Z jednej strony – bezwstydna fantazja sfrustrowanej rzeczywistością feministki i walka z obrazami obrazującymi współczesną kobietę, z drugiej – powielanie motywów, zamykanie oczu na pewne problemy, cukierkowa mrzonka przemiany.
Mam sporo problemów z tą książką, choć sporo mi się w niej podoba. W czasach, gdy oskarżony przez kilka kobiet o molestowanie mężczyzna podczas procesu pokazuje publicznie, jak bardzo jest niedojrzały do pozycji, o którą się ubiega, a na dodatek broni swojego mizoginistycznego mentora bez żenady oglądającego porno w swoim biurze, a wciąż dostaje urząd w Sądzie Najwyższym USA; w czasach, gdy facet traktujący kobiety jak zabawki, lalki, trofea jest prezydentem Stanów Zjednoczonych, lektura czegoś tak nasyconego gniewem jak Dietoland jednak daje niesamowitą satysfakcję.
Świat dla kobiet to trochę inne miejsce niż dla mężczyzn. Od maleńka słyszą wpajane im czasem sprzeczne przekazy: mają pięknie wyglądać, ale nie dla siebie, mają ciężko pracować, ale dla męża i dzieci, mają być sobą, ale uważać na mężczyzn, cierpieć w imię piękna, złapać dobrą partię, pilnować swojego drinka, nie chodzić samej nocą. A w kolorowym magazynie, proszę bardzo, prosty zestaw sztuczek na płaski brzuch, dogodzenie facetowi, przeżycie zdrady. A tak w ogóle, to sama jest sobie winna, bo jesteś kobietą.
Walker próbuje się rozliczyć ze wszystkim za jednym zamachem. Od kultury gwałtu po presję pięknego ciała. Satyra na komercyjne programy odchudzające wychodzi jej doskonale i to fragmenty na ten temat to bodaj najlepsze części książki. Nie wszystko jest tak dobre, a niektóre metody osiągnięcia lepszego świata dla kobiet są mocno naciągane.
Plum Kettle święcie wierzy, że pod jej stu trzydziestoma kilogramami żywej wagi kryje się piękna, szczupła Alicia. Alicia będzie żyć jak każdy, będzie się bawić, kochać, mieć rodzinę. Plum musi tylko przeczekać, aż Alicia się pojawi, a brzydka, gruba Plum odejdzie w zapomnienie. W tym celu zbiera na operację zmniejszenia żołądka i już szykuje kolorowe, piękne ubrania w powabnym rozmiarze przyszłej Alicii. Tymczasem od trzydziestu lat wiedzie smutne pół-życie: spuszcza głowę, wtapia się w tłum ciemnymi, workowatymi ciuchami, rzadko wychodzi z domu w innym celu niż spacer do kawiarni, gdzie pracuje jako autor-widmo. Odpisuje na mejle od nastolatek zwracających się z problemami do przebojowej redaktorki naczelnej czasopisma.
Wraz z neonowymi rajstopami obutej w glany zadziornej dziewczyny, w jej życie niespodzianie wtargnie kobieca opozycja: córka autorki popularnej diety cud, zastęp intrygujących kobiet zamieszkujących Dom Kalipe o ścianach barwy głębokiej czerwieni, szpieg w krainie magazynów modowych i tajemnicza terrorystyczna bojówka „Jennifer”, atakująca gwałcicieli i mizoginistyczne media. Plum dostaje propozycję nie do odrzucenia: pieniądze w zamian za udział w programie ku odnalezieniu samoakceptacji.
Również przekaz odnośnie wizerunku kobiecego piękna, presji społeczeństwa, choć jak najbardziej poprawne w duchu ciałopozytywności, odzyskiwania wiary w siebie, odkrywania w sobie naturalnego piękna, zrywaniu z dyktatem magazynu modowego, tak u Walker sugeruje, że otyłość też należy celebrować. Niestety, według mnie, otyłość w stylu Plum, czyli sto trzydzieści kilogramów u średniego wzrostu kobiety, to nie jest nic zdrowego. Nie postuluję tu stygmatyzacji, lecz zdrowy rozsądek. Gdyby Plum doprowadziła się do stanu, gdy nie jest w stanie samodzielnie funkcjonować czy nawet wstać z łóżka z powodu swojej wagi, to nie jest powód do wychwalania ciałopozytywności. Tutaj trzeba wzywać lekarza, bo to doprowadzanie się do niepełnosprawności.
Najbardziej zirytowały mnie przewidywalne, pseudoduchowe stopnie przemiany Plum w osobę, która nie odmawia sobie woli do życia, która przejmuje kontrolę nad własnym życiem. Rzecz jasna są tu i nietrafione randki, i motyw z poprawą garderoby, nauką malowania (choć tutaj funkcjonuje nie po to, by zdobyć faceta, ale w formie odstraszania), nawet odizolowaniem na jakiś czas i terapią przez oglądanie upodlającego porno. Wszystko to w otoczce szukania głębi i duchowości. Ja jakoś w to nie wierzę. Największą przemianę w Plum widzę po tym, jak czyta dostarczane jej książki.
Na koniec mam trochę uwag odnośnie redakcji i tłumaczenia. „Lasagna” ma liczbę pojedynczą, więc je się „lazanię”, a nie „lazanie”. A płaty makaronowe w lazanii to nie „pasta”. To okropna kalka z angielskiego. A sama „Plum”? Czemu ta znacząca nazwa, która nawet ma poświęconych jej parę akapitów, nie jest ani przetłumaczona, ani wytłumaczona, a jak ktoś mówi o śliwkach, to polski czytelnik bez znajomości angielskiego nie będzie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi. No i sam tytuł! Na postawie książki powstał serial „Dietoland”, więc rozumiem, chwyt marketingowy. Ale czemu zatem w książce ten Dietoland się nie pojawia, jest za to „Kraina Diet”?
Sarai Walker napisała książkę dobrą do dyskusji, ale generalnie bez zbyt dobrych pomysłów na poprawę świata. Jako guilty pleasure dobre jak najbardziej, choć nie spodziewajcie się chic lita. Okładka bardzo myli.
Dietoland
Sarai Walker
W.A.B., 2018
Tłumaczenie: Agnieszka Walulik
362 strony
Tłumaczenie: Agnieszka Walulik
362 strony
Odczucia: ★★★/★★★★★
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki!
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki!
0 komentarze:
Prześlij komentarz