Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

wtorek, 17 marca 2020

On jest królem węgla i on ten burdel kupuje. "Atlas: Doppelganger" Dominiki Słowik


Kiedy książka z jednej strony rozbawia do łez i zachwyca przaśnymi, prostymi postaciami snującymi swoje gawędy z ułańską fantazją i rozmachem, a z drugiej zmusza do śledzenia w niej kluczy do odczytania gęstej od ścieżek znaczeniowych i motywów, to wiesz, że wpadła ci w ręce perełka.

Lata dziewięćdziesiąte, Śląsk. Dziadek Anny, rozpierając się w wózku na środku pokoju, opowiada dwóm zapatrzonym w niego jak w obrazek dziewczynkom o swoich fantastycznych przygodach na pełnym morzu i w najegzotyczniejszych krajach. Kiedyś był marynarzem, jego tors rozsadzał koszulki i ledwie unosił się na dwóch cienkich, patykowatych nogach; kiedyś bił się w klatkach podwieszanych pod sufitem, lśniący od oliwy; kiedyś był sobie tak bogaty, że kupił sobie cały blok na własność i miał jedną sprzątaczkę, Estelitę, która mu ten cały blok, każde mieszkanie z osobna, w pocie czoła sprzątała. Ach, czego to on w młodości nie robił...

Narratorka powieści skrywa się jak duch pod dosłownym znaczeniem jej opowieści. Jest widmem, nie wiemy o niej nic konkretnego; głównymi bohaterami są jej koleżanka, Anna i dziadek Anny. Nade wszystko zaś w centrum historii objawia się osiedle bloków z czasów transformacji, mityczna kraina dzieciństwa, gdzie czas rozmywa się w tykaniu zegara, a przestrzeń nie ma początku i końca; osiedle z wielkiej płyty to cały mikrowszechświat, jakiego potrzebujemy, bo jednocześnie zawiera w sobie nieskończoną ilość lądów, mórz i oceanów. 


Klucz pierwszy: doppelganger.

W ramach wstępu do powieści czytelnik zostaje uraczony wnikliwym wytłumaczeniem naukowym, czym doppelganger jest, a czym nie jest, skąd się wziął i jak można go interpretować. Pierwszy trop zatem to „zjawisko amorficzne, wywołuje w nawiedzanym ciągły niepokój, nieokreślone pragnienia, melancholię, poczucie pustki, potrzebę nadzwyczajnej aktywności (...) przymus ciągłej podróży” (s. 7-8). Zarówno w dziadku, jak i później w Annie widać tego samego ducha zagubienia w realnym świecie, pobudzającego do nieustannego poszukiwania.

Dziadek najpierw szlajał się po świecie, przeżywając (jeśli mu wierzyć) najwymyślniejsze przygody niczym w kalejdoskopie, a następnie osiadł na wózku na śląskim blokowisku i tak zaczął stopniowo niknąć w oczach, aż jego męskie, marynarskie znamiona, tatuaże, dziury w czaszce po trepanacjach przeprowadzanych w ramach lekarstwa na nieziemskiego kaca bledną, przepadają, zanikają. Anna, jak odbicie lustrzane, pod wpływem imponującej persony dziadka najpierw popada w stan nerwowego poszukiwania, przegląda mapy, usiłuje dociec odpowiedzi, znaleźć trasę dziadkowych podróży, aż w końcu sama przepada gdzieś na gigancie, prawdopodobnie przeżywając jeszcze barwniejsze przygody niż dziadek, w poszukiwaniu swojego właściwego miejsca na świecie.

Narratorka też podróżuje, ale w czasie i wspomnieniach, pobudzona doppelgangerem melancholii. Jej historia jest spleciona z historią Sadowskiego: on szukał papierów, listów, tropił ślady ludzi w pustych, odrealnionych blokach jak ze snu; ona szuka sensu we wspomnieniach z dzieciństwa, próbuje je sobie przypomnieć i zapamiętać, a może najbardziej zrozumieć.

Typowe, według wstępu ponoć błędne odczytanie doppelgangera to kopie, bliźniacze czy lustrzane odbicia. Sama okładka podsuwa nam podglądanie kalejdoskopu przez idealnie symetryczne dziewczynki. Czy Anna i narratorka to dwie strony medalu? Yang, aktywna, wyglądająca w przyszłość i szukająca nowych miejsc Anna i yin, patrząca wstecz i w czas, analizująca narratorka? A może chodzi o dwie historie, dziadka i Sadowskiego; dwa blokowiska, jedno żywe, pulsujące, przywołane ze wspomnień dzieciństwa i drugie: porzucone, w rozkładzie, zapomniane? O życie z opowieści dziadka, nierealne, fantasmagoryczne, oraz życie blokowiska, namacalne, prawdziwe, choć czasem równie fantastyczne?

Klucz drugi: atlas.

Dziadek atlas świata ma na ciele w formie plam, wybrzuszeń, tatuaży, blizn. Na szafie trzyma swoje nieuporządkowane, pozwijane mapy, na których odbite kółka po herbacie i rozlana kawa tworzą nowe lądy. Jego opowieści są fragmentaryczne, nieporządne, układające się w kalejdoskopowy, wariacki atlas życia.

Labirynt mieszkań to prawdziwa pułapka, czasem łatwiej uciec wybitą szybą niż szukać wyjścia. Labirynt osiedla jest jeszcze gorszy, trzeba umieć się zorientować w tej przestrzeni. Labirynt piwnic miesza się z labiryntem kopalni, rekiny węglowej finansjery mają własne wejścia do kopalni z piwnicy swojego mieszkania i sprzedają ukradziony węgiel na lewo, a pijane dresiki przestawiają bloki, żeby kraść schowane w piwnicach nowe, komunijne rowery. Linia graniczna w postaci autostrady i wysypiska oraz ostra linia bloków wystająca ponad trawy niczym okręt na przestworze oceanów to swoisty mikrokosmos, w którym zamyka się atlas świata. Przez to jedno śląskie osiedle przebija uniwersalizm: to miejsce to wszędzie.

Klucz trzeci, łączący dwa pierwsze: podróże w czasie, w pamięci, w przestrzeni.


„[c]zuła głęboko, że jego słowa, mimo że tak fascynujące i tworzące oś jej całego świata, były jednocześnie granicą, która od dziadka ją oddzielała i trzymała uwięzioną między fotelem a meblościanką.” (s. 334) 

Klucz czwarty: opowieść.

Powieść pisana jest wyłącznie małymi literami, często bardzo potocznym językiem zwykłych ludzi, to prawie gawęda, kultura słowa mówionego przeniesiona na kartki papieru. Siarczyste przekleństwa mieszają się z zachwycająco literackimi opisami blokowiska. Podsłuchane, podejrzane historie, plotki przemieniające się w legendy, żarty wyolbrzymione w mity przeplatają się z absurdalną, niespójną opowieścią dziadka. Zagubione wątki, nielogiczne przeskoki, historie opowiadane setny raz, a za każdym razem z innymi detalami, zlewają się w jedno. Labirynt blokowiska odzwierciedla ustnie przekazywane historie. Oswojone i dobrze znane ścieżki opowiadań, ale do końca niepoznawalne, ulotne, przepoczwarzające się z każdym kolejnym słowem, nie pozwalają znaleźć wyjścia z ograniczonego przecież świata blokowiska.

Kto to wie, czy to dziadek opowiadał o Sadowskim, czy Sadowski opowiadał o dziadku, czy narratorka o nich obu, czy każdy o sobie samym, a może to się tylko wszystko przyśniło...

Klucz piąty: nostalgia.

Idylliczne śląskie blokowisko prześwietlone jest wspomnieniami słonecznych, upalnych wakacji i bożonarodzeniowych kłótni. Kraina dzieciństwa pozostaje w sferze bez czasu, z rozmytymi krawędziami, oniryczna i trudna do uchwycenia, ale rozumiana jak przez skórę, instynktownie. Blokowisko z powieści to polskie odrealnione Macondo, wyrwane ze wspomnień niczym z kontekstu i przedziwne jak opowiadania Schultza. Współczesne pokoleniu trzydziestolatków dzieciństwo w latach dziewięćdziesiątych zostaje przemienione w ludową gawędę i literacki ołtarzyk. Pamiętacie, jak to się wodę lało bez opamiętania, jak nikogo nie obchodziło środowisko czy los zwierząt, jak dzieciaki na obiad do domu wołały matki przez balkon... Świat był prostszy, teraz więcej rozumiemy, ale i gubimy się w stopniu skomplikowania i relatywizmie każdego tematu, który próbujemy zgłębić.

Rzucona w przeszłość przez ducha nostalgii i melancholii narratorka stara się dotrzeć do swoich wspomnień, poczuć namacalnie swoje dzieciństwo jeszcze raz. Nietrwała pamięć rozmywa wątki, nie powala się w pełni zrozumieć ani zapisać.


Klucz szósty: humor.

Och, humor aż palce lizać.

„dopiero parę lat później okazało się, że znaleziony przez annę medal to order robotniczy za dwadzieścia pięć lat pracy, a dziadek, kiedy go dostał, to tak się uchlał z kolegami w knajpie na mieście, że zaczął rzucać medalem niczym dyskobol. można sobie tylko wyobrażać, jakie spustoszenie wywołał lecący przez knajpę półkilowy kawałek metalu ciskany z rozmachem pijacką ręką dziadka.
kiedy później wracał taksówką, pod domem oświadczył kierowcy, że jest królem węgla, i koniecznie chciał mu zapłacić za kurs swoim orderem, twierdząc, że to szczerozłota moneta.
– panie, nie chcę tego gówna, dawaj pieniądze – bronił się taksówkarz.
– to jest kurwa waluta, to nie jest jakiś tam rubel czy złotówka, nawet dolar przy tym to nic nie jest! – krzyczał dziadek. – panie, to jest taka waluta, że pan sobie pół województwa wykupisz!
taksówkarz, zdenerwowany, widząc, że nic nie wskóra, zapytał dziadka niewinnie:
– a to pan szanowny, skoro ma taką walutę przy sobie, to może ją sobie ulokuje w nieruchomościach? to strach takie pieniądze w tych czasach przy sobie mieć przecież.
– panie, dobrze pan gadasz... – zamyślił się dziadek i przycisnął medal do piersi.
– widzisz pan, panie szanowny, tak się składa, że ja mam akurat znajomego, który chce lokal sprzedać, hotel właściwie, w samym centrum. ale wiesz pan, on tam dużo kupców ma, bo oferta nie byle jaka, trzeba by to szybko załatwiać.
– no to na co czekamy, wieź mnie pan tam!!! – krzyknął wyraźnie podekscytowany dziadek.
następnego dnia babcia otrzymała telefon z informacją, że ma się zgłosić po swojego małżonka na miejską izbę wytrzeźwień. powiadomiono ją także, że wzmiankowany obywatel wkroczył na ową izbę o trzeciej nad ranem, w galowym mundurze, i wymachując medalem, oświadczył, że jest królem węgla i on ten burdel kupuje.” (s. 20-21) 


Debiut świetny, szalenie zadowalający, choć nie sycący. Powieść jest trochę nierówna: na początku genialna, potem trochę traci swojej mocy. Przekleństwa przeciążają narrację, czasem idealnie pasują, czasem okazują się niepotrzebne i nużą. Mimo drobnych wad, to bardzo dobra powieść.

Nie mogę się doczekać Zimowli.



Atlas: Doppelganger
Dominika Słowik
Znak, 2015
352 stron
Odczucia: ★★★★/★★★★★

0 komentarze:

Prześlij komentarz