Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

wtorek, 25 marca 2014

Nicość i wspólnota


Jadąc do Babadag

Andrzej Stasiuk

Wyd. Czarne 

2004


Według Stasiuka podróżować znaczy żyć.

Od Splitu do Suliny, przez Grójec, Satu Mare aż do Adriatyku, zahaczając po drodze o Tokaj, Karpaty, stepy ukraińskie, Serbię, Rumunię, Bułgarię, Węgry, Mołdawię, Końskie, aż do Babadag i z powrotem. 



Tak według Wikipedii wygląda Babadag.

Ile to było? Sto siedemdziesiąt pieczątek w paszporcie w siedem lat?

Bardzo możliwe, że człowiek odczuwa swoje istnienie dopiero wtedy, gdy czuje na skórze dotyk bezimiennej przestrzeni, która łączy nas z najdawniejszym czasem, ze wszystkimi umarłymi, z prehistorią, gdy umysł dopiero oddzielał się od świata i jeszcze nie zdawał sobie sprawy ze swojego sieroctwa.


Nie dość, że podróż stwarza człowieka, sprawia, że buduje siebie samego na nowo, rekonstruuje w relacji do innego, a następnie napełnia go namacalnym poczuciem istnienia, prawdziwego, mocnego, niebezpiecznego istnienia w kontekście wielości, pustki, przestrzeni nie do ogarnięcia, to jeszcze człowiek podróżnik, homo viator, stwarza krajobraz, świat, nowe, które widzi, na nowo, przez siebie, przez swoją obserwację, swoją bierną, awanturniczą ingerencję pielgrzyma.



Opleść ramionami braci Słowian, Romów, Węgrów i wszystkich innych nieszczęśników z naszych stron i tańczyć, tańczyć, tańczyć naszą wschodnioeuropejską Zorbę

Proste: podróżować znaczy żyć. 

Stasiuk, jak sam wyznał, lubi ten bałkański burdel, tę prowizorkę słowiańską, tę nieśpieszną, nudną, brudną, zatopioną w teraźniejszości beznadziejność i prostotę życia narodów od Bałtyku do Grecji i od granic Austrii do Morza Czarnego. Odkrył w nich nierzeczywistość, niedookreśloność, nieuchwytność, niedookreślenie, niedokończenie, tymczasowość, beztroskę i rozrzutność. Zmęczenie i samotność, tandeta, piasek między pokreślonymi rysami płytkami chodnikowymi, kępki chwastów, kompostowniki, komórki, oborniki, przeróbki, objazdy, polne drogi, rozpierducha, opłotki, plastik, plandeka, szmaty, złote łańcuchy, świnie, bydło, psy, ludzie. Wszędzie tacy sami, wszędzie nicość i wspólnota


Stasiuk widzi historię, wielkie miasta, narody i państwa, ale nimi trochę gardzi, bo rozumie, co tak naprawdę się kryje w naszej części Europy.


Podróż. Okruchy gorącego snu, majaki, autobusowa maligna. Zostają bilety i bilon w kieszeni. Życie. Ciąg obrazów, pretekst, otchłanie nieznanego, nieskończona dal domysłów, uciekający horyzont wyobrażeń, fatamorgana słodkich przesądów.

poniedziałek, 17 marca 2014

Niech diabeł porwie szynkarza i jego gospodę!

"Kubuś: Mój dobry panie, trzy czwarte życia trawi się na chceniu bez uczynków.
Pan: To prawda.
Kubuś: I na uczynkach bez chcenia.
Pan: Dowiedziesz tego?
Kubuś: Jeśli pan pozwoli.
Pan: Pozwalam.
Kubuś: Stanie się to niebawem; mówmy teraz o czym innym..."



Denis Diderot
Kubuś Fatalista i jego pan


Przymierzałam się do tej książki od liceum. Nie mogłam wyjść poza pierwszą stronę z powodu zniechęcającego fabularnie początku:

"Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży? Co mówili? Pan nic, Kubuś zaś, że jego kapitan mawiał, że wszystko, co nas spotyka na świecie, dobrego i złego, zapisane jest w górze."

Musiałam dojrzeć, żeby docenić, jak cudowną grę z czytelnikiem toczy narrator, który ciągle łamie wszelkie niepisane zasady dobrego opowiadania. Wtrąca się co chwilę i naigrywa z czytelnika, który oczekuje jakiejś zwięzłości, jakiegoś celu, jakichś konkretów, zbiegów okoliczności, pasjonujących wydarzeń. Tymczasem ani sam Kubuś - rozgadany Sancho Pansa, krewniak wojaka Szwejka - ani jego pan, ani gospodyni w karczmie, ani sam narrator nigdy nie opowiadają od samego początku do samego końca bez tysiąca dygresji, wtrąceń i zabaw.

Przekomarzanie się z klasycznymi prawidłami opowieści brzmi modernistycznie, ale już w XVIII wieku tacy pisarze jak angielski Lawrence Sterne czy własnie francuski Diderot zabawiali się wcale nieźle, grając czytelnikowi na nosie i bezpośrednio mówiąc, że jako pisarze sami ustalają reguły, mogliby poprowadzić fabułę tak i tak, ale zrobią to zupełnie inaczej i jeszcze napiszą o tym całym procesie myślowym w osobnych akapicie.

Oprócz tego sama tematyka, oprócz szczypty filozofii i całej tony odniesień do ówczesności, które załapałby osobnik dobrze zaznajomiony z epoką (jak na przykład niezastąpiony tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński, który wyjaśnił to i owo w posłowiu), oscyluje wokół hulanek, intryg, uwiedzeń, rozpasań i igraszek cielesnych. Kubuś uciesznie opowiada o swoich amorach z dziewuszkami na stryszku czy z mężatkami a to w polu, a to w lasku, jego pan snuje opowieść o tym, jak się dał nabrać w konia, umawiając się na sekretne schadzki do pewnej łożnicy, narrator opowiada o bezwzględnym rozpustniku ojcu Hudsonie, a gospodyni o naprawdę wrednej i pasjonującej intrydze pani de la Pommeraye, która to opowieść przypomina nieco klimatem Niebezpieczne związki.

Innymi słowy, polecam i cieszę się, że wreszcie dowiedziałam się, na czym polega fatalizm Kubusia. Otóż wszystko, co nas spotyka na świecie, zapisane jest w górze. Po co się więc martwić na zapas? Co się ma stać, to się stanie, co się stało, miało się stać. Bez odpowiedzialności za własne czyny można się nieźle bawić.

piątek, 7 marca 2014

Rozciąganie sowy


George Perry

Life of Monty Python

Pavilion Books Limited
1983


Skecz z papugą. Pieśń drwala. Pearl Harbor w błocie. Hiszpańska Inkwizycja. Semaforowa wersja Wichrowych Wzgórz. Mecz filozofów. Olbrzymi jeż. Marsylianka w stereo. Wielka stopa spadająca z góry. Ministerstwo dziwnych kroków. Jak rozpoznać różne części ciała. Księgowy, który chciał zostać poskramiaczem lwów. Cleese w kolejnym pokręconym miejscu, w krawacie i za biurkiem. Spam. Skecz z mleczarzem. Ludzie, którzy zamieniają się w Szkotów. Wink-wink, nudge-nudge, say no more. Babcie z piekła rodem. Mechanik rowerowy. Jak obronić się przed napastnikiem uzbrojonym w banana. Jaka jest prędkość lotu jaskółki? Llamas! Johann Gambolputty de von Ausfern Schplenden Schlitter Crasscrenbon Fried Digger Dangle Dungle Burstein von Knacker Thrasher Apple Banger Horowitz Ticolensic Grander Knotty Spelltinkle Grandlich Grumblemeyer Spelterwasser Kürstlich Himbleeisen Bahnwagen Gutenabend Bitte Eine Nürnburger Bratwustle Gerspurten mit Zweimache Luber Hundsfut Gumberaber Shönendanker Kalbsfleisch Mittler Raucher von Hautkopft of Ulm. Poniższy skecz o oszałamianiu kotów.


Monty Python jest chyba najbardziej rozpoznawalnym w Polsce kabaretem brytyjskim, synonimem specyficznego humoru angielskiego, inteligentnego absurdu. Jedni go uwielbiają, inni zachodzą w głowę czemu ci pierwsi pękają ze śmiechu (to pewnie dlatego, że takich pewnie nie rozśmieszyłby nawet najśmieszniejszy żart świata).

Mimo to muszę się uderzyć w pierś i wyznać, że choć znałam Johna Cleese'a i kojarzyłam nazwiska pozostałych, choć w radosnych kwikach i bólach mięśni brzucha oglądałam wiernie większość pythonizmów, nie potrafiłabym wskazać na każdą gębę z plakatu i nazwać ją właściwym mianem.

Teraz już wiem, od lewej na dole: Terry Jones, John Cleese, Michael Palin; 
na górnej żerdzi przycupnęli: Graham Chapman, Eric Idle i Terry Giliam. 

Gdy odkryłam przypadkiem w mieszkaniu książkę traktującą o każdym komiku z osobna i o wszystkich razem, pełną klimatycznych czarno-białych fotosów, jak to się kiedyś mówiło, w końcu mnie biografia wspólnych losów przed i po Latającym Cyrku przyciągnęła jak magnez z rana do śniadania, żeby powieka nie latała od kawy.

Niestety biografia Perry'ego miejscami przynudzała nadmiarem szczegółów, nazw, nazwisk, dat i miejsc, odkryła przede mną pewne czasem oczywiste, czasem fascynująco plotkarskie szczegóły, o których wcześniej nie miałam pojęcia.

Na przykład fakt, że program najpierw miał się nazywać Owl-Stretching Time, potem Bunn, Wackett,Buzzard, Stubble, And Boot, wreszcie Gwen Dibbley's Flying Circus, a dopiero na koniec panowie wpadli na Monty Pythona. Czemu? Bo to jedno z bardziej nieprawdopodobnych mian dla człowieka. Monty kojarzył im się z szemranym osobnikiem, Python jest idiotycznym nazwiskiem, a Monty Python's Flying Circus tworzy osiem zgrabnych jambicznych sylab, które można z lubością wykrzykiwać wraz z Cleesem podczas fantasmagorycznych przejść w czołówkowej animacji Guiliama przy akompaniamencie żywiołowego marszu Liberty Bell w tle.

Circussssssss!

Nie wiedziałam też, że Graham Chapman miał problem alkoholowy, na dodatek studiując pilnie medycynę. Do tego stopnia, że raz omal nie otarł się o śmierć. Wiedziałam też, że któryś z Pythonów był homoseksualistą, ale nie wiedziałam który. Stawiałam na Erica, a tu się okazało, że to jednak Chapman. Ten wcielający się w fantastycznego generała, który domaga się zakończenia danego skeczu z powodu zbytniego nagromadzenia głupoty.

Plotka głosi, że jeden z Gumblych jest profesorem.

Nie wiedziałam, że ekipa była podzielona obozami opartymi na opozycji. Cleese i Chapman jako absolwenci Cambridge byli praktyczni i logiczni; Michael Palin, Terry Jones i Eric Idle skończyli Oksford i byli bardziej żywiołowi, absurdalni, emocjonalni. Eric był bardziej odludkiem i wolał pracować w samotności; podobnie jak Amerykanin Terry Giliam, który dniem i nocą kopiował fragmenty swoich albumów z reprodukcjami wielkich dzieł malarstwa, wycinał, nagrywał i montował animacje. Natomiast Palin i Jones oraz Cleese i Chapman tworzyli zgrane duety wspierające się nawzajem i komentujące swoje poczynania. Największa oś przeciwieństw i źródło konfliktów pojawiły się pomiędzy Terrym Jonesem i Johnem Cleesem, jako że Cleese do najłatwiejszych w obyciu nie należy i uwielbia narzekać; Jones natomiast często przejmował dowodzenie i wyznawał zasadę, że należy się trochę poświęcić dla sztuki. Dlatego część filmów, Michael Palin w roli rozbitka i kolejne sceny z Cleesem w postaci prezentera za biurkiem odbywają się w odludnych, dziwnych, nieprawdopodobnych miejscach, co często bywało uciążliwe dla ekipy.

Pretty stock female, Carol Cleveland.

Nie wiedziałam też, że komicy odcięli się jak mogli od pierwszej amerykańskiej wersji Latającego Cyrku, która została pocięta bez litości i ocenzurowana do nieprzyzwoitości.

Ugly stock females, the usual crowd.

Nie wiedziałam też, że gdy Pythoni dostali specjalną nagrodę jury na festiwalu w Cannes, cyknęli sobie fotkę z prowokacyjnie obnażonymi sutkami.

To, jak się co bardziej lotni domyślają, NIE są sutki Pythonów.

Jak tu ich nie kochać?

A teraz coś z zupełnie innej beczki, a mianowicie...