Szukając pokoju do wynajęcia w Wielkiej Brytanii na semestr Erasmusa, po raz pierwszy usłyszałam znamienne: „Tylko nie wynajmuj od Polaka. Polakom za granicą nie można ufać”. Ponoć rodak prędzej wyroluje rodaka w UK niż kogoś innej narodowości. Wiecie, żeby nie robić złego wrażenia na obcych. Ale swojaka to już nie szkodzi.
Ile w tym podejściu jest prawdy – nie miałam okazji się przekonać. Ostatecznie nie wynajęłam pokoju od Polki z ogłoszenia, tylko do rodzinki Brytyjczyków. Na wszelki wypadek.
Jednak co przeżyłam na uniwersytecie, bezowocnie szukając pracy na te trzy miesiące, zdobywając number NI, próbując otworzyć konto bankowe i rozbijając się na Couchsurfingu, to moje. Na uroki emigracji najbardziej jednak otworzyła mi oczy wizyta u znajomego w Londynie, gdzie dzielił pokój z Ukraińcem w średnim wieku, w ciasnym mieszkanku przepełnionym biedującymi emigrantami z Europy Wschodniej, w dzielnicy, gdzie trudno znaleźć białego Brytyjczyka.
– Szybko znajdziesz dobrą pracę z takim dobrym akcentem! – zachwycała się Słowaczka czy Czeszka, której przedstawił mnie znajomy. Nie mogła uwierzyć, gdy powiedziałam jej, że nie przyjechałam pracować, tylko głównie studiować. Niestety jednak brytyjskie ceny wkrótce przeżarły mi zawartość studenckiego portfela i wkrótce zamiast obiadu wolałam zapchać się paczką ciasteczek za funta. I też zaczęłam rozglądać się za pracą.
Malcolm XD pisze właśnie o takich miejscach, jak to mieszkanie w Shadwell, w bloku z otwartą klatką schodową, z praniem porozwieszanym na każdym wolnym kawałku sznura, z biednymi, przepracowanymi lokatorami spoglądającymi na ciebie z niechęcią, gdy niechcący zaglądasz im przez otwarte drzwi, idąc do swojej klitki.
Tylko że, rzecz jasna, z potężną dawką humoru i przesady, dzięki którym ta samotność, bezradność i bieda nie są aż tak strasznie. Bo prawdziwą siłą tej powieści to przede wszystkimi styl. Nie znam żadnego innego polskiego pisarza, który by próbował oddać współczesny język internetu, Ponglisza i imprezowego, anegdotycznego gawędziarstwa. Zbliża się do niego Piotr C. od pokolenia Ikea. Ale język Malcolma XD to czystej wody przeniesienie humorystycznego, długiego komentarza na portalu społecznościowym do długiej narracji z fabułą. W końcu to on napisał pastę o ojcu wędkarzu, która dla mnie z każdym czytaniem jest równie zabawna. Przykład z książki? Proszę uprzejmie:
„Czuliśmy, że odpowiedź na to pytanie będzie znał nasz landlord, więc komisyjnie we trzech do niego poszliśmy. Okazało się, że zarówno my, jak i Paweł z Dąbrowy mieliśmy rację – pół roku wcześniej był burdel, ale teraz już nie ma, ponieważ się wyprowadził ze względu na skargi sąsiadów. (...) Co ciekawe, ten były burdel był polsko-pakistański, więc klienci wywodzili się głównie z tych dwóch nacji. Taki stan rzeczy sprowadził na nas jeszcze trochę niedogodności, szczególnie w postaci najebanych i niedoinformowanych typów napierdalających nam o 4 w nocy w okna z krzykiem FATIMAAAAA, FATIMAAAA, LET ME IN, I LOVE YOU!!!” (s. 142-143)
Całość emigracyjnych wspomnień głównego bohatera spisana jest właśnie w stylu nieprzerwanego monologu wygłaszanego jednym tchem, pełnego wyrażeń, które można usłyszeć pod sklepem, na ławce między blokami czy na niezobowiązującym melanżyku w pustym, obskurnym mieszkaniu, z najtańszym alkoholem, jaki dało się znaleźć w okolicy. A jednocześnie przez ten styl prześwieca wykształcenie, czasem między przekleństwami pojawia się słownictwo niemal uniwersyteckie, a komentarze kulturowo-społeczno-historyczne opierają się na pewnej solidnej wiedzy. Czyta się to więc nie jak bełkot chama, a ekscentryczną historię człowieka wrażliwego, który łączy fakty i odczucia, na poczekaniu potrafi wypluć z siebie dłuższą przemowę w obronie uciemiężonej przez stulecia Polski, odwołuje się do statystyk i analizuje rzeczywistość z perspektywy osoby świadomej i oczytanej.
„Czytałem kiedyś, że jak pod koniec drugiej wojny światowej żołnierze Armii Czerwonej doszli po kilku latach zapierdalania z buta przez mróz, błoto, spalone wsie i z karabinami NKWD-zistów przy plecach do Niemiec, to nie mogli się nadziwić, po co ci w ogóle zaczynali wojnę. W tamtych czasach nawet większość domów w Polsce nie miała kibla, a zamiast podłogi było klepisko, a co dopiero jakaś chata we wsi pod Krasnojarskiem, skąd taki czerwonoarmista przyszedł na piechotę. I nagle doszedł do Niemiec, czy jak kto woli Ziem Odzyskanych, a tam domy z cegły, w nich porcelana, zegary i nawet takie luksusy jak kibel ze spłuczką, to musiał mieć srogie grzyby, dlaczego temu Niemcowi w ogóle chciało się z tego domu wychodzić, a co dopiero zamarznąć na śmierć gdzieś pod Stalingradem walcząc o 1000-letnią Rzeszę, która w dodatku w rzeczywistości przetrwała o jakieś 988 lat krócej, niż gwarantował producent. Żeby mieć pewność, dlaczego chciało im się wychodzić z domu, to trzeba zapytać tych, co głosowali na Hitlera, natomiast moja teoria jest taka, że podobnie jak w przypadku mojego starego, w tamtym okresie również moim, a w okresie przyszłym również tych typów, co kręcili później zamieszki w Londynie, wynikało to z subiektywnego poczucia braku należytego uszanowania.” (s. 173)
Najsłabszym elementem powieści jest sama fabuła. Zaczynamy od zdecydowanie oderwanego od całości wstępu, anegdotki o miasteczku głównego bohatera, która nie do końca skleja się z ciekawszą historią drogi do Wielkiej Brytanii i kolejnych przygód na Wyspach, a kończymy dość nieoczekiwanie i wydaje się, że trochę zbyt wcześnie pomimo bardzo dobrego, humorystycznego zwrotu akcji. Wydaje się, że choć sama opowieść o dziwnych przypadkach i perypetiach idzie do przodu wartko i zgrabnie, tak jednak ten początek i koniec mógł być lepiej przemyślany i bardziej zrównoważony. Wciąż jednak, jak na debiutanta, który zdobył rozgłos copy pastą, to bardzo dobra rzecz, którą czyta się błyskawicznie i wśród ogólnych kwików i poryków wesołości.
Jak bowiem nie skręcać się ze śmiechu, czytając o akcjach takich jak wyskoki tirowca Zbyszka, kombinacje Cyganów z kamperami, holenderskiej policji szukającej terrorystycznych wrażeń, planie profesorka na temat sejfu w squacie czy przygodach rikszarzy. To są historie godne przytaczania przy każdym piwie ze znajomymi, tak nieprawdopodobne, że pewnie prawdziwe i ja chciałabym ich słuchać po kilkanaście razy. Tylko opowiadanych właśnie tym stylem, czasem WIELKIMI WOŁAMI, bo nacisk i intonacja czasem robią najlepszą robotę w takim gawędziarstwie. Co historia, to lepsza, już sama nie wiem, czy bardziej się uśmiałam przy zakończeniu rozdziału o byłym burdelu, przy zbieraniu kapusty gdzieś na drodze z Londynu do Sheffield, czy przy bezbłędnym Romanie z Kielc, fanie kolejarstwa:
„Roman natomiast miał tak na oko z 35 lat i ryj tak kryminalny, że 10 lat to na pewno przesiedział. Na dłoniach wydziarane jakieś gónopajęczyny w jakości takich naklejanych tatuaży dla dzieci, co kiedyś dawali w czipsach na halloween. Na szyi miał miał natomiast wytatuowaną koronę – symbol przymierza pomiędzy Kielcami a piłką. Nad szyją i koroną mieściła się jego głowa, a w niej oczy. W każdej wsi oraz dzielnicy miasta w Polsce krążą opowieści o tym, jak to ktoś komuś poderwał dziewczynę czy tam ukradł telefon na imprezie i ten drugi potem dojechał tego pierwszego z 10 kolegami i podobno tak mu wpierdolili, że nawet ktoś mu po głowie skakał. Oczy Romana mówiły, że w takich sytuacjach to właśnie on był tym, co skakał po głowie, bo jemu nie wystarczy, że typek już leży przekopany, tylko jeszcze się trzeba pobawić, a jak ktoś na koniec zabawy nie jeździ na wózku inwalidzkim do końca życia, to znaczy, że zabawa się nie udała.” (s. 81-82)
Podsumowując, to Emigracja to książka idealna na wakacje. Rozdziały są krótkie, nieskomplikowane, szybko się je czyta, pośmiać się można od serca, a czasem nawet zasępić nad kondycją Europy i ludzkości w ogóle. Ale nie za bardzo, tylko tak trochę. Bo chyba najlepszy z tego wszystkiego jest ten piękny, potoczny język. Warto obczaić dla samego fenomenu gościa od ojca wędkarza.
Tylko niech Was nie zmyli okładka, że niby pewnie autor nic o świecie nie wie i w życiu w Wielkiej Brytanii nie był, bo na grafice w środku Londynu są niby jakieś bookstore'y i music store'y. Tam zdecydowanie powinny być shopy, żeby nie psuć wrażenia, bo środek jest stuprocentowo brytyjsko-polski. Tak bardzo, jak promocja na polskie Żubry w brytyjskim Tesco Expressie.
Emigracja
Malcolm XD
W.A.B., 2019
238 stron
238 stron
Odczucia: ★★★★/★★★★★
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki
0 komentarze:
Prześlij komentarz