Haruki Murakami
Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa
Muza S.A., 2013
Gatunek: współczesna, realistyczna, bildungsroman
350 stron
Odczucia: ★★★/★★★★★
Mój znajomy, widząc pod pachą Hadyny kolejnego Murakamiego, zapewnił: kolejny autoplagiat. Bardzo dobry, świetnie się czyta, ale jak zwykle w przypadku Murakamiego, autoplagiat.
To prawda. Chyba mało kto czytając kolejną książkę tego najpopularniejszego obecnie japońskiego powieściopisarza nie słyszy niezmienne brzmiącego w uszach: "ale to już było"... Pamiętacie Bingo Murakamiego, które zamieściłam przy okazji pisania o Na południe od granicy, na wschód od słońca? Myślę, że znów się przyda, skoro już mówimy o Bezbarwnym.... Zacznijmy zatem odliczanie:
tajemnicza kobieta ✓
kształtne uszy ✓
nagłe telefony ✓
stare płyty (tym razem z Lisztem) ✓
miejska nuda ✓
dworce ✓
dojrzałe jak na swój wiek dzieciaki z liceum ✓
dziwaczne stosunki seksualne ✓
Tokio nocą ✓
niezwykłe imiona ✓
Do tego spora dawka melancholii, specyficznego oderwania od rzeczywistości, niedopowiedzeń, pustki i pobieżności - w taki oto sposób wychodzi nam historia o Tsukuru Tuzukim. Ale o wszystkim po kolei.
Tsukuru oznacza między innymi "tworzyć, budować". Główny bohater nigdy nie doceniał zbytnio swojego imienia, ba, przez długi czas w swoim życiu żałował, że nie ma w nim żadnego koloru. Żadnego wyrazu, żadnego zabarwienia. Czwórka jego niepowtarzalnych znajomych z liceum, Czarna, Biała, Niebieski i Czerwony - każde z nich miało swój kolor zaczerpnięty z nazwiska. Tsukuru czuje urazę do świata za swoją bezbarwność. W sumie nigdy osobie nie miał pochlebnego zdania. W końcu każdy z jego znajomych był jakiś. Czarna była żywiołowa, temperamentna, bystra; Biała piękna, utalentowana, delikatna; Niebieski popularny, wysportowany, życzliwy; Czerwony inteligentny, zadziorny, ambitny. A Tsukuru? Był w porządku. Raczej nijaki. Ani zbyt mądry, ani zbyt głupi, ani przystojny, ani brzydki. Nieciekawy.
Ich piątka tworzyła w liceum idealnie harmonijną grupę przyjaciół, idealny, wyjątkowy kolektyw. Mieli między sobą coś, co nigdy się już nie ma szansy powtórzyć w przyszłości. Dopóki na pierwszym roku studiów, gdy Tsukuru kontynuował naukę w Tokio, a jego znajomi pozostawali wciąż w rodzimej Nagoi, nie zerwali znienacka kontaktów. Bez uprzedzenia poprosili, by się z nimi już nigdy nie kontaktował.
Tsukuru bardzo to przeżył. Do tego stopnia, że szesnaście lat później niezabliźniona rana po zerwanej przyjaźni wciąż krwawi. Wciąż nie pozwala mu się zbliżyć, pokochać, zaufać drugiej osobie. I dlatego Sara, widząc udrękę Tsukuru, namawia go do spotkania z przyjaciółmi sprzed lat, by wreszcie wyjaśnić tę sprawę raz na zawsze.
Le mal du pays, czyli nostalgia, tęsknota za krajem.
Melodia, którą przesączona jest cała powieść.
Tsukuru nie jest skomplikowany. Lubi dworce, dlatego został projektantem dworców. Choć potrafi godzinami przyglądać się ruchowi ludzkich mas podczas wsiadania i wysiadania z wagonów, sam nigdy nie wskoczył do pociągu byle jakiego. Tsukuru milczy, słucha, obserwuje. Cierpi.
Rozmowy z przyjaciółmi pomagają zrozumieć i przetworzyć ból. Zrozumieć drugą stronę medalu. Uświadomić sobie, że inni też byli ofiarami, też cierpieli. Pomagają zaleczyć rany. Tajemnica rozstania sprzed lat to nie jest skomplikowana historia, choć czytelnik z przyjemnością, niespiesznie rozwikłuje zagadkę wraz z Tsukuru. Na końcu zaś jak zwykle w przypadku Murakamiego wciąż czujemy niedosyt, wciąż zadajemy pytania, wciąż żądamy odpowiedzi, gdy tymczasem przerzuciliśmy ostatnią kartę powieści.
Mam wrażenie, że tutaj Murakami wchodzi na poziom cytatów Coelho.
Niby głębokie, a dziwnie oczywiste i płytkie.
"The Japan Times" porównuje czytanie Murakamiego do jedzenia chipsów. I jedno, i drugie jest wciągające, ale nie potrafi nasycić. Mimo to trudno się oprzeć kolejnej paczce czy kolejnej książce. Jednocześnie są krytycy literaccy, którzy doszukują się w Murakamim sprzeciwu wobec współczesnej powieści japońskiej, próby udowodnienia niemożności odzwierciedlenia podmiotu pierwszosobowego, krytyki tradycyjnych pojęć znaczenia i osobowości. Nawiązania do postmodernistycznego założenia, że świat składa się z kopii i znaków, których oryginały i znaczenia dawno przepadły (Tim Hornyak, "The Japan Times").
W czym tkwi fenomen Murakamiego? Pisarza, na którym jedni wieszają psy za "amerykanizowanie" literatury japońskiej, a inni nominują do Nobla? Którym jedni nudzą się po dwóch powieściach, a inni zaczytują w każdej bez wyjątku? Tymczasem jego powieści są powtarzalne, często bliźniaczo podobne. Wydają się sięgać głęboko do ludzkiej duszy, próbują budować znaczące symbole, szukać metafizyki, tymczasem ledwie muskają powierzchni, urywają się za banałem, milkną zanim zdoła się wydusić coś doniosłego. Oniryczne, zapętlone, nostalgiczne. Według mnie tajemnica tkwi w niepowtarzalnym, nieuchwytnym klimacie. W niedopowiedzeniu. W labiryncie znanych motywów, w nostalgii klawiszy, w smaku świeżej kawy, w miękkiej, eleganckiej tkaninie sukienki.
Nostalgiczny kot Hadynianki zastanawia się nad fenomenem Murakamiego.
I tym, gdzie znikł jego kolorowy kauczuk.
0 komentarze:
Prześlij komentarz