Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

wtorek, 4 sierpnia 2015

Computer says no, czyli Niemka w Chinach


Miriam Collée

W Chinach jedzą księżyc 

 

Fuszerka na fuszerce i fuszerką pogania. Na zewnątrz ludzie w piżamach, pokrzykujący na siebie w dziwnym języku pełnym śpiewno-piskliwych akcentów. Luksusowy dom to rozpadająca się dziura, sąsiedzi wyrzucają śmieci i odpadki przez okno, nikt nie używa dezodorantów, w parkach emeryci-swaci jak przekupki zachwalają swoje dorosłe dzieci, na ulicach niekontrolowany, szalony chaos. Nie ma co jeść, wszystkie warzywa i owoce naszpikowane chemią, nie ma jak spać, łóżka szalenie twarde i niewygodne, nie ma jak wyjść do ogródka, bo zainstalowana jest w nim monstrualny konstrukt klimatyzacyjny, wiejący Saharą. O cokolwiek niestandardowego się prosi, Chińczycy nie myślą elastycznie, odpowiadają uparcie: computer says no. W dodatku wszystko drogie, brudne, obskurne i chaotyczne. Czyżby to była jakaś inna planeta?

Nie, to tylko Szanghaj.

Przeludnienie, przereklamienie.
Źródło: myhomeimprovement.org

Młoda Niemka Miriam wraz ze swoim mężem i zaledwie kilkuletnią córeczką stwierdzają pewnego pięknego dnia, że czas na przygody. Cni im się błyszcząca czystością, świetnie wyposażona kuchnia, wygodne łóżko, w pełni działająca łazienka z rzędami ulubionych kosmetyków, przestronne, estetyczne wnętrza sporej willi z ogrodem w rodzinnym Hamburgu. Może więc Azja? Akurat Tobi ma okazję na dwuletni kontrakt w Szanghaju. Dlaczegóż by nie?

Przez rok przygód rozpieszczonej Europejki bez pracy, ale za to z pieniędzmi, idzie się lekko jak przez masło. Jest zabawnie, jest intrygująco, jest ciekawie. Wraz z bohaterką przeżywamy frustracje, załamania, zachwyty; obserwujemy nadawanie listu, które kończy się tragedią, problemy z nieogarniętymi ekipami remontowymi, wynajmowanie ayi, czyli chińskiej "cioteczki", która opiekuje się domem, poszukiwania sensownego pożywienia, próby nawiązania przyjaźni z innymi emigrantami, urządzanie urodzin dla córki. Wijemy się wraz z Miriam ze wstydu, gdy okazuje się, że znów popełniła jakieś faux pas, wytrzeszczamy oczy, dowiadując się kolejnych ciekawostek o życiu i obyczajach w Kraju Środka. Różnice kulturowe to fascynujący temat.

Uwaga, niebezpieczne kartony!
Źródło: nikdaum.com

Osobiście jestem ogromnie łasa na takie opowieści, od dawna wyszukuję sobie książki Bruczkowskiego czy Bator, opisujących swoje japońskie przygody. O Chinach jeszcze nie czytałam, słyszałam też niewiele, choć przelotnie poznałam kilku Chińczyków. Opowiadali mi o Złotym Tygodniu i o tym, jakie to szczęście jechać na "wakacje", to znaczy na studia do Europy, bo nigdy dotąd nie widzieli tyle zieleni, nie mieli tylu praw i tyle wolnego czasu. Jednak taka książka-okienko na Chiny z punktu widzenia imigranta to szalenie ciekawe doświadczenie, które pozwoliło mi się upewnić w jednym: do Chin nie chciałabym się wybrać na dłużej...

Niestety jednak, choć lektura była ożywcza i umożliwiła mi wycieczkę na drugi kontynent, mimo że nigdzie nie wyjeżdżałam, pozostając pracującym, miastowym korpoludkiem, to miała sporo wad. Przede wszystkim rzucały się w oczy natrętne, dziwaczne wtręty po angielsku, które były natychmiast tłumaczone parafrazą na polski. Przy poniższym przykładzie jednak złapałam się na głowę, zastanawiając, kto nawalił: pisarka, tłumaczka, redakcja?

Sorry, your ayi can’t work for you any more. As she didn’t inform you, you might deduct one week salary. „Przepraszamy, twoja ciocia nie może już dla ciebie pracować. Jeśli cię o tym nie poinformowała, możesz potrącić jej miesięczne wynagrodzenie”.

Wieczna budowa. 
Źródło: fotservis.typepad.com

Dość zasmucające jest też to, że autorka, starając się być zabawna, rzadko bywała poprawna politycznie, a jeszcze rzadziej tolerancyjna, empatyczna i rozumiejąca. Co innego pisać o czyjejś kulturze z humorem i polotem, a co innego wyśmiewać się z czyichś zwyczajów i otwarcie uważać swoją własną kulturę za lepszą. Europejczycy z trudem pozbywają się swojej protekcjonalnej, kolonijnej perspektywy i często uważają, że tylko porządki takie, jak w rodzinnym kraju, są cywilizowane i oczywiste. Dlatego główną osią wszystkich żartów jest to, że "nawet tego tutaj nie mają", a to, co mają, jest zaiste barbarzyńskie i głupie.

Dodatkowo sama Miriam wydaje się nadmiernie przyzwyczajona i rozpieszczona zdobyczami techniki, bogactwem i rzeczywistością niemiecką. Z jednej strony chciała się od niej oderwać, a z drugiej nigdy nie przestała tęsknić za zachodnimi sklepami, sprzętami, mieszkaniami. Jest sfrustrowana prawie każdym elementem obcego otoczenia. Jej rozterki niepracującej żony na utrzymaniu męża są z kolei frustrujące dla czytelnika. Co ta kobieta robi całymi dniami? Pilnuje gosposi, jeździ na zakupy, odbiera córkę z przedszkola. Wszystko robią za nią. Ekipy elektryków i złotych rączek próbują dostosować rozpadającą się prowizorkę, którą wynajęła z mężem, do standardów niemieckich, ayi gotuje, sprząta i niańczy, przedszkole zajmuje się córką... Miriam naprawdę nie narzeka na nadmiar obowiązków, a mimo to ciągle narzeka. Ilości euro, które wydaje na każdym kroku, przyprawiają o ból głowy, a jednak Miriam chwali się, że nie żyje tak, jak reszta zachodnich żon w Chinach, nie wybrała szeregowca na bezpiecznym osiedlu, nie siedzi ciągle w spa, nie popada w zakupoholizm, nie nabawia się depresji i lęków o zdradę męża...

Szanghajskie mieszkania - wersja rzeczywista. Miriam wynajęła od razu całą kamieniczkę...
Źródło: iainmasterton.photoshelter.com

Według mnie to przykre, że Miriam na żadnym kroku nie spostrzega, jak duże ma szczęście i że patrzy na wszystko z ograniczonego punktu widzenia bogatszej sfery społeczeństwa, w dodatku mocno wykluczonego z rzeczywistości, bez znajomości języka, z wąskim gronem znajomych. Zupełnie inaczej wyglądałyby jej zapiski blogowe, gdyby musiała się gnieździć w jednym małym zawszonym pokoiku, bez prywatnego kierowcy i pieniędzy na sprowadzanie sprzętów z Niemiec. Może jestem zbyt zgorzkniała, ale jednak wolałabym chyba perspektywę kogoś, kto musi sobie sam radzić, sam przez wszystko przebijać, a nie jęki pani domu pod kloszem, pretensjonalnymi przeplatane chińskimi przysłowiami.

Do lektury zachęca zamieszczane na okładce: "Przezabawna historia Europejki w Szanghaju". Nie chcę być taką Europejką, jak Miriam.

0 komentarze:

Prześlij komentarz