Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

środa, 7 marca 2018

Planety jak poematy, czyli opowieści kanterberyjskie w kosmosie. "Hyperion" Dana Simmonsa



Wśród literatury science-fiction można znaleźć wiele perełek. Ale gdy się trochę poszuka i nie pomija klasyków gatunku, można znaleźć też diamenty. Pierwszy tom cyklu Hyperion Cantos Dana Simmonsa (według mnie tutaj potrzebujemy tłumaczenia: Pieśni hyperiońskich, a nie cyklu) to zdecydowanie taki diament. Podczas czytania Hyperiona dzieliłam się z Wami moim niedowierzaniem poziomem tej powieści na Facebooku. A po skończonej lekturze potrzebowałam chwili na wytchnienie, tak mnie porwała ta historia.

Po tej pierwszej powieści już stawiam Simmonsa w jednym szeregu z Tolkienem, Le Guin, Herbertem. Hyperion zachwyca przemyślanym detalem, gęstą, zróżnicowaną narracją naszpikowaną nowymi konceptami wszelkiej maści, światem wymyślonym w najdrobniejszych szczegółach, wielostronną, skomplikowaną intrygą polityczną, tematyką poruszającą najważniejsze ludzkie wartości. To dzieło totalne, nasycone nawiązaniami do literatury klasycznej i czerpiącej z popularnych gatunków, bogate, poruszające, wciągające.

Całość jest pomyślana na kształt Opowieści kanterberyjskich Chaucera. Grupa pielgrzymów przemierza przestrzeń kosmiczną, a następnie samą planetę Hyperion w desperackiej pielgrzymce ku niezgłębionej, przerażającej postaci, jaką jest Shrike (w polskich tłumaczeniach Dzierzba albo Chyżwar – z tych dwóch bardziej mi się podoba Dzierzba, bo odnosi się do tego samego ptaka i symbolizmu, jaki niesie oryginał, a Chyżwar jest wyssany z palca, tłumaczowi chodziło o samo brzmienie słowa). Każdy z podróżujących, choć niechętnie, opowiada swoją niesamowitą historię, która w ten czy inny sposób nierozerwalnie wiąże go z tą samą planetą. Gdy dotrą na miejsce pielgrzymowania, przed nimi nieciekawa perspektywa: Dzierzba zabije wszystkich prócz jednej osoby, i życzenie jedynego ocalałego zostanie spełnione, jak mówią prastare mity.



Te historie zajmują większą część powieści i to one właśnie stanowią o jej wielkości. Każda z nich jest zupełnie inna, ale każda się zazębia z poprzednimi, ukazując coraz to nowe, przerażające karty losu. Każdy z pielgrzymów ma swój charakterystyczny, ważny głos i na swój sposób został pokrzywdzony przez życie, a jego droga prowadzi niezmiennie ku Hyperionowi.

Historia księdza to religijno-antropologiczne science-fiction, naukowe, przejmujące, bolesne. Historia żołnierza to awanturniczy romans wojskowy, trochę przywodzący na myśl wątek księcia z Pana Lodowego Ogrodu Grzędowicza. Historia poety to wybujałe bildungsroman o bezczelnym, beztroskim artyście, teraz staruszku pamiętającym jeszcze koniec starej Ziemi, oszalałym od terapii odmładzających i wlewanego w siebie hektolitrami alkoholu, opętanym żądzą skończenia swojego wielkiego poematu. Historia uczonego to poruszający obyczaj o nieuleczalnej chorobie bliskiej osoby oparta o niewytłumaczalne, fatalne odwrócenie czasu. Historia detektywa to ponure noir w kosmosie z wątkiem romansowym bardzo w stylu Blade Runnera. Wreszcie historia konsula to opowieść o związku dwójki ludzi rozdzielonych przez różnice w czasie, a także dziewiczej planecie, która zostaje zniszczona przez cywilizację.

Czy któraś z tych opowieści jest gorsza? Nie. Wszystkie są na swój sposób świetnie napisane. Opowieść poety jest przegadana, bo taki właśnie jest głos Silenusa, opowieść obcesowej pani detektyw Lamii miejscami lakoniczna i surowa, konsul próbuje jak najdłużej nie powiedzieć o sobie całej prawdy, a przecież nie znamy nawet jego imienia. Według mnie jednak na pierwszym miejscu jest opowieść uczonego, a na drugim księdza. Najmniej charakterystyczna, choć na swój sposób piękna, to opowieść żołnierza. Każda z nich mogłaby funkcjonować jako osobne opowiadanie, choć w połączeniu tworzą fantastyczną mozaikę, z której wyłania się skomplikowany, wielowarstwowy obraz sytuacji, w jakiej jest ludzkość.



Nawiązania literackie nie kończą się na Chaucerze. W końcu tytułowy Hyperion to i odwołanie do motologii greckiej, i do romantycznego angielskiego poety Johna Keatsa, który napisał niedokończony poemat Hyperion. Tymczasem główny port Hyperiona i pierwsze miasto, które widzi przybywający doń podróżny to właśnie Keats. Z kolei demoniczny, przerażający Dzierzba często porównywany jest do mitycznego potwora Grendela ze staroangielskiego poematu Beowulf. Silenus od niechcenia cytuje całe wersety z Keatsa i Chaucera. Ponoć można też znaleźć sporo powiązań z klasyką science-fiction, ale trudno nie docenić fantastycznego, heroicznego klimatu, jaki tworzą te nawiązania.

To jednak nie wszystko. Żeby w pełni oddać tkankę tej powieści, można by jeszcze długo, długo opowiadać, a ja dopiero lekko zarysowałam kilka najbardziej charakterystycznych jej cech. Mamy tu ludzkość stawiającą przede wszystkim na własną wygodę, zdemoralizowanych dobrobytem i nieuchronnie pędzących ku samozniszczeniu ludzi, rozsianych po planetach Światowej Sieci. Dzięki farcasterom, czyli swego rodzaju portalom, każdy z połączonych siecią światów jest dostępny na wyciągnięcie ręki. Bogaci mają kilka domów, każdy na innej planecie. W ciągu jednej nocy można przespacerować się ulicami dziesiątek miast w różnych systemach.

Jednak stara Ziemia została zniszczona, jej fauna i flora została zniszczona, nawet ocalone ostatnim wysiłkiem delfiny, przeniesione na sielską planetę pełną mórz jako jedyne istoty myślące obok ludzi, cierpią z powodu turystyki po otwarciu nowego farcastera na ich nowej planecie. Galaktyczny rząd i stojąca na jego czele Meina Gladstone to uciążliwy, zmęczony twór, zaplątany w intrygi i sieci wpływów. Do tego dochodzą sztuczne inteligencje, rozbite na frakcje, ale poświęcające się tylko własnym celom; androidy, cybrydy i inne twory na wpół żyjące w płaszczyźnie wirtualnej; nowa rasa ludzka, Ousterzy, wyewoluowana z odszczepieńców żyjących w zerowej grawitacji, atakująca ludzkość.



A to wszystko spina tajemnica Hyperiona, osobliwego miejsca, którego nie da się przewidzieć, jedynej niewiadomej w przyszłych losach cywilizacji. Dzierzby, który może być zagładą ludzkości, a wybawieniem świata, może też być bogiem bólu, najgorszym koszmarem. Grobowców Czasu, które poruszają się wstecz do naszego kierunku rzeczywistości.

Czy można chcieć czegoś więcej?

Największy minus, który przychodzi mi do głowy, to brak zakończenia. To znaczy, nie zrozumcie mnie źle, końcowa scena, w której pielgrzymi łapią się za ręce i razem kroczą w stronę swojego przeznaczenia z piosenką na ustach mnie kompletnie rozbawił i rozczulił. Jednak Hyperion to dopiero pierwszy z czterotomowego cyklu i jedynie wyjaśnia, jak działa ten świat, o co toczą się stawki, co stoi za motywacjami poszczególnych stron. Rozstrzygnięcia trzeba szukać w kolejnych Upadku Hyperiona, Endymionie i Triumfie Endymiona. Ta pierwsza część to rzecz świetna, ale już napoczęłam drugą i coś mi się wydaje, że to już nie ten sam poziom gry literackiej, narracyjnej, gatunkowej. Ale wciąż ten sam świat.

Zobaczymy, co kryje się dalej.



Hyperion

Dan Simmons

Bantam Spectra, 1990
482 strony
Odczucia: ★★★★★/★★★★★


0 komentarze:

Prześlij komentarz