Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

piątek, 23 sierpnia 2019

Miłość na trzy kontynenty. "Americanah" Chimamandy Ngozi Adichie


Kobiece włosy są polityczne.

Wyobraźcie sobie Baraka Obamę obok kobiety z wysoko upiętym kokiem z warkoczy, z zaplecionymi ciasno przy skórze warkoczykami w stylu cornrow, z krótkim barankiem mocno kręconych włosów, z dredami, z chmurą afro. Idą razem na spotkanie dyplomatyczne z innymi głowami państwa czy na ważną uroczystość.

Nie, w tej wizji jest coś nie tak. Coś tu nie pasuje.

Dopiero Michelle Obama z wyprostowanymi, ufryzowanymi, „normalnymi” włosami wygląda dobrze obok byłego prezydenta. I bardzo możliwe, że Obama nie wygrałby wyborów, gdyby jego żona nie miała „białej” fryzury.

Tymczasem Michelle tak naprawdę nie ma prostych włosów. Ma masę silnie skręconych sprężynek o teksturze zupełnie innej niż ta, która uznawana jest za domyślną. Nigdy o tym nie myślałam i trochę się zdziwiłam, widząc newsy ze zdjęciami byłej pierwszej damy USA w naturalnych włosach. W życiu mi nie przyszło do głowy patrząc na żonę amerykańskiego prezydenta, że jej włosy są konstruktem stricte wizerunkowym, polityczną zagrywką. I dopiero Adichie otworzyła mi oczy na intensywne starania wobec czarnych dziewczynek często od najmłodszych lat. Czarne włosy poddawane ekstremalnym zabiegom z użyciem toksycznych specyfików prostujących włosy. Paskudne chemikalia drażniące skórę głowy i przepalające włosy o wiele gorzej niż trwała. Wszystko po to, by mieć włosy, które uważane są w pracy, w urzędach, na stanowiskach za czyste, schludne i naturalne.

Mając naturalne, murzyńskie włosy, możesz nie dostać pracy. Stypendium. Podwyżki. Awansu. Wstępu do kraju.


Adichie zarzuca szeroką sieć: stara się zawszeć swoje obserwacje na temat bycia czarnym w Afryce, w Stanach Zjednocznonych, w Wielkiej Brytanii; bycia czarnym emigrantem i imigrantem, bycia deportowanym; bycia Afroamerykaninem od urodzenia i byciem Afrykańczykiem w Ameryce; wyjazdów i powrotów, traceniu i odnajdywaniu tożsamości i ojczyzny. Plecie swój misterny kilim spostrzeżeń, ironii i znaczeń ze słów stopniowo rozwijającej się opowieści, w centrum którego pozostaje rozdzielonych tysiącami kilometrów i doświadczeń dwójka kochanków: Efemelu i Obinze. Będziemy musieli dowiedzieć się, co się im przytrafiło od początku ich znajomości aż do sytuacji obecnej zanim dojdziemy do historii ich spotkania po latach, na które się zbierają na początku powieści.

Efemelu jest pewna siebie, bezpośrednia i wrażliwa; Obinze to oaza spokoju, uważny obserwator świata. Oboje są inteligentni, młodzi, pełni marzeń. On zawsze pragnął zobaczyć Stany Zjednoczone na własne oczy, pożerał amerykańskie książki. Ona nie do końca miała określone plany na przyszłość, ale analizowała sytuację swoich z trudem wiążących koniec z końcem rodziców i ciotki-utrzymanki generała. Ostatecznie ich drogi rozchodzą się i to zupełnie nie tak, jak kiedykolwiek by podejrzewali. Nauka na nigeryjskej uczelni okazuje się niemal niemożliwa z powodu strajków. Ona dostaje wizę do Stanów, on próbuje bezowocnie, aż postanawia spróbować szczęścia w Wielkiej Brytanii.

Obydwoje odtwarzają typowe ścieżki Afrykańczyków, którzy nie wychowali się w warunkach skrajnej biedy czy w buszu, a w klasie średniej cywilizowanego kraju. I, jak podkreśla Adichie, przez kulturę i społeczeństwo zostali uwarunkowani na wyglądanie na zachód czy północ, na aspirowanie do czegoś więcej, a tym czymś więcej nie może być Nigeria.

Obserwacji na tle rasowym, klasowym i narodowościowym jest całe mnóstwo, w większości zapisanych w postaci żywiołowego wpisu blogowego. Po kilkunastu latach w USA Efemelu przeszła wiele faz imigrantki z Afryki: szukanie pracy, depresję, zmianę akcentu, zmianę myślenia, adaptację – aż po świadome odrzucenie amerykańskiego stylu bycia, na skończeniu z prostowaniem włosów kończąc. Swoje spostrzeżenia spisywała na blogu, uświadamiając, drażniąc, zauważając i skłaniając do myślenia. Te zapiski mogą czasem irytować, bo ich wymowa jest ostrzejsza, bardziej zadziorna niż zwykły głos bohaterki. Mogą się też czasem wydawać za bardzo polityczne. Ale wydaje się, że taka miała być ich funkcja. Mają pobudzać, ale nie być wyrocznią. Czasem można spostrzec, że Efemelu się myliła, czasem sama zmienia nastawienie.


Z trochę większego dystansu spoglądamy na Obinzego, a on jest bardziej zamknięty w sobie. Jeśli pisze i się otwiera, to dopiero w mejlu do bliskiej osoby. W Wielkiej Brytanii posuwa się do przestępstw, podszywa się pod kogoś innego (zresztą jak Efemelu), bezskutecznie próbuje dostać National Insurance Number, chwyta się najpodlejszych prac, ostatecznie próbuje nawet ożenić się dla pozwolenia na pobyt. To wszystko jest bardzo upokarzającego dla pełnego aspiracji, wykształconego chłopaka, jednak największą porażką jest deportacja. Poznawszy jeden biegun biedy i to, jak emigracja zmienia jego rówieśników, buduje swoje życie od zera w Nigerii, obserwując pusty świat konwenansów i fasad ludzi bogatych.

Obie ścieżki prowadza przez samotność, zwątpienie, niezrozumienie. Obie części tej historii są świetnie napisane: bardzo prawdziwie, namacalnie doświadczamy losów emigranta na obczyźnie, ale też wnikliwie obserwujemy innych oczami bohaterów. Złotowłosa Amerykanka Kimberley stara się być ostrożna i na wszelki wypadek nazywa każdą osobę o ciemnej skórze „piękną” zamiast „czarną”. Emenike porzuca swoje korzenie i jak kameleon wtapia się w londyńską śmietankę towarzyską, przyjmując idealną maskę. Ciotka Uju nie pozwalała mówić swojemu synkowi o ich przeszłości w Nigerii. Fryzjerka błaga swoją klientkę, by przekonała dowolnego z jej dwóch chłopaków, żeby ją poślubili. Salonowe rozmówki ujawniają uprzedzenia i ograniczenia, osobiste rozmowy mieszanych par naświetlają niezrozumienie i branie za pewnik.

Mimo tego, że to powieść gęsta od wątków rasowych, społecznych, psychologicznych, to jednak przede wszystkim historia miłosna. Relacja między bohaterami jest pełna zawodów, goryczy, nagromadzonych krzywd i trudnych decyzji. Świat zmienił ich, ukształtował w dojrzałych, świadomych, ale i bardziej lękliwych i ostrożnych ludzi. Wizja ich powtórnego spotkania trzyma w napięciu bardziej niż niejedna historia o pierwszym spotkaniu, choć może końcówka powieści jest pośpieszona i trochę męczy. W żadnej mierze nie olśniewa jak początek.


Można powiedzieć, że to książka przegadana, trochę arogancka, na pewno bardzo wyrazista. Przydało by się parę cięć, niektóre fragmenty mogą nużyć, inne irytować. Trochę tego za dużo: w poszczególnych częściach skupiamy się na zbyt wielu postaciach pobocznych, mniej istotnych dla głównej fabuły, choć ważnych dla jak największego zróżnicowania doświadczeń. Wciąż, to nie jest zapis totalny, a bardziej intymny, bo chodzi głównie o tę dwójkę, i ich historię często przyćmiewa detal. Pomimo tych wad będę się trzymać pierwszego wrażenia, że to naprawdę dobry i ważny kawałek literatury.

Dla osoby z kraju, w którym kwestie rasowe są – może nie na pograniczu, ale wciąż widok osoby czarnoskórej jest dość rzadki – to bardzo potrzebne głębokie zanurzenie w problemy, o jakich trudno inaczej widzieć. Americanah uwrażliwia, pomaga w zrozumieniu i przede wszystkim przybliża przez pokazanie na przykładzie pełnokrwistych postaci.

Lektura tym bardziej obowiązkowa, bo Adichie zawita w Krakowie już tej jesieni na Festiwalu Conrada.


Americanah
Chimamanda Ngozi Adichie
Alfred A. Knopf, 2013
477 stron
Odczucia: ★★★★/★★★★★



0 komentarze:

Prześlij komentarz