Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

sobota, 8 września 2018

Helenka dogryza z offu. "Moja Jane Eyre" Cynthii Hand, Brodi Ashton i Jodi Meadows


Żeby w ogóle zacząć się bawić przy Mojej Jane Eyre, należało najpierw wyłączyć wewnętrzną anglistkę i perfekcjonistkę. Zapomnieć, że monologi Jane z oryginału potrafią wzruszyć do łez, że historia pamiętnego romansu nieugiętej guwernantki z zagubionym panem Rochesterem to osobista świętość. Zagrzebać gdzieś na dnie umysłu całą wiedzę na temat rodzeństwa Brontë i samej Charlotty, zapomnieć o najróżniejszych tajemnicach, spiskach i teoriach (jak te opisane tutaj). Odpuścić na moment ogólne zorientowanie o skomplikowanych obyczajach, tradycjach i generalnie życiu w dziewiętnastowiecznej Anglii. I przede wszystkim zagryźć zęby, czytając bardzo frywolne, młodzieżowe i czasem mocno naciągane postmodernistyczno-luzackie komentarze autorek do fabuły książki czy historii w ogóle. Niby odkrywcze, feministyczne, dogryzające pozycji kobiet ponad wiek temu, ale często zbyt oczywiste, prostackie, no, słabe.

W ten sposób należycie się do tejże przygody literackiej przygotowawszy, jest spora szansa na autentyczne czerpanie radości z tej beztroskiej, dowcipnej gry bez hamulców. Można się wciągnąć, ba, można się świetnie bawić mimo wywracania oczami na absurdy.

Autorki pozwoliły sobie na napisanie książki prostej, łatwo zrozumiałej, wciągającej i zdecydowanie przeznaczonej dla młodzieży na temat poważnego klasyka, jakim jest cośkolwiek przyciężkawa dla współczesnego czytelnika powieść wiktoriańska Jane Eyre. To przyznajmy, to nie jest Bridget Jones, która wchodzi jak złoto nawet niedzielnym czytelnikom; tu potrzeba odrobiny samozaparcia, ewentualnie wykształcenia pewnego smaku literackiego, albo i jednego, i drugiego. Szykując prześmiewczą, zabawną i lekką historyjkę o Jane, Charlotte i towarzystwie łapaczy duchów, opartą luźno o wydarzenia z książki i historię życia autorki, mają szansę zainteresować lekturą młode, płoche pokolenie technologii.

Przynajmniej takie było, jak mniemam, zamierzenie.


W tej wersji Jane i Charlotte zaprzyjaźniły się ze sobą, przebywając razem z szkole w Lowood. Instytucja ta znana jest z powieści jako miejsce straszne, wyniszczające, gdzie wychowanki chodziły głodne i wychłodzone, gdzie oszczędzano na wszystkim, a dyrektor utrzymywał swoją własną rodzinę w dostatku kosztem hipokryzji i drastycznych cięć budżetowych w szkole. W sumie nic dziwnego, że obok bohaterki powieści znajduje się tu autorka: w końcu dwie najstarsze siostry Brontë chodziły do bardzo podobnej szkoły dla córek duchownych w Cowan Bridge, gdzie w wieku jedenastu i dziesięciu lat zmarły na gruźlicę z powodu dramatycznych warunków życia.

To mrożące wspomnienie przekute zostaje w dziarską historię o otruciu parszywego dyrektora szkoły, którego duch panoszy się po szkole pełnej zjaw zmarłych wychowanek. 

I tu wkracza na scenę Towarzystwo do spraw Relokacji Dusz Zabłąkanych oraz pan Blackwood, agent towarzystwa, który podobnie jak Jane widzi duchy. Do jego zadań należy wyszukiwanie artefaktów, które spowodują złapanie ducha jak w Ghost Busters, ale o bardziej elegancko i bez dymu i iskier. Gdy Blackwood odgaduje, że Jane też widzi duchy, próbuje ją za wszelką cenę zrekrutować do Towarzystwa. Ta jednak jest uparta jak osiołek, robi po swojemu i zatrudnia się w Thornfield Hall jako guwernantka, po czym na zabój zakochuje w panu Rochesterze. W tle przewija się również książę Wellington (ten od Waterloo, jako patron i szara eminencja Towarzystwa), brat Charlotty, Branwell Brontë (nie jako pijak i nieudacznik, a zabawny comic relief), a także wszędobylski duch Heleny Burns (która zamiast być uduchowioną, wytrwałą i cichą dziewczyną z oryginału zachowuje się jak głupkowaty, naiwny i denerwujący trzpiot, komentujący wszystko na głos).

Jest niezobowiązująco, mało intelektualnie, Charlotte ślini się do gołej klaty jak już przystawi do oczu lorgnon i nie jest ślepa jak nietoperz, Jane ma nadnaturalne zdolności, a Helenka docina Rochesterowi za każdy debilny tekst z oryginału. Nie obywa się tez bez złośliwych przytyków do krępującej kobiety mody dziewiętnastowiecznej. Mimo gwałtu na oryginale i przedziwnego miszmaszu wychodzi z tego dość zabawny romans awanturniczo-fantastyczny. Jak już człowiek przełknie te wszystkie niestosowności, szaleństwa i frywolności, można się naprawdę wciągnąć. 


Jane Eyre to powieść tak działająca na wyobraźnię, że to nie pierwszy i nie ostatni raz, gdy jakiś autor czerpie inspirację pełnymi garściami z pisarstwa Brontë. Jean Rhys dopisała historię zamkniętej na strychu Berthy i tym samym oddała głos milczącej i niezrozumianej „szalonej” żonie-Kreolce w Szerokim Morzu Sargassowym. The Eyre Affair Jaspera Fforde z kolei wykorzystuje zabieg dość podobny do Mojej Jane Eyre, tam również pojawia się retelling, jest dużo postmodernistycznej zabawy oraz tony absurdalnej fantastyki: główna bohaterka, agentka Thursday Next, tropi literackiego szantażystę i złodzieja poprzez fabuły powieści, w tym Jane Eyre. W ten sposób doprowadza do zmian w wydarzeniach alternatywnej powieści o Jane, przez co ta zaczyna pasować do tej wersji, którą tak dobrze znamy w naszym świecie. W Jane Slayre oprócz posiadania zajęcia w postaci pozycji guwernantki, Jane trudni się też tępieniem wampirów. I to są zaledwie te powieści, które ja czytałam, a na Wikipedii można znaleźć osobną podstronę dotyczącą wszelakich nawiązań do Jane Eyre (tutaj).

Nie można też zapominać o naszym rodzimym podwórku i Małgorzacie Musierowicz, która w Idzie Sierpniowej w następujący sposób opisuje stan czytelniczego opętania, które dobrze znam:

„Większa część nocy przeszła Idzie na czytaniu. (…) Leżąc w łóżku sięgnęła po prostu na półkę Gabrysi i trafiła na sczytany egzemplarz Dziwnych losów Jane Eyre. Zanim się obejrzała, była już w połowie tomu, a zegar wskazywał północ. (…) Książka pochłonęła ją do tego stopnia, że biedaczka zapomniała nawet o głodzie, który dokuczliwie szarpał jej żołądek. Na policzkach miała malinowe wypieki, w ustach paznokieć kciuka, a w wyobraźni szare blanki Thornfieid Hall, wronie gniazda na potężnych drzewach cierniowych i zmysłowy uśmiech pana Rochestera. O, biedna Jane! Jakże bardzo Ida jej współczuła! O trzeciej niepostrzeżenie zasnęła - przy zapalonej lampie, z czołem wspartym o stronicę 271. (…) Już chciała pędzić do sklepu, gdy pan Rochester wyjrzał do niej z kart książki i pociągnął ku sobie, jak magnes przyciąga opiłki. O drugiej po południu szlochała nad ostatnią stroną powieści. Była w stanie godnym pożałowania. Serce jej biło nierówno, nogi stały się sine i zimne, a w brzuchu znów się czaiła głodowa pustka.”

To właśnie Musierowicz sprawiła, że jako nastolatka zainteresowałam się angielską powieścią i między innymi sięgnęłam po Wichrowe wzgórzaJane Eyre została w mojej pamięci, dopóki nie podbiła mojego serca na studiach. Być może więc jest nadzieja dla powieści młodzieżowej, która promuje klasyki? Obojętnie, w jaki sposób?

My Plane Jane to druga powieść serii o słynnych Jane trzech Amerykanek piszących powieści young adult. Autorki nazywają się „ladyjanistkami”, a pierwszy tom z cyklu opowiada o Joannie Grey, tak zwanej dziewięciodniowej królowej angielskiej. Ciekawe, jaką kolejną Jane wezmą na celownik?

Tak czy siak, książki zdają się całkiem popularne i budzą wiele emocji na portalach społecznościowych. Trzymam więc kciuki za kolejne pokolenie zakochanych w panu Rochesterze (koniecznie tym z ekranizacji z 2006 roku!).


Moja Jane Eyre 

Cynthia Hand, Brodi Ashton, Jodi Meadows

Sine Qua Non, premiera sierpień 2018
512 stron
Odczucia: ★★★/★★★★★
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki!



0 komentarze:

Prześlij komentarz