"Kubuś: Mój dobry panie, trzy czwarte życia trawi się na chceniu bez uczynków.
Pan: To prawda.
Kubuś: I na uczynkach bez chcenia.
Pan: Dowiedziesz tego?
Kubuś: Jeśli pan pozwoli.
Pan: Pozwalam.
Kubuś: Stanie się to niebawem; mówmy teraz o czym innym..."
Denis Diderot
Kubuś Fatalista i jego pan
Przymierzałam się do tej książki od liceum. Nie mogłam wyjść poza pierwszą stronę z powodu zniechęcającego fabularnie początku:
"Jak się spotkali? Przypadkiem, jak wszyscy. Jak się zwali? Na co wam ta wiadomość? Skąd przybywali? Z najbliższego miejsca. Dokąd dążyli? Alboż kto wie, dokąd dąży? Co mówili? Pan nic, Kubuś zaś, że jego kapitan mawiał, że wszystko, co nas spotyka na świecie, dobrego i złego, zapisane jest w górze."
Musiałam dojrzeć, żeby docenić, jak cudowną grę z czytelnikiem toczy narrator, który ciągle łamie wszelkie niepisane zasady dobrego opowiadania. Wtrąca się co chwilę i naigrywa z czytelnika, który oczekuje jakiejś zwięzłości, jakiegoś celu, jakichś konkretów, zbiegów okoliczności, pasjonujących wydarzeń. Tymczasem ani sam Kubuś - rozgadany Sancho Pansa, krewniak wojaka Szwejka - ani jego pan, ani gospodyni w karczmie, ani sam narrator nigdy nie opowiadają od samego początku do samego końca bez tysiąca dygresji, wtrąceń i zabaw.
Przekomarzanie się z klasycznymi prawidłami opowieści brzmi modernistycznie, ale już w XVIII wieku tacy pisarze jak angielski Lawrence Sterne czy własnie francuski Diderot zabawiali się wcale nieźle, grając czytelnikowi na nosie i bezpośrednio mówiąc, że jako pisarze sami ustalają reguły, mogliby poprowadzić fabułę tak i tak, ale zrobią to zupełnie inaczej i jeszcze napiszą o tym całym procesie myślowym w osobnych akapicie.
Oprócz tego sama tematyka, oprócz szczypty filozofii i całej tony odniesień do ówczesności, które załapałby osobnik dobrze zaznajomiony z epoką (jak na przykład niezastąpiony tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński, który wyjaśnił to i owo w posłowiu), oscyluje wokół hulanek, intryg, uwiedzeń, rozpasań i igraszek cielesnych. Kubuś uciesznie opowiada o swoich amorach z dziewuszkami na stryszku czy z mężatkami a to w polu, a to w lasku, jego pan snuje opowieść o tym, jak się dał nabrać w konia, umawiając się na sekretne schadzki do pewnej łożnicy, narrator opowiada o bezwzględnym rozpustniku ojcu Hudsonie, a gospodyni o naprawdę wrednej i pasjonującej intrydze pani de la Pommeraye, która to opowieść przypomina nieco klimatem Niebezpieczne związki.
Innymi słowy, polecam i cieszę się, że wreszcie dowiedziałam się, na czym polega fatalizm Kubusia. Otóż wszystko, co nas spotyka na świecie, zapisane jest w górze. Po co się więc martwić na zapas? Co się ma stać, to się stanie, co się stało, miało się stać. Bez odpowiedzialności za własne czyny można się nieźle bawić.
Mama mi zawsze opowiadała o tej książce, też mam ją w planach :)
OdpowiedzUsuńNajlepsza reklama - jest mądra i uroczo zbereźna;) Gorąco zachęcam!
Usuń