Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

poniedziałek, 12 października 2015

Życie to dygot, a usta pól są pełne krwi


Jakub Małecki

Dygot


Wydawnictwo Sine qua non, październik 2015
Gatunek: obyczajowa, saga rodzinna, historyczna, elementy dramatu psychologicznego i realizmu magicznego
312 stron
Odczucia: ★★★★/★★★★★ 
Współpraca!


Patrząc na okładkę, z której spogląda na nas spode łba androgyniczny, pyzaty, przecharakteryzowany chłopiec, a tytuł czcionką mocno odwołuje się do ekskluzywnych magazynów modowych, w życiu bym się nie domyśliła. A tymczasem Dygot to porywająca, brutalna saga, kreśląca z rozmachem  soczystą historię podwójnie przeklętej wielkopolskiej rodziny od roku 1938 do współczesności. Historię trudnych wyborów, ciężkich chwil, krzywych dróg; przygnębienia, tragedii, odrzucenia, niezrozumienia; choroby, rozpaczy, śmierci. Historię czerpiącą pełnymi garściami z dorobku Tokarczuk i Myśliwskiego. Nie na darmo mówi się, by nie oceniać książki po okładce.

Pomysł na książkę zrodził się od zdjęcia autorstwa Braenta Stirtona, które wygrało konkurs World Press Photo i które przedstawia pięciu albinosów. Wszyscy są niewidomi i mieszkają w domu dziecka w Indiach. Robi ogromne wrażenie, kiedy uświadomimy sobie, że ktoś ich musiał do tego zdjęcia ustawić, a oni tego zdjęcia nigdy nie zobaczą.
 Fragment wywiadu z autorem; źródło: styl.pl

Przesiedlona Niemka Frau Eberl i jej córki zamieszkała z Łabendowiczami. To była dobra kobieta, zawsze pomogła, zawsze przymknęła oko, gdy trzeba. Na wieść o nadchodzącej Armii Czerwonej zebrała cały swój dobytek i poprosiła Jana, by odwiózł ją do domu. Wytrzymał ledwie kilkadziesiąt kilometrów, potem uciekł ze strachu, zostawiając przeklinającą go kobietę samą na wozie, "żeby wam się Teufel urodził, a nie Kind, szatan, nie dziecko", wołała za nim.

Wkrótce jego żona Irenka urodziła chłopca o skórze pozbawionej koloru, kredowobiałych włosach i czerwonych oczach. "Uduś go, Janek", powiedziała w pierwszej chwili matka albinosa.


Równolegle w odległym o jakieś siedemdziesiąt kilometrów Kole Bronek Gelda zostaje przeklęty przez Cygankę, która z całego serca życzy mu, by jego córkę Milkę pochłonęło piekło, a potem wypluło jak szmatę. Bronek lekce sobie waży te prorocze słowa, dopóki dziewczynka nie zostaje ciężko poparzona, gdy w mieszkaniu jej ciotek wybucha zardzewiały granat. Kto zechce taką pannę za żonę? Czy dorosła Emilia kiedykolwiek doświadczy bliskości drugiego człowieka? – zastanawia się przejęty ojciec.

Losy dwóch rodzin przeplatają się i łączą poprzez zbiegi okoliczności, opowiadając czasem okrutną, czasem piękną historię na przestrzeni dziesięcioleci. Bohaterowie rodzą się, zmieniają się pod wpływem rożnych wydarzeń, dorastają, gorzknieją, starzeją się, łapczywie chwytają łapią ostatnich okazji na choć odrobinę szczęścia zanim przegryzie ich choroba i wiek. W tle mimowolnie obserwujemy przemiany polityczne, zmiany społeczne i technologiczne, aż dochodzimy do Sebastiana, najmłodszej latorośli rodu. Sebastian dorasta w nowej, wyzwolonej z komunizmu Polsce; w oderwaniu od całościowej historii rodziny, zamykający się w wąskim kręgu znajomych spod trzepaka, wyrasta na lenia, niewdzięcznika i marnotrawcę. Dopiero powrót do korzeni, bezpośredni kontakt z ziemią dziadów i rozwikłanie mrocznych sekretów rodzinnych daje mu szansę na spokój i świeży start, choć nie można mieć złudzeń, że to szczęśliwe zakończenie. Końcowe zdania powieści to lustrzane odbicie pierwszych, tak że powieść równie dobrze można zacząć czytać jeszcze raz niemal nie dostrzegając przejścia. Cykl życia się powtórzy, w odwiecznym zapętleniu.


Oczywiście nie twierdzę, że to powieść znakomita. Nie, to nie jest dzieło monumentalne, przełomowe czy wybitne. Jednak czyta się je z pasją i przejęciem, surowy język narracji ściska za gardło, tragizm życia nie pozwala nam przejść obojętnie albo szybko zapomnieć o lekturze. Ale jednak Dygot mógł być lepszy i nie mówię tu tylko o okładce. Brakuje tu rozmachu, wgryzienia się w detal, rozbudowania tła, skupienia na postaciach drugoplanowych, jak zauważa ekipa z Dzikiej Bandy. Dodatkowo widzimy pewną niekonsekwencję w opisywaniu zmian w Polsce na przestrzeni czasu. Na początku są to krótkie, wyrywkowe wzmianki – wybuchła wojna, wybrano Polaka na papieża, na wieczorynkę leci Jacek i Agatka. Dopiero gdy do głosu dochodzi najmłodsze pokolenie, opisów rzeczywistości pojawia się o wiele więcej, wręcz przytłaczająco dużo w porównaniu z resztą powieści, przez co zbyt oczywiście rozumiemy, że tu autor czuje się swoim żywiole i opowiada o swoich doświadczeniach, jedzeniu Korsarzy (swoją drogą najlepsze draże na świecie, tu się zgadzam), słuchaniu Liroya, noszeniu dresów, pierwszej udanej próbie klonowania zwierząt, wejściu Polski do NATO i tak dalej. 

Z drugiej strony dostajemy też pewne ciekawe smaczki. Bardzo spodobał mi się ukłon w stronę "Nowej Fantastyki", kultowego magazynu, w której debiutował i Małecki, i jego koledzy Łukasz Orbitowski, Wit Szostak i Szczepan Twardoch. Czasopismo pojawia się w powieści kilka razy, czasem komentowane są konkretne teksty. Kolejny motyw, który mnie ubawił, to śmiertelna obraza Heleny na Polę Negri, która niegdyś jako Basia Chałupiec skradła serce ówczesnego ukochanego bohaterki. Wraz z silną niechęcią do aktorki, Helena pała nienawiścią do telewizji, która ulatnia się w momencie, w którym kobieta dowiaduje się, że jej nemezis zmarła.


To mroczna, przygnębiająca, ale niezwykle fascynująca, mocno oddziałująca na wyobraźnię powieść. W ten sposób tłumaczę sobie ten przedziwny, nieprzyjemny sen, który miałam dziś w nocy. Czy to ballada? Gatunkowo zdecydowanie nie, ale znajdziemy tu coś z klimatu słowiańskiego chłopstwa, odmieńców, zabobonów i demonów, zaklętych w utworach Mickiewicza. Jednak nie to jest największą siłą powieści, a przekonujący, szczery realizm pomieszany z niepokojącą symboliką, wyrażony oszczędnym, bezpośrednim językiem.

Element nadprzyrodzony objawia się głównie poprzez wariatkę Dojkę, swego rodzaju bezdomną, odpychającą, ale wszechwiedzącą Pytię (echo Florentynki z Prawieku... i Jenty z Ksiąg Jakubowych Tokarczuk) i postępującą chorobę wzroku albinotycznego chłopaka. Odmawiający posłuszeństwa wzrok odkleja się od rzeczywistości, pokazując jego drugą stronę; cienie w lustrzanym odbiciu, które wcale nie są tym, czym się wydają w świetle dnia. Wiktor widzi "to rozmyte", płynącą poprzez nasz świat rzekę, szum, Styks, niosący rozkład, chorobę, szaleństwo i śmierć, przenikającą każdą szczęśliwą chwilę grozę istnienia.

Dlatego każde żywe istnienie dygocze, prąc do przodu, walcząc z prądem, wyznaczając swoją własną drogę w tym nieprzyjaznym świecie. Dygocze ze strachu, z pożądania, z radości. Póki dygocze, póty żyje.



PS Trudno nie słyszeć w głowie tej melodii podczas czytania.

0 komentarze:

Prześlij komentarz