Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

sobota, 26 stycznia 2019

Płynność, mobilność, iluzoryczność. Klucze do odczytania "Biegunów" Olgi Tokarczuk


Kunicki nie rozumie, co się dzieje z jego życiem. Opróżnia torebkę żony, szukając jakichś wskazówek. Rozsypuje jej rzeczy: kosmetyki, paszport, notes, komórka. Każdy przedmiot dokładnie lustruje, głodny jakiegokolwiek punktu odniesienia, odpowiedzi na pytanie, gdzie się podziała jego żona i syn. Potem przynosi torby, bagaże, walizki, które zabrali do Czarnogóry; wyrzuca zawartość, rozkłada: ubrania, buty, zabawki syna.

„Jego wzrok z uwagą bada ich konstelację, wzajemne położenie, wskazywane kierunki, tworzone figury. To mogłaby być wróżba. Jest tam do niego list, napisany w sprawie jego żony i dziecka, ale przede wszystkim w sprawie jego samego. Nie zna tego pisma ani tych znaków, z pewnością nie pisała ich ludzka ręka. Ich związek z nim jest oczywisty, sam fakt, że na nie patrzy, jest istotny; i to, że je widzi, jest wielką tajemnicą, jest nią, że w ogóle może patrzeć i widzieć, tajemnicą jest to, że jest.”

Klucz pierwszy: konstelacja.

Tokarczuk rozkłada przed czytelnikiem okruchy ludzkich losów, zapiski na brzegach książek, notatki na hotelowych serwetkach, broszurach, urywki zasłyszanych historii, własne przemyślenia i doświadczenia, fragmenty pisanych w różnych stylach opowiadań. Często pourywane, podzielone, porozrzucane pozornie bez sensu, irytująco niedokończone. Zwodzi zwartą fabułą, ukrytym w gęstwinie głosów, teorii, wątków głosem wszechwiedzącej wieszczki, nieuchwytnym listem do czytelnika zapisanym gdzieś między wierszami, wyjaśniającym sens życia.

Tymczasem zamiast irytować się wysiłkiem intelektualnym podczas śledzenia tych odgórnych prawd należy podziwiać maestrię zabawy formalnej: odrzucenie czasu linearnego i cyklicznego na rzecz powieści pisanej na wzór połączeń neuronowych w mózgu, luźnych skojarzeń biegnących prędko od tematu do tematu, sytuacji nie tworzących jednorodnej, konsekwentnej całości. Myśl autorki czasem zatrzymuje się na jakimś motywie, potem porzuca go na dłuższy czas, a następnie powraca daleko później, gdy dla czytelnika to już dawno na wpół zapomniane echo. Chodzi o odzwierciedlenie ludzkiego doświadczenia, ale w sposób nieco inny niż zakładała to modernistyczny strumień świadomości. To próba uchwycenia przemian w czasie, chwilowych form, konfiguracji, które wkrótce rozpadają się, by stworzyć inne znaczenia, jak w majestatycznym kalejdoskopie.


Ta konstelacyjność inspirowana jest ponoć nieustannie zmieniającą się mapą połączeń między współczesnymi miastami-państwami, „których lokacja jest stała, lecz obywatele – zmienni”, jak pięknie określa lotniska Tokarczuk.

Klucz drugi: podróż.

Na pierwszych stronach narratorka opisuje pierwsze świadome doświadczenie bycia, co łączy się dla niej ze zrozumieniem swojego jestestwa zamkniętego w zmiennym ciele, z byciem w potrzasku:„moja obecność nabiera wyraźnych konturów, które drżą, falują, i to boli”. Ciągła fluktuacja, pęd, pośpiech, ruch, to próby ucieczki zarówno przed samym sobą, jak i próba uniknięcia śmierci. Tytułowi bieguni odnoszą się do osiemnastowiecznego odłamu Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, sekty wewnątrz starowierców, w której główną podstawą wiary jest ucieczka przed diabłem. Dla nich wszelka władza, państwowość, urzędowość były narzędziem szatana, dlatego należało porzucić swoje dokumenty, oficjalną tożsamość i być w nieustannym ruchu.

„[Z]dałam sobie sprawę, że – mimo wszelkich niebezpieczeństw – zawsze lepsze będzie to, co jest w ruchu, niż to, co w spoczynku; że szlachetniejsza będzie zmiana, niż stałość; że znieruchomiałe musi ulec rozpadowi, degeneracji i obrócić się w perzynę, ruchome zaś – będzie trwało nawet wiecznie.”

Brzmi to jak pochwała ewolucji.

Ale jest też druga strona tego medalu.

Dla Heideggera istnienie nieodłącznie wiązało się ze świadomością śmierci, byciem-ku-śmierci. Według psychologii podróżnej opisanej przez Tokarczuk w wyrywkach słuchanych na lotnisku wykładów, pragnienie nadaje człowiekowi ruch i kierunek, czyniąc z niego istotę zmierzającą ku-czemuś, a tym czymś jest enigmatyczny, trudny do zdefiniowania cel, którego nie można osiągnąć. Tym założeniom bliżej do współczesnego, zabieganego świata, uganiających się za szczęściem i sukcesem ludzi, którzy im bardziej zbliżają się do swoich marzeń, tym bardziej czują pustkę swoich pragnień.

Psychologowie podróżni wiedzą, że ludzie lubią dostrzegać dowody na sensowność świata. Takie zbiegi okoliczności i szczęśliwe przypadki nazywają synchronicznością, podczas gdy naiwny człowiek, taki jak pracujący na promie Eryk, będzie utrzymywał, że to sploty utkanego palcami Boga porządku. Tymczasem nic takiego nie istnieje, jest tylko bycie-ku-śmierci.


Klucz trzeci: ciało.

Jedynym istnieniem po śmierci mogą być nasze odpowiednio spreparowane, zanurzone w formalinie szczątki. Zatopione w słojach organy, oczyszczone do białości kości, wielonogie kręgosłupy przypominające Gregora Samsę po przemianie. Sploty mięśni, sznureczki żył, rzeki połączeń układu nerwowego, korzonki przyłączeń nerwowych.
 
Uwięzieni w ciele, możemy szukać nieśmiertelności w sposób ulotny, ucieczką, pędem, zapomnieniem; możemy też przekształcić się w martwy, ale podziwiany na wieki eksponat w muzeum. W takim celu najlepiej być anomalią, ciekawostką zasługującą na zachowanie dla potomności, a takie osobliwości ciekawią Tokarczuk najbardziej.

Kolejna obserwacja dotyczy dziedziny, którą Tokarczuk studiowała. Według niej, trudno szukać twardego gruntu w psychologii, która zakłada niezmienność i przewidywalność człowieka. Tokarczuk podpowiada, że lepiej już zahaczyć się o fizjologię albo teologię, znaleźć solidne podparcie albo w ciele, albo w duchu. Sama porzuca teorie psychologiczne na korzyść pseudopsychologii podróżnej, wymyślonych syndromów, intrygujących towarzyszy podróży. Zamiast tego zagłębia się w cielesność i szukanie znaczeń, duchowości, w tym ogołoconym z życia szkielecie, który raz spreparowany, nie podlega zmienności.

I tak pojawiają się fascynujące historie okraszone estetyką taksydermistów i anatomów. Oto pod kopułą krynoliny jadącej do Polski Ludwiki Jędrzejewicz ukrywa się przemycane serce jej brata, Fryderyka Chopina. Flamandzki anatom Philip Verheyen wpatruje się w słój ze swoją amputowaną nogą, szukając źródła fantomowego bólu, po czym odkrywa ścięgno Achillesa. Józefina Soliman pisze poruszające listy do cesarza Austriackiego, błagając o wydanie ciała czarnoskórego ojca, wystawionego jako osobliwość w kolekcji monarchy. Młody doktor Blau zamiast tajemnic zmarłego naukowca pracującego nad idealnym sposobem preparowania ciał napotyka tętniącą swobodną cielesnością, starszą wdowę szukającą ukojenia po stracie męża.


Klucz: Wikipedia.

Czytając recenzje zagranicznych czytelników można znaleźć zarzuty o przekłamania merytoryczne. O przeinaczone fakty. Hipokamp, który niekoniecznie odpowiada za pamięć krótkotrwałą. Turecki polityk Atatürk, który ponoć nie był wcale odpowiedzialny za wywożenie psów na wyspę, by się pozagryzały z głodu. Ciemna materia, która prawdopodobnie została pomieszana z ciemną energią jeśli chodzi o procent występowania na świecie. Jak podkreślają dociekliwi czytelnicy, Tokarczuk prawdopodobnie sporo korzystała z Wikipedii, którą tak wychwala, ale jednocześnie prawdę obiektywną, naukową, często traktuje pobłażliwie.

To prawda, jeden z podrozdziałów zajmuje się krótkim zachwytem tym tworzonym na bieżąco dziełem ludzkim, którego celem jest naprawienie błędów encyklopedii, słowników, przewodników, szybko tracących na aktualności. Jednocześnie znajdziemy tam dywagacje nad stworzeniem podszewki Wikipedii, czyli mapy wszystkich rzeczy, których nie wiemy, których nie jesteśmy pewni, które kryją się poza słowami, pojęciami, terminami. Tego, co nieuchwytne.

„Wydaje się, że jedynym możliwym ruchem jest ruch w głąb.
Materia i antymateria.
Informacja i antyinformacja.”

Okazuje się, że zarówno Wikipedia, współczesne media, Internet, jak i sama powieść Tokarczuk pełne są przekłamań, przybliżeń, pomyłek. Dezinformacji.

Ale czymże jest fikcja, jak nie piękną ułudą właśnie?


Klucz: ja.

Spisując te klucze, próbowałam sobie sama uporządkować według mnie najważniejsze motywy Biegunów. Jeśli dostrzeżecie więcej, tym lepiej. Podzielcie się tym.

Jeśli chodzi o ocenę subiektywną, podczas czytania jednocześnie byłam zachwycona i poirytowana. Jak już wspominałam kilka razy, choć Tokarczuk stoi u mnie bardzo wysoko jeśli chodzi o ranking pisarzy polskich, jeśli nie najwyżej przy współczesnych, podchodziłam do Biegunów kilka razy na przestrzeni bodaj dziesięciu lat. Za każdym razem właśnie konstelacyjność tej powieści mnie odrzucała. Nie mogłam się skupić, podążać wytrwale za myślą autorki, skakać od historii do historii. Czytałam o Kunickim, którego żona i syn się zgubili, by potem nagle stracić grunt opowieści pod nogami i zostać wrzuconą w zupełnie inną narrację. Słowa mi się rozmywały, coraz rzadziej wracałam do czytanej książki, aż porzucałam ją zupełnie. I tak co najmniej trzy razy.

Po Bookerze, wiadomo, musiałam spróbować jeszcze raz.

Tym razem udało mi się skończyć bez przygód, ba, byłam zaskoczona moją wcześniejszą niemożnością. Czytało się tak lekko i przyjemnie, cudownie było zanurzać się w kolejne wyrywki, nie przywiązując do żadnej historii na dłużej. Doceniłam tę powieść, ale i zrozumiałam jej największą wadę: konstelacyjność rozerwała jej tkankę tak dalece, że dla wielu osób jest to trudne do strawienia albo frustrujące. Do tej pory boli mnie to, że do Kunickiego wracamy dopiero pod sam koniec ponad czterystu stron powieści i zakończenie jego wątku nie satysfakcjonując odpowiedzią. Nawet mimo całej świadomości, że takie było oryginalne zamierzenie: nie dawać odpowiedzi ani satysfakcji z łączenia wątków w zrozumiałe konstelacje. Żeby czytelnik sam się trochę pogubił w chaosie istnienia.


Bieguni

Olga Tokarczuk

Wydawnictwo Literackie, 2007
455 stron
Odczucia: ★★★★★/★★★★★


Jako ciekawy dodatek, polecam wywiad Qbusia pożeracza książek z amerykańską tłumaczką książki.



0 komentarze:

Prześlij komentarz