Profesor
Charlotte Brontë
Wydawnictwo MG
2012
Pierwsza powieść pani, na temat której się rozpływałam notkę niżej.
Tak naprawdę to powieść z kluczem. Charlotte wyjechała pewnego razu do Brukseli, by nauczać angielskiego i samej uczyć się francuskiego. William Crimsworth, główny bohater książki, wyjeżdża do Brukseli i zostaje nauczycielem angielskiego, szlifując przy okazji swój francuski. Charlotte była szaleńczo zakochana w swoim własnym profesorze, Constantinie Hegerze. William zakochał się w swojej uczennicy, która szalenie z kolei przypomina Charlotte z charakteru. Pan Heger był żonaty, a według Charlotte jego żona była zepsutą manipulantką. Panna Reuter, szefowa szkoły dla dziewcząt, w której naucza William, jest papierowym odpowiednikiem pani Heger. Charlotte rozmawiała z Hegerem wyłącznie w obcym języku (po francusku), i to z nim od zawsze już ten język będzie jej się kojarzył. Frances, uczennica Williama, rozmawia z nauczycielem tylko po angielsku, który to język jest dla niej obcy. Podobieństwa można mnożyć w nieskończoność...
Portret Hegera. Crimsworth, znając życie, prawdopodobnie też miał tak wyglądać.
Jest tylko jedna różnica. William ostatecznie (SPOJLER!) żeni się z swoją Frances i żyje z nią długo i szczęśliwie (BO NIKT SIĘ TEGO NIE SPODZIEWAŁ, YHYM). Tymczasem Charlotte do ostatnich sił, rezygnując z całej swojej dumy, wypisywała do Hegera listy, błagając, by się do niej odezwał, skamlała już nawet nie o miłość, ale o jedno słowo. Jakiekolwiek.
Innymi słowy, jest to typowe debiutanckie wcielenie marzeń autora w powieść. Jedni piszą Mary Sue, inni są trochę subtelniejsi i piszą Profesory. Życie.
Osobiście mnie zachwycił wątek brata Williama, Edwarda. Brontëanie i inni fanatycy - czy coś wam to imię nie mówi? Edward ma imię Rochestera, to prawda, ale jest Heathcliffem w sercu. Czyli nie ma serca. Nie mogłam wyjść z zachwytu, czytając scenę, w której Edward zwalnia Williama z pracy. Najpierw zamknął się z nim w kantorku, nawrzeszczał, a gdy William nie okazywał najmniejszego poruszenia, będąc obrzydliwie spokojnym i grzecznym, Edward wyciągnął bat (TAK, BAT) i zaczął nim wymachiwać na prawo i lewo, wrzeszcząc jeszcze głośniej.
- Chłoptasiu! Chłoptasiu!- powtórzył Crimsworth i trzasnąwszy batem tuż nad moją głową, dopełnił apostrofę.
Idealnie szalone, nie sądzicie? Skąd w główce cnotliwej córki pastora takie wizje?
Franziska von Karma też lubiła trzaskać biczami.
Dogadaliby się z Crimswortem.
No, "Professor" to jedna z śmieszniejszych książek Szarlotty, chyba niezamierzenie:) Fajnie ją porównać z znacznie lepszą pod względem literackim, ale w sumie niezwykle podobną (tyle, że pisaną z perspektywy kobiety) "Villette".
OdpowiedzUsuńScena z bratem i batem miażdży:)
Aż mnie zachęciłaś, żebym ponownie po "Profesora" sięgnęła:)
KR
A Ty mnie popędziłaś do czytania Vilette;) Jesteśmy kwita.
UsuńJeszcze nie przeczytałam tej książki, ale poluję na nią już od jakiegoś czasu :)
OdpowiedzUsuń