Jak się tak nad tym zastanowić, to w życiu nie czytałam ani jednego poradnika urodowego. Aż do teraz. Na Dzień Kobiet moja koleżanka z pracy (uściski!) przyniosła mi ciężkie, solidne tomiszcze od deski do deski wypełnione poradami dotyczącymi upiększania, maskowania, dbania, pielęgnowania i tysiąca innych czynności, jakimi powinna zajmować się każda szanująca się osoba zainteresowana urodą. Nie tylko kobieta, zauważcie, bo choć zwroty są raczej do czytelniczek i odnoszą się do kobiet, podawane są też przykłady mężczyzn z branży piękna.
I czemuż ochoczo przyjęłam tę księgę, uginając się przytargałam do domu i wytrwale wysilałam ramiona utrzymując wielkoformatowy, obfity album otwarty na kolanach, by wszystko dokładnie przeczytać? Odpowiedź jest prosta, mam słabość do Dity Von Teese i stylu pin-up.
Na zdjęciu po lewej Dita przebrała się za zwykłą dziewczynę na Halloween. Nikt nie poznał wampa z charakterystycznym wytatuowanym pieprzykiem pod lewym okiem. |
Dla Dity piękno jest nie tylko karierą i stylem życia, ale także sztuką, a pracę nad swoim projektem zaczęła od ustanowienia swojego „znaku piękna”. To samo poleca zrobić każdej swojej czytelniczce i szczerze mówiąc taka filozofia mnie zdecydowanie przekonuje. Chodzi tu mianowicie o to, żeby nie podążać za trendami, nie wpatrywać się w sprzedawany nam jeden idealny sposób na piękno, a wsłuchać się w siebie, eksperymentować, poszukiwać i znaleźć własny styl. Nie ważne, czy obwiesisz się biżuterią, czy wolisz minimalizm, czy przebierając się umykasz konwencjom płci, czy idziesz w stereotyp, czy wolisz współczesne ciuchy czy sukienki babci. Możesz wyglądać niestandardowo, mieć niekonwencjonalną sylwetkę, dziwne znamię, niepełnosprawność albo skazę. Bardziej chodzi o zabawę, dobre samopoczucie, przedstawienie, splendor i show, a Twój nietypowy, niepowtarzalny wygląd i smak możesz przekuć w swój znak rozpoznawczy, czyniąc je podziwianym i pięknym.
Podręcznik Dity w oryginale ma tytuł „Your Beauty Mark” i szkoda mi, że polski tytuł zatracił przypieczętowanie tego dobitnego przekazu odnośnie osobistego znaku piękna, w domyśle pasji i stylu, na rzecz rozmytego hasełka jak z magazynu dla pań: „Bądź piękna”. To brzmi jak nakaz i przymus każdej kobiety, co prowadzi do szkodliwej presji, a chodziło o otworzenie się na każdy rodzaj piękna, nie ważne, ile ma się lat, jakiej jest się płci i na jakie cierpi choroby.
Wiadomo, że Dita jest posągową pięknością o kształcie klepsydry, ale jako dziewczyna o wzroście 166 cm nie miała szans na karierę zwykłej modelki. |
Pomimo przemyślanego i pozytywnego przekazu, który kreuje Dita w swojej książce, niestety w swojej narracji o rytuałach urodowych i całej reszcie zakulisowych starań o piękno często popada w pewną manierę pisania do czytelnika jak ze starych poradników dla dziewcząt (tu wspomnę, pisała to z nią przyjaciółka Rose Apodaca). Jej zamiłowanie do czarno-białych filmów i diw z pierwszej połowy XX wieku wychodzi w staromodnych tekstach, które rzuca na stronach, w stylu „piękno jest powinnością” (s. 218) albo – nie mogę znaleźć tego cytatu – że dziewczyna powinna umieć malować usta, rysować na powiece kocie oko i piec ciasteczka. Rzecz jasna wszystko to dość żartobliwie, ale pod naporem rad i porad co powinno się robić, a czego już nie, że codzienne należy pić koktajl z zielonych warzyw i owoców oraz nawet we własnym domu przechodząc z pokoju do pokoju trzeba wciągać brzuch, codziennie ćwiczyć co najmniej kwadrans pilatesu i kupować hurtowo kosmetyki, przy stole można poprawić makijaż, ale najlepiej zadbaną dłonią z nienagannym manicurem dzierżącą zabytkową puderniczkę... można się jednak załamać. Jeśli Twoją pracą jest piękny wygląd, to faktycznie chyba można poświęcać aż tyle czasu, ale będąc osobą pracującą i spełniającą się na wielu innych frontach, trudno podążać za wszystkimi zaleceniami Dity.
Przechodząc do treści książki, nie spodziewajcie się biograficznych wynurzeń. O samej Dicie dowiadujemy się niewiele prócz wspomnienia o dwóch siostrach, mamie zajmującej się paznokciami, historii tatuażu na policzku (oryginalnie miał być gwiazdką, ale tatuażysta się nie zgodził) i pierwszym zachwycie karminową szminką. Były małżonek Marilyn Manson pojawia się tylko raz i to tylko na zdjęciu Dity z mocno pokręconą fryzurą przy okazji omawiania wałków do włosów. Od czasu do czasu wspominany jest enigmatyczny i nieokreślony „kochanek”, dla którego planowane są oddzielne zabiegi pielęgnacyjne i urodowe, uwzględniające miłosne harce. O początkach kariery i nawet późniejszych etapach też prawie nic się nie dowiadujemy. To bardziej urodowa biblia, pogadanka o własnych sposobach na piękno zaprawiona garścią branżowych anegdotek i sporą dawką autoreklamy wszystkich produktów kosmetycznych, które sygnowane są nazwiskiem gwiazdy.
Jak poniżej, pojawiają się niezbyt piękne i niekoniecznie dobrze opisane czy przedstawione ćwiczenia, etapy makijażu czy układania włosów. Zamiar był bardzo chlubny, ale według mnie to najmniej informacyjna część książki pomimo takiego celu. Już więcej się czasem dowiedziałam z ręcznie malowanych grafik niż ze zdjęć Dity przy toaletce, bez zbliżeń, z opisami, co robi po kolei. Jak jeszcze ćwiczenia można szybko załapać (ale denerwuje to wspomnienie o ćwiczeniu po kwadransie dziennie, a potem zaserwowaniu zestawu ćwiczeń na co najmniej czterdzieści minut), tak instrukcje malowania twarzy są według mnie trochę chybione przez uparte zdjęcia z daleka, niemal w tej samej pozie, by uchwycić na każdym zdjęciu zabytkowe lusterko czy grzebień, przez co niezbyt dobrze widać, co się dzieje na powiece.
Każdy z nas ma w domu srebrną kurtynę, przy której ćwiczy ze szminką na wargach i w rajstopach, prawda? |
Generalnie tę książkę lepiej traktować jako album na swój stolik do kawy, którym można sobie przejrzeć i ponapawać się fantastycznymi zdjęciami pięknej, często roznegliżowanej Dity, niż kierować się jej wszystkimi wytycznymi. Polecane amerykańskie kosmetyki w dużej mierze są drogie i słabo dostępne, rytuały urodowe czasem absurdalnie oczywiste (że na przykład nie trzeba się bać dotykać po biuście, żeby go umyć!), a czasem niepotrzebnie rozwlekłe. Niektóre rady mogą faktycznie pomóc, ale bardziej z tego wszystkiego gawęda Dity czaruje i inspiruje, dodając splendoru we własnym życiu.
Czy ja coś z tej kobylastej księgi wyciągnęłam dla siebie? Szczerze mówiąc, nie do końca. Ucieszyłam się na widok strony poświęconej drag queen Rajy, mojego ulubieńca z RuPaul's Drag Race, przyjrzałam uważniej sposobom na fryzury vintage, uświadomiłam sobie, że moja skóra na twarzy zmieniła swój rodzaj, próbowałam poćwiczyć jak Dita, częściej malowałam kocie oko i dodałam czasem szminkę do codziennego makijażu, zaczęłam wspominać mój krótki epizod chodzenia na zajęcia z burleski. Wciąż nie jestem pewna, jakim cudem udaje jej się tak błyskawicznie malować, jak twierdzi. Przede wszystkim jednak zaczęłam się mocno zastanawiać, czy nie wybrać się do Pragi na jej spektakl The Art of the Teese i chyba głównie o to w tej książce chodziło.
Tak wygląda okładka bez obwoluty. Niepokojąca, hipnotyczna, nietuzinkowa. Czemu ją zakrywać? |
Bądź piękna. Sztuka ekscentrycznego glamour
Dita Von Teese, Rose Apodaca
Tłumaczenie: Joanna Dziubińska
Znak literanova, 2016
400 stron
Znak literanova, 2016
400 stron
Odczucia: ★★★/★★★★★
0 komentarze:
Prześlij komentarz