Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

wtorek, 10 marca 2020

No i skończyło się płaczem. "Płacz" Marty Kisiel


Ostatni tom tak zwanego Cyklu Wrocławskiego, który zaczął się przezabawnym, fantastycznym Nomen Omen i uderzył w zdecydowanie bardziej ponure tony w Toń, właśnie kończy się w Płacz. Już jutro, 11 marca w waszych księgarniach, na Rozkminach dzisiaj, przedpremierowo.

O Marcie Kisiel pisałam na Rozkminach nie jeden raz, dotychczas jednak zazwyczaj pławiłam się ciepłem i humorem jej powieści; najlepszy komplet to kakao, bamboszki i nowa Kisiel. Płacz to chyba najbardziej poważna pozycja na jej koncie, przypominająca ocierające się o horror ostatnie opowiadania z antologii Pierwsze słowo i zgrabnie dopasowująca się do momentami mrożącej krew w żyłach Toni. Tutaj jednak jest też bardzo smutno, bo tragedia dotyka bardzo blisko, a zakończenie sprawia, że bamboszki leżą rzucone w kąt, a kakao nam stygnie w zapomnianym kubku. I to nie tylko dlatego, że książka tak wciąga.


Eleonora, tudzież psychobibliotekarka, jak ją oryginalnie nazwałam, oraz Dżusi, czyli miniaturowa seksbomba, potrzebują czasu, żeby pogodzić się z tym, czego dowiedziały się o swojej rodzinie. Oddalają się od ciotki Klary, uciekają z zasnutego widmami przeszłości mieszkania i szukają własnej drogi. Tak jak w poprzednim tomie odkrywały swoją przeszłość, tym razem można powiedzieć, że zaglądają w swoją przyszłość. 

Na tapecie pojawiają się tematy, które wymagają dojrzałości i nagle okazuje się, że obie Sternówny mają w sobie więcej siły psychicznej, niż zrozpaczona, otępiała Klara czy przytulający butelkę, zaniedbany Gerd. Dziewczyny pakują się w tarapaty i rzucają na głęboką wodę, ale dzięki problemom otwierają się na pomoc z zewnątrz, utrzymują głowę na powierzchni i nawet, wydaje się, ciągną za sobą resztę ferajny, która wybiera się odkrywać tajemnice w Górach Sowich.

Szkoda, że plejada barwnych postaci z pierwszego tomu cyklu miała już swój moment, ale w końcu to nie ich historia. W centrum zainteresowania zostają panny Stern i ich świta, czyli postacie głównie z tomu drugiego, całość zaś splata obecność fantastycznie napisanych sióstr Bolesnych. Ponieważ pierwsza połowa książki poświęca więcej uwagi Eleonorze i powoli wyjaśniającej się sytuacji, w jakiej się znalazła, wydawałoby się, że to ona będzie główną bohaterką. Okazuje się jednak, że gdy ekipa ratunkowa wyrusza na pomoc, centralna pozycja Eleonory gaśnie, a jej miejsce kradnie Dżusi i jej narzeczony, Karolek. 

Oboje z raczej humorystycznych, mniej ważnych postaci przeobrażają się w uroczych, kochanych bohaterów niemal tak namacalnych, jak ci z pierwszych tomów Jeżycjady Musierowicz. Ich osobowości, przekomarzania, problemy i docieranie się jako para są tak naturalne i rzeczywiste, że trudno nie kibicować głównie im. Ale co tu dużo mówić, wiadomo, u Kisiel siłą napędową powieści są barwne postaci i cudownie humorystyczne, choć wciąż najzupełniej naturalne dialogi.



Trzeba jednak przyznać, że równie fascynujące są tutaj prawdziwe historie z rejonu Dolnego Śląska, które przenikają tkankę Płacz. Tak jak w Toń, podczas wędrówek w czasie zanurzaliśmy się w mroczny okres oblężenia Wrocławia podczas II wojny światowej, tak w Płacz poznajemy całą siatkę tragicznych wydarzeń i teorii na temat Gór Sowich, zaczynając od XIX wieku, a na 1949 kończąc. Historia porcelanowego pałacu „śląskiego Rockefellera” z Jedlinki, kompleks Reise, budowany jako olbrzymi, połączony podziemnymi tunelami schron dla Hitlera, obozy pracy, z których brano więźniów do budowy tegoż kompleksu... Okazuje się, że historia Gór Sowich jest równie przerażająca, co fascynująca. I że w ogóle jej nie znam!

Samo wykorzystanie autentycznych wątków to nie wszystko, do tego dochodzi jeszcze rozłożona w czasie szalona intryga ze srebrną łyżeczką w roli głównej, a także duchami, anomaliami czasowymi i kolejnymi w bestiarium Kisiel fantastycznymi istotami, zdecydowanie mniej przyjaznymi niż taki Krakers...

Generalnie Płacz jednocześnie pozwala się poczuć jak podczas czytania Studni przodków Chmielewskiej, książek o panu Samochodziku i Jeżycjady, a do tego jest rdzenną fantastyką osadzoną we współczesnym sztafażu zaprawioną sporą dawką historii regionalnej. W Toni miało się wrażenie, że to bardziej urban fantasy, tutaj powiedziałabym, że to... local road trip fantasy? Jakkolwiek tego nie nazwać, czyta się przednio.

I tak kończy się Cykl Wrocławski. Płaczem. Bo zakończenie jest jak na Ałtorkę (pisownia zamierzona) zaskakujące, bo nie jest szczęśliwe. Bardzo dobrze splata wszystkie trzy książki i żegna się z postaciami, zostawiając zadrę w serduszku. No i to zimne kakao.


Płacz
Marta Kisiel
Uroboros, 2020
315 stron
Odczucia: ★★★★/★★★★★

0 komentarze:

Prześlij komentarz