Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

środa, 3 września 2014

KOMIKS#2: Księżycowe perełki, różowe cukierki


Sailor Moon

Czarodziejka z Księżyca

Naoko Takeuchi


Rano, jeszcze przed ósmą. Otwieram oczy, zaspana. Mama potrząsa mnie za ramię, potem odchodzi do okna, by odsłonić okno. 

- Chciałaś, żebym cię obudziła - mówi ze śmiechem. Przecieram mocno oczy, przeciągam się, gramolę z łóżka.

- Czarodziejka!

Lecę włączyć telewizor, tupocząc bosymi stopami o podłogę. Mama za mną krzyczy, żebym chociaż włożyła trepki, ubrała skarpetki. Mam kilka lat, chodzę do podstawówki. Uwielbiam Czarodziejkę z Księżyca. Na lekcjach próbuję z tyłu zeszytu nauczyć się ją rysować jak należy, razem z bujną grzywką, falującymi kosmykami włosów, tiarą, kolczykami w kształcie księżyców.

W liceum oglądam dla odświeżenia ostatni sezon. Z sentymentu. Kupiłam potem ostatnie tomy dwudziestotomowej mangi, żeby porównać serial z oryginałem. Byłam zachwycona Seiyą. Mamoru faktycznie był nudny.

Teraz jestem dorosłą kobietą. Ale gdy usłyszałam, że z okazji dwudziestolecia wydania mangi
Bishōjo Senshi Sērā Mūn autorstwa Naoko Takeuchi ma powstać reboot anime, serce podskoczyło mi ze szczęścia. Nie mogłam się doczekać pierwszych odcinków Sailor Moon Crystal, wypatrywałam przecieków, porównywałam nową przemianę ze starą.


Szczerze? Stara przemiana jest o niebo lepsza. I ta gitara!


Podczytałam nawet pierwsze tomy, żeby przypomnieć sobie, jak Usagi Tsukino oderwała plasterek Lunie, jak kotka podarowała dziewczynce broszkę do przemiany, jak potem po kolei odnajdywały kolejne wojowniczki. Wiadomo, historia na początku jest bardzo naiwna i przewidywalna, postacie są bardzo stereotypowe, choć charakterne (oprócz Minako, czyli Sailor Venus, która zawsze wydała mi się po prostu klonem Usagi, tylko bardziej ułożonym), a fabuła prosta i powtarzalna jak drut. Z czasem jednak robi się coraz poważniej w miarę jak wchodzimy głębiej w historię Księżycowego Królestwa, Księcia Edymiona i intrygi Metalii.

Jeśli chodzi o same czarodziejki, dla przypomnienia: Sailor Merkury, czyli Ami, moja ulubiona czarodziejka, jest typową wrażliwą kujonką, która dużo nie mówi, mało się udziela, ale jak trzeba, to zapoda mądry pomyślunk, technologiczny gadżet czy matematyczne przeliczenie. Bardzo mi szkoda, że jej moc to... um... mgła - tudzież bańki, jak w anime.

Nostalgia Critic i jego komentarz.

Sailor Mars czyli Rei jest ognista, ma czerwone szpilki i ogólnie baba z niej fest, a na dodatek gdy trzeba to i demona przepędzi. Sailor Jupiter, Makoto, jest wyrośniętą chłopczycą, silną, bojową i porywczą, ale też wrażliwą. Wreszcie mamy Sailor Wenus. Która jest popularna. I przypomina Usagi bez koczków i loczków. Ale nie jest aż tak piskliwa, płaczliwa i irytująca.

Ich misją na początku jest odnalezienie Srebrnego Kryształu i swojej Księżniczki Serenity, by chronić te dwa skarby przed zakusami wrogów. A dlaczego dziewczyny mają 14 lat i wyglądają na 18, czemu wszystkie prawie chodzą do tej samej szkoły i czemu kierują nimi dwa gadające koty, to już Japonia.

Mangowe Sailorki w kolorze.


Wbrew temu, co może podejrzewać zwykły śmiertelnik, anime Sailor Moon wcale nie jest wierne mandze. Manga miała 20 tomów, wartką, zbitą akcję, a im dalej, tym mniej powtarzalnych schematów. Rysunki były typowe dla tamtych lat, klimatyczne, czasem urocze, czasem prześmieszne, czasem dostojne i piękne. Niestety, wszystkie mniej więcej takie same jeśli chodzi o twarze. Serial anime z kolej miał 200 odcinków. I przerażająca większość miała powtarzalną formułę, która powielała się w każdym kolejnym odcinku. Sezony się zmieniały, przeciwnicy zmieniali swoje cele, Sailorki swoje ataki, jednak sam wzór: dziewczyny się wygłupiają, demon opętuje śmiertelnika, dziewczyny lecą pomóc, Sailor Moon płacze, pozostałe Sailorki próbują pomóc, wreszcie Usagi atakuje raz a dobrze i wszystko kończy się cacy.

 Porównanie kreski.

Sailor Moon Crystal to nie tylko reboot starego serialu, odświeżony pod względem animacji i dźwięku. To anime wiernie oparte na mandze, w tym jeśli chodzi o kreskę. To prawda, nowe anime jest ładniejsze, świeższe i wierniejsze. Ale brakuje mu pazura. Opening nie jest równie chwytliwy, przemiany nie są tak naturalne przez animację komputerową, muzyka nie jest tak dobra. Jeśli chodzi o historię, musi wyjść więcej odcinków. Zobaczymy, co będzie. 

Na razie wspominam stare czasy, zbieranie karteczek do segregatora i codzienne oglądanie Sailor Moon, w którym Usagi miała na imię Bany, jej nazwisko zmieniało się w zależności od przypływu weny lektorki z Tsukino na Cukino, a Czarodziejka z Merkurego atakując, wołała: "Mydło powidło!", a Czarodziejka z Wenus: "Groch, fasola, silna wola!", bo telewizja poskąpiła na dobrego tłumacza.


9 komentarzy:

  1. Ach te czasy kiedy Czarodziejka leciała w telewizji... :) Uwielbiałam ją oglądać, kiedyś zapatrywałam się także na mangę, ale jakoś nigdy nie mogłam jej nigdzie trafić. Ja także ucieszyłam się na wieść o nowej serii, ale nie miałam jeszcze okazji jej zobaczyć - widziałam tylko zwiastun. W sumie nawet nie wiem, czy już wyszła czy jeszcze nie... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, wtopa! Napisałaś komentarz jak jeszcze pisałam posta - czyżbym się pomyliła i za wcześnie kliknęła "opublikuj" zamiast "Zapisz"?

      Nowa czarodziejka już wyszła, są cztery odcinki na razie. Polecam dla sentymentu;)

      Usuń
  2. Dobre stare czasy :) Pamiętam jak biegłam ze szkoły do domu, żeby zdążyć na ostatni sezon. Uwielbiałam Czarodziejkę z Księżyca. Nadal mam do niej sentyment. Ciesze się że wypuszczają nowe anime. Z pewnością je obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. W momencie, gdy w telewizji leciała "Czarodziejka z Księżyca" nie przepadałam za nią zbytnio. Nie wiem dokładnie co było tego przyczyną. Może fakt, że :zakochałam" się wówczas w szalonych myszach na Harley'ach, a może nudziły mnie schematy. Gdy dowiedziałam się o wznowieniu serii postanowiłam zajrzeć do mangi (internet daje teraz niesamowite możliwości). I wówczas przepadłam... Czując się jak zwariowana nastolatka, połykałam tomy z wypiekami na twarzy (nie wszystkie na raz, trzeba dawkować sobie przyjemność). Kończąc każdy kolejny, myślałam "Ale jak to? Przecież to nie może się tak skończyć?" Gdyby nie wewnętrzny wstyd pewnie bym i piszczała... Odświeżone anime dało mi właśnie frajdę zbliżoną do tej, odczuwanej podczas czytania mangi. Może nie jest to dzika fascynacja, jaka w dzieciństwie ogarnęła moją siostrę, ale na pewno jest to coś zbliżonego, choć bardziej statecznego. Zaczynam się zastanawiać, czy to sama historia nie robi mi psikusa, jakby sobie założyła dwadzieścia lat temu, że i tak ją polubię. No cóż :) udało jej się

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też namiętnie oglądałam "Czarodziejkę z księżyca". Stare, dobre czasy mi się przypomniały.

    OdpowiedzUsuń
  5. I ja oglądałam kiedyś "Czarodziejkę z księżyca", choć nienamiętnie. Wolałam inne anime.

    OdpowiedzUsuń
  6. Szczerze? Nie jestem fanką anime i mangi, ale Twój post przeczytałam z zainteresowaniem;) Po części z sentymentu, jaki mam do "Czarodziejki z Księżyca" - jako dziecko trochę oglądałam anime. I też twierdzę, że stara wersja przemiany jest lepsza!

    OdpowiedzUsuń
  7. Chyba pozostanę przy starej wersji - oglądałam ją namiętnie, a kilka lat temu nawet sobie odświeżyłam wszystkie odcinki :) Uwielbiałam Czarodziejki i nie zliczę ile razy za dzieciaka bawiłam się w nie z koleżankami (niemal wszystkie chciały byś Usagi, mi przypadała rola Rei).
    Ach, miło tak powspominać :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Uwielbiałam czarodziejkę, zbierałam wszystkie komiksy, gadżety. Dziś została mi już tylko 1 książeczka z Amy i plan lekcji z Usagi. Mama oddała bez mojej wiedzy wszystko młodszym kuzynkom - myśląc, że to śmieci, a one to zniszczyły.. Do tej pory mam straszny żal.. Zawsze myślałam, że jestem Sailor Jupiter :D

    OdpowiedzUsuń