The Fault in Our Stars
John Green
O Gwiazd naszych wina miałam napisać równo tydzień temu. Tysiąc obowiązków zniweczyło moje zamiary, to prawda, przyznaję się do winy. Jednak ten spokojny niedzielny wieczór przy miodowym blasku lampki, z tym paskudnym-kochanym kotem oplecionym wokół stóp, po męczącym, upalnym dniu na poddaszu - jak najbardziej zachęca do pisania.Przyznam szczerze, o Johnie Greenie w ogóle wcześniej nie słyszałam. Dopiero niedawno, gdy R. kupił sobie tę pulchną, niebieską książeczkę i zaczął wariować na jej punkcie, dowiedziałam się, że sprawca tego całego zamieszania to vloger. Tak dokładniej połowa bratniego duetu Vlog Brothers, którzy wypuszczają po jednym filmiku na łebka co tydzień na swoim kanale na YouTube. Co więcej, są megapopularni. A ich najczęściej oglądany vlog opowiada o zniesmaczających, acz całkiem sensownych zwyczajach godowych żyraf.
Braciszkowie siedzą na kanapie i chyba tym razem nie mówią o żyrafach.
John Green, ten starszy, pisze też książki młodzieżowe. The Fault in Our Stars jest jego czwartą samodzielną powieścią, która pojawiła się w księgarniach amerykańskich jakoś dwa lata temu. Szał ciał rozpętał się nie tylko dlatego książka jest dobra, ale też dlatego, że niedawno kina zapełniły się od widzów sięgających po kolejne chusteczki do nosa i ocierających rzęsiste łzy, jako że nakręcono wcale niezłą ekranizację. Ale wszystko po kolei.
Główna bohaterka i narratorka The Fault in Our Stars to szesnastoletnia Hazel. Hazel byłaby normalną, całkiem inteligentną i wrażliwą nastolatką jak na nastolatki w ogóle przystało, gdyby nie to, że jej płuca odmawiają posłuszeństwa, przeżerane przez raka. Włosy wciąż ma krótkie bo chemioterapii, kilkanaście schodków to już dla niej duży wysiłek, a od targanej wszędzie butli z tlenem ciągnie się przeźroczysta rurka do jej nosa.
Hazel spotyka na spotkaniu grupy wsparcia Augustusa Watersa, przystojnego i wygadanego chłopaka, który już od dawna nie ma śladu nawrotów po tym, jak odkryto paskudnego raka w jego nodze. Dlatego teraz jest swego rodzaju androidem, bo ma metalową nogę przytwierdzaną do kikuta. Co mu wcale nie przeszkadza w byciu nonszalanckim, żartobliwym i po prostu uroczym.
Obydwoje są doświadczeni przez życie i przez to wyjątkowo dojrzali jak na swój wiek. Zanim się na dobre poznają, wymieniają się ulubionymi książkami, prowadzą bardzo ironiczne, cięte dysputy, a potem wyjeżdżają do Holandii, by poznać jednego pisarza. W dodatku używają takich słów, jak na przykład hamatria i potrafią wyjaśniać pewne tajniki matematyczne, co mnie urzekło. Duży plus za świetnie zarysowane, wyraziste charaktery, mądre przesłanie i cudowną historię miłosną. Która, jak już zdradziłam, za wesoła nie jest, co chyba nie dziwi przy takim wyborze bohaterów.
Niektórym dużo zajęło dojście do siebie po przeczytaniu/obejrzeniu. Ostrzegam.
Z drugiej strony jednak nie czuję aż takiego zachwytu jak R. Nie ryczałam nad książką jak dzika, nie byłam do końca przekonana na początku i sporo książki mi zajęło, zanim faktycznie to wszystko kupiłam. Na koniec byłam faktycznie kupiona i przekupiona, ale... właśnie, ale. Najbardziej przemówiła do mnie postać Petera von Houtena, ekscentrycznego pisarza, dość już posuniętego w latach. Czy już nie dla mnie książki o nastolatkach dla nastolatków?
Och nie, to straszne, robię się dorosła! (Wreszcie - przydałoby się westchnąć.)
Książka jest cytatogenna.
Co warte odnotowania, cytaty są zdecydowanie lepszej jakości niż te Paulo Coelho.
Szczerze mówiąc, chyba byłabym przychylniej nastawiona, gdyby mnie nie wzburzył jeden powtarzający się wątek. Mianowicie papieros. Augustus ma taki zwyczaj, że zawsze wsadza sobie do gęby papierosa i międli tak, nigdy nie zapalając. Mówi, że nie pali, nie palił i nie zamierza palić w przyszłości. Dlaczego więc tak robi? Otóż wyjaśnia, że to taki ironia, granie na nosie śmierci, symbol woli, siły i przeżycia: otóż nigdy nie zapalając powodującego raka, a więc śmierć, papierosa, odbiera śmierci możliwość zabicia osobnika żującego kiepa.
Wszystko byłoby dobrze i przeżyłabym tę wizję wyciumkanych papierosów z jednej paczki używanej przez ileś lat, gdyby nie to, że powyższa wizja została zaprezentowana jako metafora.
Przepraszam bardzo, ale metaforą nie jest to, że gość trzyma w ustach papierosa. To symbol. To gest. To maniera. To nieustający happening. Ale nie METAFORA.
Metafora jest to przeniesienie nazwy jednej rzeczy na inną na zasadzie analogii: innymi słowy przenośnia. Metaforą jest "papieros życia" czy "papieros przetrwania" jako środki stylistyczne. Metaforę znajdziecie w zdaniu "Trzymanie niezapalonego papierosa w gębie to nie pozwalanie śmierci wzięcie sprawy w swoje ręce". Ale Augustus nigdy tego tak nie przedstawia, nigdy tak nie mówi. On to tylko robi i wyjaśnia, jakie ma dla niego znaczenie, a potem wmawia, że jego zwyczaj to metafora. O dziwo, wszyscy wokół mu wierzą, nawet pani stewardessa, która mówi, że ta metafora jest na pokładzie samolotu zabroniona.
Błagam. TO NIE METAFORA. TO SYMBOL.
Z wielką chęcią przyjmę na klatę polemikę, może się zbytnio zacietrzewiłam.
Well, I think it's a symbol, okay? Okay.
Tak czy siak z sercem czystem poszłam potem na film. I film był dobry. Muzyka przyjemna, aktorzy świetnie dobrani, Amsterdam piękny, końcówka trochę rozwałkowana, ale było naprawdę dobrze. Łezka poszła nieraz, niech wam będzie, przyznam się. Największe zjawisko? Lotte Verbeek, która grała Lidewij. Jej włosy były fantastyczne. Ogólni polecam.
Lotte Verbeek. Holdenerski brzmi jak choroba gardła lub mowa orków, ale Holenderki to towar pierwsza klasa.
Na zakończenie może rzucę soundtrackiem z filmu. I niech będzie. Faktycznie, to jest mądra i piękna książka pomimo drobnych potknięć. I tysiąc razy lepiej by było, by nastolaty czytały takie powieści zamiast pustych, tworzonych na kolanie romansów paranormalnych. Rzekłam.
Kiedy przeczytałam ją pierwszy raz, siedziałam taka smutna, zdołowana i zapłakana oraz totalnie zaskoczona. W ogóle wydaje mi się, że płakałam nie bezpośrednio z powodu wydarzeń w książce, ale te wydarzenia wywołały u mnie lawinę dziwnych i niepokojących myśli, a że ze mnie raczej wrażliwe dziewczątko jest, to się pod wpływem tej lawiny załamałam. A zaskoczona byłam, bo po tylu recenzjach spodziewałam się czegoś filozoficzno-poważnego, a okazało się, że to po prostu młodzieżówka :D
OdpowiedzUsuńI po drugim przeczytaniu lubię ją jeszcze bardziej, bo jest taka całkiem zwyczajnie dobra. Poza tym teraz wiem, że Green nie opiera się tylko na tym, by przybić czytelnika emocjonalnie i jego książki nie odniosły sukcesu tylko dlatego, że się na nich płacze i cierpi, bo ostatnio wydane "19 razy Katherine" są bardzo spokojne, a również dobre - w każdym razie mnie się bardzo podobały. Może to dlatego, że to jedna z najbardziej nerdowskich książek, jakie czytałam :D
Twoje spostrzeżenie o metaforze, mnie trochę rozbroiło, bo kompletnie mnie nie ruszało przez bardzo, bardzo długi czas i żyłam w przekonaniu, że wszystko jest okay. A potem obejrzałam klipy z filmu dostępne na yt (bo filmu jeszcze nie oglądałam, niestety) i doszłam do wniosku, że nie, nic nie jest okay, bo tam nie ma żadnej metafory! Więc się zgadzamy i chwała ci, że o tym napisałaś :D
Jaki cudowny komentarz! Dzięki!
UsuńPo pierwsze, cieszę się strasznie, że nie tylko ja tak myślę odnośnie tej całej metafory. Bardzo mi też szkoda, że tak wyszło, bo sam motyw jest szalenie uroczy, prawda?
Po drugie, to prawda, że Green jest nerdowski i tak pisze, choć np. gry komputerowe, które opisuje, są kompletnie kosmiczne i raczej trudne do zaprogramowania w przyszłości, a na razie niemożliwe do osiagnięcia.
Po trzecie, nie znam innych książek Greena i miło, że inne nie są tak przygnębiające:)
Bardzo zacnie napisałaś, aż chce się chwycić za tę książkę i czytać. i chyba tak powinna wyglądać recenzja, co nie? W domu przeżywam ciągłe boje z żywą fanką nastoletnich romansów z mrokiem w roli głównej, może jej to podrzucę i nawrócę na dobre czytanie :)
OdpowiedzUsuńAleż tu absolutnie nie jest mrocznie! Jest ożywczo, wdzięcznie, zabawnie i mądrze:)
UsuńByłam pod wielkim wrażeniem.
OdpowiedzUsuńTa ironia pomiędzy bohaterami i dialogi Augustus&Hazel były mega ;)
Oj, to prawda, super się czytało!
UsuńRzadko sięgam po "młodzieżowe" książki, no chyba, że moja młodsza siostra mi jakąś sprytnie podsunie. Ta wydaje mi się warta uwagi, bo wyróżnia się na tle innych. Ostatnimi czasy ciągle słyszę tylko o romansach i fantastyce dla młodzieży.
OdpowiedzUsuńA jeżeli chodzi o historię chorej nastoletniej dziewczyny, to momentalnie przed oczami pojawia mi się "Bez mojej zgody", osobiście oglądałam tylko film, choć moja młodsza siostra ma książkę, po którą muszę sięgnąć. Książkę "The Fault in Our Stars" muszę sobie zapisać i o niej pamiętać :)
O "Bez mojej zgody" nie słyszałam, ale "The Fault in Our Stars" koniecznie sobie zapisz:)
Usuńjak na razie nie czytałam żadnej książki tego autora, ale muszę wreście to zmienić. :)
OdpowiedzUsuńnajbardziej ciągnie mnie do '' Gwiazd naszych wina '', ale chyba tego można było się spodziewać.
książka robi wielką furorę przez film.
nie lubię czegoś takiego, ale jednak coś mnie do niej ciągnie. :)
pozdrawiam, Healy
lustrzananadzieja.blogspot.com
Właśnie czytam Looking for Alaska i szczerze mówiąc, to podoba mi się bardziej niż Gwiazd naszych wina, choć obie książki są naprawdę dobre. Może zacznij od Alaski?;)
Usuń