Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

środa, 24 sierpnia 2016

NERDOZJA#7: A może Harry Potter? Czyli za dużo fan fiction


To bicie serca, gdy zaczęły chodzić słuchy o kolejnym Harrym.

To zastanowienie, gdy pojawiły się zdjęcia aktorów, gdy po chwili myślenia dochodziło się do wniosku, że całkiem niezły wybór. I czarna Hermiona - czemu nie. Draco z zarostem? Czy ja wiem...

Ta zazdrość, kiedy znajomi zaczęli wrzucać zdjęcia tego, jak czytają. 

Ta niecierpliwość, gdy pojawiały się kolejne recenzje. 

To podniecenie, gdy wreszcie miałam książkę w rękach, czcionka tak prędka pod roziskrzonym wzrokiem. To oni! To znowu oni, tacy jak kiedyś! Tak bliscy, tak znani! To samo uczucie, kiedy czytało się na kolanach przy łóżku, obgryzając paznokcie, ślęcząc do późna, pochłaniając kolejne strony, połykając rozdziały jeden za drugim. Oszołomienie, kiedy tom się kończył i nie było nic dalej, oprócz nagłego, dotkliwego braku.

Nie pamiętam, czy to był koniec podstawówki czy już gimnazjum. Leżałam chora w łóżku, prosiłam mamę o jakieś nowe czytadło, więc przyniosła mi z biblioteki książkę. "Bibliotekarka powiedziała, że na to teraz jest szał." Pierwszy tom Harry'ego przerobiłam w jeden dzień. Piątek. Mama miała wrócić do biblioteki dopiero w poniedziałek. Przewracałam się pod pierzyną z gorączką, snując w wyobraźni jakąś szaloną, marysuistyczną historię w Hogwarcie, błagałam o kolejny tom. Próbowałam nawet namówić mamę, żeby poszła w sobotę do księgarni, żeby było szybciej.

Po jakimś czasie wyszło szydło z worka, że Harry Potter to dzieło szatana, dzieciaki tam łamią zasady, są samolubne, za nic sobie mają autorytety, nie wspomina się o religii, nie przygotowuje się do życia w prawdziwym świecie, a niemagiczni są dyskryminowani. Nie mogłam mieć na półce moich własnych części cyklu. Nie doświadczyłam nocnego wyczekiwania w księgarniach. Mogłam jednak pożyczać od przyjaciółki. Czytałyśmy te jej książki na zmianę, po kilka razy każda, dodając komentarze, dopiski, rysunki, komiksy. Z czasem zaczęłyśmy dodawać daty, wytworzyły się całe rozmowy na kartkach. Bawiłyśmy się w kalambury na podstawie wyrywkowych fragmentów. Wreszcie w liceum poznałam forum Mirriel. Świat czarodziejów zawsze był blisko.

Który dom, gdybym się dostała? Ravenclaw.


Po tym długim i osobistym wstępie czas na część właściwą, czyli co mogę powiedzieć na temat The Cursed Child? Zacznijmy od wyjaśnienia oczywistego: jest to scenariusz dwuczęściowej sztuki odgrywanej od 30 lipca na londyńskim West Endzie, którą póki co widzieli tylko nieliczni. Rowling jest jedynie i aż współautorką tego tekstu, dzięki czemu dobrze znane nam postacie przerzucają się wypełnionymi rowlingowym, ciepłym humorem dialogami i (w miarę) pozostają w charakterze. Udostępnienie scenariusza jest według mnie bardziej chwytem marketingowym, by zachęcić większą publiczność do obejrzenia spektaklu, a także finansowym, bo nie kryjmy się, ale sprzedaż kolejnego Harry'ego to kura znosząca złote jaja.

Czy to dobra decyzja? Z jednej strony tak, bo miałam okazję wrócić do ukochanego świata choć na chwilę i dowiedzieć się, jak Rowling widzi dalsze losy Harry'ego, Rona, Hermiony i Draco oraz kolejnego pokolenia. Z drugiej strony, jak pisała Catus Geekus (świetna recenzja, ale uwaga, spojlery jak stąd do Hogsmeade), to produkt niepełny, który powinien komponować się z grą aktorską, efektami, muzyką, nastrojem. Być może sztuka zakrywa i nadrabia braki scenariusza, ale same dialogi i didaskalia obnażają miałkość fabuły i słabe, bolące fanów rozwiązania na poziomie słabego fanfiction.

Czy mi się podobało? Subiektywnie, przez okulary fanki, TAK, TAK BARDZO TAK!

Czy było dobre? Średnio. Było rozczarowujące. Do poziomu objawiającego się jęczeniem, wzdychaniem i pokrzykiwaniem: "NAPRAWDĘ?!" podczas czytania.

Innymi słowy, mam szalenie mieszane uczucia.


Postaram się uniknąć spojlerów - jeśli chcecie przeczytać komentującą wszystkie decyzje recenzję, Catus Geekus odwaliła kawał dobrej roboty i w większości się z nią zupełnie zgadzam. Wiadomo oczywiście, że mamy tu wizję po latach, dokładniej dziewiętnaście lat później. Pierwsza strona scenariusza wraca nas do nieszczęsnego i zupełnie niepotrzebnego epilogu ostatniej części cyklu, czyli do peronu, na którym spotyka się stara ekipa w wieku mamuśkowato-tatuśkowatym, tu komuś pojawia się łysina, tam brzuszek. Wszyscy mają bezpieczne posadki w ministerstwie czy innych lepsiejszych zawodach, teraz wyprawiają dzieci do szkoły. Do tego jeszcze poznajemy potomstwo skrzętnie sparowanych postaci, przede wszystkim zaś ich nieszczęsne imiona. Jak jeszcze Scorpius ma coś w sobie (w końcu ojciec ma imię od smoka, dziadek od szatana, więc czemu nie nazwać latorośl tak, jak jakiegoś drapieżnego pajęczaka), to Albus Severus brzmi jak wyrok śmierci.

Nie wiem, czy wiecie, że po tym epilogu obrodziło olbrzymią ilością twórczości fanów, parujących Scorpiusa i Albusa. No bo przecież Albus przeczuwał, że może dostać się do Slytherinu, Scorpius też pewnie się tam dostanie, więc będą together forever, kocięta, tęcze i jednorożce. Mam wrażenie, że Rowling potajemnie siedziała i czytała te wszystkie, i jeszcze inne fan ficki, przez co Cursed Child dostało czkawki, przywaliło niepotrzebnym fan servisem, ale na koniec dało figę z makiem jeśli chodzi o oczekiwania fanów.


Sama fabuła opiera się na tym, że znienacka wszyscy robią się niekompetentnymi idiotami. Harry po kilkunastu latach posiadania dzieci znienacka spotyka się z problemem wychowawczym (jakby nigdy wcześniej nie tworzył żadnych relacji ze swoją rodziną?), Ginny stoi w cieniu męża i w sumie nie ma żadnej ciekawej funkcji, Hermiona pomimo bajecznej pozycji w Ministerstwie popełnia niewybaczalne błędy, Ron zostaje zredukowany do zakochanego wesołka, jedynie Draco dostąpił rehabilitacji i robi się człowiekowi ciepło na sercu, gdy czyta co poniektóre teksty. Sam Albus, na którym się skupia cała historia, ma całkiem fajnie zbudowany i usprawiedliwiony charakter, ale nie jest fascynujący. Chyba najlepiej wyszedł na tym wszystkim Scorpius, choć bardziej przypomina syna Draco i Hermiony niż Draco i Astorii - rzuca wiedzą z książek jak z rękawa, bardziej pamięta wydarzenia z przeszłości rodziców przez pryzmat kart podręczników, jest mądrym, zabawnym, ironizującym, ludzkim chłopakiem, którego ma się ochotę przytulić. Aż dziwne, jakim cudem na dworze Malfoyów uchował się tak przyjazny młody człowiek z takim dystansem do siebie - choć rzecz jasna ma też swoje problemy.

Najgorszym fiaskiem jest jednak fabuła. Choć tempo jest szalone, i akcja pędzi jak na złamanie karku, choć zaskakuje wcześniej przygotowanymi i sprytnie zakamuflowanymi zwrotami akcji, to jednak łamie kilka obietnic, które składała Rowling, a do tego niszczy wewnętrzną spójność tego całkiem nieźle pomyślanego świata. Dostajemy odgrzewane i inaczej przystrojone kotlety i choć uwielbiamy te kotlety i bawią nas ich nowe odsłony, to jednak czujemy rozczarowanie. Pojawiają się rysy na wcześniej ustalonych zasadach. Końcówka zaś mnie osobiście załamała - główna tajemnica kryjąca się za tytułem książki jest żenująca, genialny pomysł wcale nie jest genialny, a kulminacja jest powtarzalna i smutna. Jak to wszystko miało prawo się udać? 



Chyba rozumiecie już moje odczucia (choć nie wszyscy takie mieli). A jak przeczytacie sami, możemy porozmawiać na privie. Jeśli nie - nieduża strata. Ale obejrzałabym tę sztukę. Gdyby tylko wypuścili ją w kinach na całym świecie, byłabym pierwsza do biletów. I na pewno pójdę obejrzeć przygody Newta Scamandera  jego fantastyczne zwierzęta, choć doskonale sobie zdaję sprawę z tego, że o to w tym wszystkim przecież chodzi.

O to, żeby kasa się zgadzała.

Harry Potter and the Cursed Child

J.K. Rowling, John Tiffany & Jack Thorne

Little, Brown, 2016
angielska, fantastyka, humor
Odczucia: ★★★/★★★★★