New arrivals!
Mój znajomy Anglik, który prowadzi bloga Beautiful Kraków, przed krótkim wypadem do swojej ojczyzny zapytał, czy mam jakieś życzenia. Pierwsza rzecz, jaka mi przyszła do głowy, rzecz jasna, to były Digestives z mleczną czekoladą, przepyszne ciasteczka z dziwaczną, trawienną nazwą. Druga rzecz, lecąc na fali czekoladowych marzeń, to Magic Stars. Potem zaś przebąknęłam nieśmiało, że jakby przyuważył gdzieś jakąś fajną książkę za funta, to może kupić.
Kochany C., jak zawsze kochany i niezastąpiony, wybrał się ze mną wczoraj do the Dorsza, nowej angielskiej restauracji na ul. Św. Anny. Podają tam tradycyjnie brytyjskie frytki i rybę. C. opowiadał, że już kiedyś został tam ugoszczony darmowym posiłkiem ze względu na jego recenzje restauracyjne. Bardzo przyjemny lokal i dobra rybka, choć podany groszek nie przemówił mi do kubków smakowych.
Tak czy siak, niczym święty Mikołaj, C. wyciągnął po kolei ze swojej magicznej torby ciasteczka, czekoladowe gwiazdki (dwa opakowania, ale jak robiłam zdjęcie rano jedno już równie magicznie zniknęło...), a potem książkę.
Gdy ją wzięłam w ręce przez chwilę myślałam, że się pęknę ze szczęścia. Już zaczęło ze mnie uchodzić powietrze, zaczęłam miarowo piszczeć i wymachiwać łapkami. Niedużo brakowało do uniesienia się w powietrze i latania po całej sali niczym balonik, którego ktoś rozwiązał.
Was I trying to kill my cousin? He who was so kind to let me live and not drink my blood at tea?
Oryginał Jane Eyre znam niemal na pamięć, akapit po akapicie. Zaczęłam czytać pierwsze zdania powyższego tworu... i musiałam szybko zdusić ochotę do piszczenia z uciechy tudzież ryczenia w niebogłosy ze śmiechu. Nie można się tak czachowywać w miejscu publicznym.
Ale to Jane Eyre, z całym szacunkiem do Charlotty, sumiennie przepisana z wampirami, wilkołakami i sama nie wiem, kim jeszcze. How awesome is that?
Zapowiada się genialna rozrywka. C., once again, thanks sooooo much! You're amazing!
Przyjemnej lektury :-) i napisz potem wrażenia :-)
OdpowiedzUsuńDzięki:) Zastanawiam sie tylko, czy nie pęknę ze śmiechu...
UsuńMagic starsy! :D Zazdroszczę Ci tej czekoladowej uczty. Jane Eyre uwielbiam, a wersja Jane Slayre wydaje się bardzo intrygująca! :)
OdpowiedzUsuńCo prawda przerabianie kanonu literatury na krwawe powieści o zombie i wampirach ot nic nowego, nawet Przedwiośnie się czegoś podobnego doczekało, to jednak Jane u mnie wygrywa samym tytułem i okładką:)
UsuńAch, Ci nieocenieni dobroczyńcy :) Czekam na jakaś notkę z tej książki.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nie będziesz długo czekać:)
UsuńCiasteczka pyszne, też je lubię:)
OdpowiedzUsuńTrawienki są pyszne, w szczególności maczane ułamek sekundy w herbacie - ale jakie tuczące D:
UsuńIstnieje może polskie tłumaczenie "Jane Slayre"?
OdpowiedzUsuńRozglądałam się, ale raczej nie:(
UsuńO matko, już sam tytuł, Jane Slayre, mnie rozbawił. :) Tak samo te ciasteczka (skąd taka nazwa?).
OdpowiedzUsuńNo właśnie, tytuł zabija, ale im dalej, tym większa zabawa:D
UsuńNie wiem, czy bardziej ucieszyłabym się z jedzenia (no co, dostawanie dobrych rzeczy zawsze jest fajne), czy książki (która wydaje się trochę szalona, czekam na notkę), ale jak masz obie, to brzmi jak pełnia szczęścia :).
OdpowiedzUsuńOj, szczęście niezmierzone:) Notka będzie jak tylko się przekopię przez stosik.
UsuńCo oni zrobili z moją ukochaną "Jane Eyre"?;) Podejrzewam, że lektura rzeczywiście jest niezłą zabawą, ale chyba za bardzo przywiązałam się do oryginału...męczy mnie tylko pytanie, jak w tej powieści prezentuje się pan Rochester?:P
OdpowiedzUsuńChyba jest zwykłym śmiertelnikiem - choć przekonam się dopiero po przeczytaniu. Z opisu na okładce wynika, że Berta to wilkołak;)
UsuńWilkołak...to nawet pasuje;)
Usuń