Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

sobota, 1 kwietnia 2017

WYDAJĘ WŁASNĄ POWIEŚĆ! Oswajanie damy: krakowski romans lingwistyczny



Chciałam się dzisiaj w Wami podzielić naprawdę wyjątkową i fantastyczną wiadomością. Prawie płaczę ze szczęścia...

Marzenia naprawdę się spełniają!

Nie wiem, czy wiecie, ale ja też czasem coś piszę. Ostatnio raczej niewiele, ale od zawsze coś skrobię do szuflady, czasem wysyłam na konkursy, mam na swoim koncie kilka wyróżnień i pomniejszych nagród, nawet opublikowałam trzy krótkie, groteskowe opowiadania w magazynach literackich. A moim niegasnącym marzeniem jest zostać kiedyś pisarką.

To znaczy teoretycznie pisarką już jestem. Będąc jeszcze na Erasmusie w Wielkiej Brytanii napisałam całą powieść. W miesiąc, za sprawną olbrzymiej motywacji, jaką dała mi inicjatywa NaNoWriMo, zagrzewająca uczestników do napisania 50 tysięcy słów w ciągu trzydziestu dni listopada, każdego roku. To nie jest literatura wysokich lotów (khem, pisana w miesiąc), co więcej, to rzecz obyczajowa, kobieca (jak ja nie lubię tej etykietki), romans przeplatany perypetiami studencko-życiowymi. Ale udało mi się znaleźć wydawcę! TAK! NAPRAWDĘ WYDAM KSIĄŻKĘ!

Nie chcę zapeszać, nie będę jeszcze zdradzać żadnych szczegółów, ale po uzgodnieniu z wydawnictwem, mogę Wam w ramach teasera pokazać wstępną wersję okładki i fragment książki, która ma się pojawić jeszcze w tym roku.

Trzymajcie kciuki i... oto one:


Fragment powieści:

Gdy tylko zatrzasnęły się z nami ciężkie, drewniane wrota klatki schodowej, Basiek złapała mnie mocno za łokieć i nachyliła się konspiracyjnie, szepcząc z podnieceniem:
– Są niezłe ciacha. Bierzemy ten pokój.
Wywróciłam oczami.
– Owszem, są mili, ale widziałaś tę kuchnię? Syf nie z tej ziemi. I nie jestem pewna co do tego prysznica…
– Przeżyłyśmy gorsze rzeczy, damy radę i z bandą niesfornych nerdów. Nie wiem, czy załapałaś, SĄ TO NIEZŁE CIACHA – tłumaczyła półszeptem, wciąż trzymając mnie mocno za ramię. Zawsze miała mocny uścisk dłoni. Tak robiła pierwsze wrażenie, odkąd ją pamiętam: ściskała podaną jej przy przedstawianiu dłoń niczym kowal nieświadomy swoich muskułów, który niechcący omal nie wyciska ci wszystkich soków z palców i nie miażdży kości, kosteczki i inne paliczki na drobny proszek.
Milczałam, nie do końca przekonana.
– Była umowa – przypomniała ostrzegawczo, puszczając mój rękaw. – Słuchaj, to jest genialna szansa, żeby cię oswoić z facetami! Na litość, nie możesz wiecznie zachowywać się jak jakaś wiktoriańska dama! Jak wzdrygasz się, jak ktoś cię niechcący trąci kolanem, to w dziewięćdziesięciu procent przypadków ten ktoś bierze to za odrazę, a nie panieńcze zawstydzenie! To nie te czasy, przypominam ci, co ty, z Żeromskiego się urwałaś? Za dużo czytasz tych grubych bredni, powtarzam.
Prychnęłam urażona. Zresztą, przerabiałyśmy to setki razy.
– To literatura światowa, klasyka, klękajcie narody i zlizujcie obycie kulturalne, a nie grube brednie – warknęłam pod nosem. – A poza tym nie lubię Żeromskiego.
– Przedawnione grube brednie i koniec.
Ucichłam, nie chcąc wydłużać naszej odwiecznej sprzeczki. Zagapiłam się na mijane wystawy ciucholandów, kawiarni, nastawionych na turystów drogich restauracji, sieciowych spożywczaków, sklepów i sklepików z osobliwościami. Szybko oszacowałam w myślach: apteka w pobliżu, bankomat pod nosem, podręczny spożywczy rzut kamieniem, nie tak daleko okoliczna przychodnia, wszystko bardzo wygodnie… Nie mówiąc już o przystanku tramwajowym trzy kroki od mieszkania, no i niesamowitej magii klimatycznego Kazimierza. Stare kamienice, wąziutkie uliczki, sekretne podwórka, nieoczekiwane projekcje filmowe na ścianach, codziennie niszowe koncerty, zapiekanki i targowisko na Placu Nowym, tysiące kawiarenek, kafejek, klubów, pubów i innych, wymykających się kategoriom miejsc, których nie chce się opuszczać. Wciągnęłam w płuca porządny haust tego tętniącego życiem miejsca. Vintage full wypas, hipsterka na maksa i zacne melanże. Tak będzie. Amen.
– Gruba to będzie impreza, jak się tam wprowadzimy, moja droga – oznajmiłam lekko, z gracją zmieniając temat.
Basiek zerknęła na mnie z ukosa, niedowierzająco.
– Z kasą jest nieźle, mniej niż pięćset za miesiąc od łebka, więc bardziej niż ujdzie – zaczęłam wyliczać na palcach. – Jest Internet…
– I to na dodatek szybki, bo to informatycy w większości, więc im potrzebny – włączyła się usłużnie Basiek.
– Czyli przeżyjemy, bo może nie być pralki, ale Internet musi być, racja? Na szczęście jednak mają  i sprawną pralkę, i sporą lodówkę, i jakieś ogrzewanie…
Drzwi pod numerem 15 skrywały olbrzymie mieszkanie w starym budownictwie, z wysokimi, przytłaczającymi sufitami i monumentalnymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Długi, ciemny korytarz, wyposażony w ciągnące się wzdłuż ściany wieszaki, półki i szafy, na wprost dwie pary skromnych drzwi z szybkami, prowadzących do łazienki i osobnego kibelka, połączonych z jakiegoś powodu okienkiem nad sufitem. Wanna i umywalka przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy, poobłupywane kafelki i wystający spod nich goły beton bynajmniej nie zachęcały. Dalej, dwa wielkie pokoje, ten potencjalnie nasz po lewej, Fuksa i Tomka po prawej. Jeden mniejszy, z wejściem tuż przy drzwiach do łazienki, też z prawej, należący do trzeciego gościa. Kuchnia olbrzymia, pusta, wyposażona w ciemne, starodawne szafki wiszące, obklejoną badziewiem lodówkę, kuchenkę, pokaźny stół z ławą pod ścianą i krzesłami każde z innej parafii naprzeciwko. Wszędzie nieumyte talerze, garnki, zaschnięty keczup na każdej powierzchni, ale okna były duże, jasne, zapraszające. W sam raz do przesiadywania przed nimi z ciepłym kubkiem parującej kawy w ręce, wyglądając na ulicę…  
–  Ja zaklepuję łóżko pod oknem – wypaliła Basiek, uśmiechając się swoim grymasem małego seryjnego mordercy na wypadek, gdybym chciała protestować. Niepotrzebnie.
–  Właśnie miałam mówić, że ja biorę to od drzwi – uspokoiłam ją, poklepując po łopatce. Tamto spod okna może i było wygodniejsze, może i miało szeroki parapet w zasięgu ręki, który z powodzeniem mógł służyć za szafkę nocną, ale pewnie zimą będzie ciągnęło jak szatan. Za żadne skarby świata nie chciałabym spać pod takimi starymi, pewnie mało szczelnymi oknami. Tan naprawdę jestem mistrzem zła. To ona będzie potem cierpieć.
– Wyśmienicie. Nasza dwójka działa jak szwajcarski zegarek. Dzwonię do tego Fuksa jeszcze dziś wieczorem – oznajmiła z zadowoleniem moja najlepsza przyjaciółka i przyszła współlokatorka. Nadchodzący nowy rok akademicki zapowiadał się wyjątkowo obiecująco.

Koniecznie dajcie mi znać, co sądzicie o tym fragmencie. Wiem, że okładka jest typowa do bólu, wiec nawet nie pytam o oceny. Najważniejsze, że będzie okraszona logiem solidnego wydawnictwa, niczego związanego z self-publishingiem. Tak się cieszę!

SPROSTOWANIE PO PRIMA APRILIS:

Rzecz jasna nie wydaję powieści, przynajmniej nie tej i nie w tej chwili. Ale to jedyne kłamstewko w tym wpisie!

Tak, piszę i pisałam od dawna, tak, napisałam na Erasmusie powieść w ciągu miesiąca i fragment u góry to sam początek tej powieści. Nie jest to rzecz dobra, jest w niej wiele do poprawy i naprawdę nie czytałam tego w całości ani nie sprawdzałam po napisaniu, ale pisałam terapeutycznie i żeby sobie udowodnić, że potrafię. To mi wystarczyło. Fałszywą okładkę stworzyłam w przez Canvę, a do zdjęcia na stos papierów rzuciłam wydruk tytułu ze znakami drukarskimi wyciętymi z innej książki. Taka jestem! ;>

Jak już ogarnę doktorat, skupię się na stworzeniu powieści godnej wydania i może jednego dnia pojawi się u mnie taki wpis już na poważnie. Trzymajcie kciuki!

Dzięki za cudowne reakcje i mam nadzieję, że jednak choć na chwilę sporo z Was się nabrało;)