Pierwszy miesiąc nowego roku upłynął częściowo w śniegu i radości, a częściowo w zdumieniu i smutku. Na scenie podczas koncertu charytatywnego zamordowano prezydenta Gdańska, bankomaty wybuchają, pijane dzieci strzelają do tramwajów, starcy szarpią dziewczyny za włosy w autobusach, a potem uciekają przez lufcik. Czuje się niepokój, zmęczenie; dużo osób choruje, w tym ja. Do tej pory jest mi jakoś nieswojo.
Dzięki urlopowi, a potem paru dniom zwolnienia lekarskiego przeczytałam rekordową ilość książek jak na mnie, wszystkie polskie i z mojej własnej półki, a do tego jeden komiks:
- Miecz przeznaczenia i Krew elfów Sapkowskiego (po przeczytaniu całej sagi zrobię wpis)
- językowe Pięć razy o przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz i 500 zdań polskich Jerzego Bralczyka
- Polskie piękno Karoliny Żebrowskiej (w najbliższym czasie postaram się przygotować dla was recenzję)
- Biurwa Sylwii Kubryńskiej, zaskakująco ciekawa i wciągająca,
- drugi tom kanonicznej Róży Wersalu Riyoko Ikedy.
A jeśli chodzi o popkulturę?
Aquaman (2018)
Rok zaczął się od kinowego przeboju ze stajni DC, w którym wreszcie twórcy nabzdyczonych, mrocznych i nudnych historii zdecydowanie wrzucają na luz i bawią się czasem idiotycznym komiksowym materiałem. Od pierwszych scen otrząsa człowieka od ckliwych frazesów i romantyzmu rodem z harlequina, przerzucając się wkrótce do barowych wygłupów i heavymetalowej stylistyki, żeby potem przerzucić się w aquafuturyzm pierwszej wody okraszony totalną przesadą. Jason Momoa wywija włosami, spogląda zalotnie zza ramienia, pręży muskuły i ocieka słoną wodą, by na koniec ujeżdżać potwory z głębin oceanu w walce z wojownikami na konikach morskich w pełnej zbroi ze złotej łuski. Tutaj trzeba odrzucić wszelkie pretensje i po prostu się bawić tym pięknym festiwalem marynistycznego kiczu.
Kimi no Na wa (Your Name) (2016)
Trochę oszukuję, bo tę japońską pełnometrażową animację oglądałam zaledwie wczoraj, a już jest luty, ale trudno mi się nie podzielić absolutnym zachwytem świeżością pomysłu, głębią uczucia, humorem, przepiękną, płynną animacją i wspaniałą muzyką. Ileż to już znacie historii o nastoletniej miłości? Zamianie ciał? O podróżach w czasie? Your name pokaże, że na te tematy da się napisać coś chwytającego, pomysłowego, zabawnego i pięknego, z trafnym symbolem zaczerpniętym z japońskiego folkloru w centrum. Szalenie polecam.
Sorry to Bother You (2018)
Celująca w ambitny absurd obnażający ludzką zachłanność, egoizm i nieetyczne praktyki wielkich korporacji czarna komedia pofrunęła zbyt daleko, zbyt ciężko i zbyt dosłownie, by być dobrym filmem. Ludzkość biednieje do tego stopnia, że oferta globalnego koncernu w postaci dożywotniego zapewnienia bytu w zamian za pełną dostępność siły roboczej dla wielu wydaje się całkiem rozsądnym wyjściem z sytuacji pomimo oczywistych asocjacji z niewolnictwem i feudalizmem. Wkraczający w korporacyjny świat call centre bohater zachłystuje się zarobkami i zachwytami szefów, po czym gubi swoją integralność. Póki co nieźle, jednak im dalej w las, tym dziwniej, aż kończymy w groteskowym folwarku zwierzęcym, który chyba trochę zapomniał, czy miał być. Mimo to ciekawy eksperyment debiutującego reżysera, a w dodatku pojawia się Tessa Thompson w roli współczesnej artystki happeningowej.Zakochany bez pamięci (2004)
Na nowy rok zażyczyłam sobie powtórki świetnego futurystycznego dramatu psychologiczno-romantycznego o związkach, Eternal Sunshine of a Spotless Mind. Jim Carrey w roli introwertycznego, nieśmiałego i naiwnego artysty oraz Kate Winslet jako ucieleśnienie i polemika ze stereotypem manic pixie dream girl to połączenie tak niespodziewane, jak i niesamowicie udane. Przy kolejnym oglądaniu zauważyłam, że sam pomysł intrygi spokojnie mógłby być kolejnym odcinkiem Black Mirror, a dodatkowo oglądałam uważając na symbolikę nazw i kolorów farb do włosów Clementine. I wciąż trudno nie płakać, obserwując rozpaczliwe próby ukrycia swoich wspomnień o ukochanej w najgłębszych wspomnieniach z dzieciństwa i wyobrażając sobie, co muszą przeżywać bohaterowie. Polskie tłumaczenie tytułu tak bardzo spłaszcza oczekiwania wobec tego obrazu.FYRE: Najlepsza impreza, która nigdy się nie zdarzyła (2019)
Oglądanie tego dokumentu zaproponował Ryba. To jeden z dwóch dotyczących tego wielkiego przekrętu i niewypału, które miały swoje premiery w ostatnim czasie; ten konkretny wyprodukował Netflix, drugi wyszedł pod szyldem Hulu. Ogląda się to z takim niedowierzaniem, przeciera się oczy i skręca z zażenowania, że trudno uwierzyć, jakim cudem ta chryja doszła tak daleko. Generalnie niejaki Billy McFarland, specjalista od zbijania kasy na bogatych nowojorskich hipsterach razem z Ja Rulem wpadli na genialny pomysł urządzenia ekskluzywnego festiwalu muzycznego na prywatnej wyspie na Bahamach. Promocja i reklama poszły w ruch, rzesza ludzi kupiła bilety, organizatorzy utopili miliony w największej porażce przemysłu rozrywkowego ostatnich lat. To trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć.
Minimalism: A Documentary About the Important Things (2015)
Idąc za ciosem po obejrzeniu programu z Marie Kondo skusiłam się na coś mniej praktycznego i reality-tv, czyli dokument zmuszający do zastanowienia się nad materializmem, konsumpcjonizmem i naszą własną filozofią życiową i kierunkiem, w jakim zmierzamy. Co prawda film jest w duchu mocno amerykańskim, skupia się na opowiedzeniu historii sukcesu dwójki podcasterów zwanych po prostu The Minimalists, to jednak daje sporo do myślenia na temat przemysłu, mechanizmów rynku, mody i tego, co daje, a co zabiera nam nadmiar przedmiotów. Możemy przyjrzeć się różnym pomysłom, od rozwiązań architektonicznych, przez styl życia ludzi w różnych momentach swojego życia po mindfulness, medytację i bycie swego rodzaju wędrownym pustelnikiem bez permanentnego domu nad głową, z całym majątkiem mieszącym się w dwóch walizkach. Dla każdego coś inspirującego i do przemyślenia.
Sprzątanie z Marie Kondo (2019)
Myślę, że ostatnio był już przesyt rozmaitych dyskusji, analiz, ataków i obron dotyczących Marie Kondo, również na moim fanpage'u na Facebooku. Nie będę się rozpisywać. Początek roku to idealny moment na obejrzenie programu, w którym specjalistka od układania, upraszczania, składania i przechowywania rzeczy, a przede wszystkim pozbywania się zbędnych śmieci z domu, odwiedza domy osób, które chcą spróbować jej metody. I sprzątają swoje domy, przygotowując sobie idealne warunki dla nowego, przyszłego ja. Osobiście oglądałam z niesamowitą przyjemnością.Sex Education (2019- )
Serial Netlixa, o którym było ostatnio głośno trochę mi przypomina brytyjskich Skinsów, choć bardziej ugrzecznionych i skupiających się na sprawach seksualno-miłosnych, z fantastycznym dodatkiem odrobinę w klimacie Hannibala w postaci Gillian Anderson jako eleganckiej pani terapeuty-seksuologa. Ciekawy, choć nie do końca etyczny pomysł urządzenia amatorskiej poradni seksualnej dla nastolatków prowadzonej przez niezbyt dopasowanego do świata syna pani terapeutki prowadzi widzów w interesujące i pouczające rejony, dzięki którym niejedna nastolata sporo się dowie na temat cielesności. W większości mądrze i taktownie potraktowane wątki poszukiwania swojej drogi, odkrywania swojego ciała i rozumienia drugiej osoby sprawiają, że to naprawdę całkiem wartościowa produkcja, choć nie wszystko jest tu idealne.
Dragon Ball Z (1989-1996)
W związku z problemami technicznymi z Jojo rozpoczęliśmy drugą większą serię Dragon Balla. TAK, oglądam to dalej. Chociaż tyle, że oglądamy wersję okrojoną z wszelkiego fillera i zremasterowaną, czyli Kai. Z dziecinnego, oryginalnego serialu czas na przesiadkę w bardziej dojrzałą, brutalniejszą space operę pełną kosmitów, coraz SILNIEJSZYCH przeciwników i JESZCZE WIĘKSZYCH smoczych kul (OVER NINE THOUSAND!!!). W ramach odtrutki obejrzałam wszystko z Sailor Moon Abridged, co mogłam znaleźć na YouTubie, a teraz wróciłam do oglądania zaniedbanych sezonów RuPaula.
Carmen Sandiego (2019– )
Obejrzałam też klika pierwszych odcinków nowego serialu o legendarnej złodziejce w czerwieni, Carmen Sandiego. Serial jest przyjemny, przyzwoity, ślicznie rysowany, ale zdecydowanie przeznaczony dla dzieci. Jak zauważył mój Ryba, trochę smutno, że odziera Carmen z jej otoczki tajemniczości, daje jej głos, perspektywę i wprost opowiada całą historię jej dzieciństwa i powodu, z jakiego stała się właśnie skrytą pod karminowym kapeluszem specjalistką od włamań, skradań, fantastycznych ucieczek i podróży w dalekie kraje.
Na koniec wspomnę tylko pokrótce, że zaczęłam też rozgrywkę w Diablo 3: Eternal Collection na dwóch graczy na Switchu. I szalenie mnie satysfakcjonuje niszczenie olbrzymich ilości wrogów moją barbarzynką. Do tego zostałam mistrzem Pokemon, skończyłam całą fabułę w Pokemon: Let's Go, Eevee! i pokonałam Elite Four. Yay me!
A Wam jak minął styczeń?
0 komentarze:
Prześlij komentarz