwcześnie. Choć śmierć Beth w Małych kobietkach przedstawiona jest enigmatycznie, ale bardzo spokojnie czy wręcz idyllicznie, bo cała rodzina jest pogodzona, a Beth wręcz wyczekuje śmierci z uśmiechem, tak Lizzie zmarła w wieku dwudziestu dwóch lat po przewlekłym okresie bolesnego podupadania na zdrowiu. We współczesnych analizach podejrzewa się, że mogła cierpieć na jakieś schorzenie psychiczne, takie jak depresję czy anoreksję.

Można też wspomnieć, że ślub Meg został opisany tak, jak wyglądała ceremonia najstarszej siostry, a Amy to anagram najmłodszej May, która osiadła w Europie, by malować. May tak naprawdę żyła takim życiem, o jakim Louise'a prawdopodobnie marzyła: niezależnym, wyemancypowanym i artystycznym.



Choć Alcott dorastała w kręgu amerykańskich transcendentalistów takich jak Ralph Waldo Emerson i Henry David Thoreau, dla których pisarstwo było czymś wzniosłym, bieda i nędza popchnęły ją w stronę pisarstwa brukowego. Tak samo jak Jo, zaczęła publikować w gazetach poczytne i przynoszące wymierną zapłatę powieści sensacyjne pełne brutalnych morderstw i opiumowych pieczar. W przeciwieństwie jednak do bohaterki, której starszy mężczyzna i przyszły mąż w porę zwraca uwagę, że to zajęcie niegodne kobiety, a w szczególności młodej dziewczyny, której niewinność może zostać bezpowrotnie zbrukana tak niegodnym zajęciem, Alcott pisała ile wlezie. I dzięki temu mogła wspomóc rodzinę, gdy tymczasem nieudolny ojciec uważał, że jedynie nauczanie i rąbanie drewna to zajęcia nieuwłaczające mu moralnie.

Podczas gdy czytelnicy Alcott kibicowali, żeby Jo skończyła szczęśliwie z Lauriem, Alcott brutalnie niszczy to pragnienie i prawdopodobnie wkłada dziewczynie w usta swoje własne myśli na temat małżeństwa. Autorka nigdy nie wyszła za mąż i cieszyła się swoją niezależną pozycją starej panny-literatki. W swoim dzienniku napisała, że fanki proszą o mężów dla małych kobietek, tak jakby jednym celem w życiu kobiety było małżeństwo, a tymczasem ona nie pozwoli Jo wyjść za Lauriego tylko po to, by kogokolwiek zadowolić. Niestety z powodu silnych nacisków, ostatecznie Jo znalazła parę, jednak był to wybór niepopularny i zaskakujący: mężczyzna starszy, niezamożny, a w dodatku świetny kompan dla dzieci. Niektórzy badacze zakładają jednak, że Alcott najchętniej pozostawiłaby Jo bez mężczyzny u boku, ale dziewiętnastowieczni czytelnicy nie byli na to gotowi.

Alcott napisała też w swoim dzienniku, że nigdy nie lubiła dziewczyn ani się z nimi nie zadawała. Jedynym wyjątkiem były jej siostry. Pisanie trzech tomów o tej "Rodzinie Żałosnych", jak zresztą mówiła też o swoich bliskich, było zajęciem niewdzięcznym i wymuszonym. Wydawca zaproponował jej napisanie powieści dla dziewcząt, nad czym się zastanawiała przez dłuższy czas. Gdy wyszło na jaw, że gra na zwłokę, wydawca przewrotnie zwrócił się do ojca, proponując mu wyczekiwany kontrakt na książkę, pod warunkiem, że jego córka napisze zamówioną powieść dla młodszych. Louise'a musiała ustąpić.

Pisała dziesięć tygodni, dniami i nocami, czasem bez snu i jedzenia. Twórczy trans, w jaki wpadała, został opisany na przykładzie Jo, która też zapominała o bożym świecie podczas pisania. Po czterech miesiącach od rozpoczęcia pracy, pierwsza część Małych kobietek pojawiła się w księgarniach. Natychmiast stała się też bestsellerem, przez co Alcott została uwiązana do serii na dłuższy czas. Nie tylko napisała drugą część, ale też drugi i trzeci tom. Ponoć oparła się pokusie, żeby zakończyć całą historię trzęsieniem ziemi, które pochłonęłoby wszystkich bohaterów raz na zawsze, tak bardzo miała ich dość.

Później mówiła, że książki pokroju ...kobietek to "umoralniająca papka dla młodych".



Wydaje się, że nowa adaptacja może dużo czerpać ze współczesnych feministycznych odczytań powieści oraz z podobieństw do biografii autorki. W końcu Alcott była niezależną nonkonformistką, wyprzedzającą swój czas wolnomyślicielką i feministką. Najwyższy czas, by ujawnić zakopaną pod ramotą prawdę. W zwiastunie filmu widzimy, jak Jo wykłóca się z wydawcą, który nakazuje jej zakończyć powieść ślubem. Wydaje się, że taka scena mogła przydarzyć się samej Alcott. Nie mówiąc już o tym, jak ciotka March komentuje, że nie musi wychodzić za mąż, bo ma pieniądze. Po napisaniu Małych kobietek, Alcott wreszcie mogła uzyskać niezależność.

Little Women
Louisa May Alcott
Penguin Classics, 1989
478 stron
Odczucia: ★★★/★★★★★

Podczas pisania tekstu czerpałam z artykułów "The Lie of Little Women" Sopie Gilbert oraz "10 Things You Might Not Know About Little Women" Joy Lanzendorfer. Jeśli szukacie tekstów skupiających się na samej powieści, polecam wpisy z cyklu Pikniki z klasyką Pyzy oraz Tarniny.

0 komentarze:

Prześlij komentarz