Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

niedziela, 19 kwietnia 2020

Czego nie ma w "Nie ma". "Gottland" i "Nie ma" Mariusza Szczygła


Wiecie dobrze, że nie siedzę w reportażach. Rzadko po nie sięgam, zdecydowanie wolę fikcję. Nie czuję się znawcą tego gatunku, więc miałam spore opory przed bezpardonowym opisywaniem moich reakcji na Nie ma, ostatnią książkę Mariusza Szczygła. A reakcje te były nie do końca przychylne.

Nie ma czytałam świeżo po zeszłorocznych Targach Książki w Krakowie, a dokładniej podczas wycieczki do Bratysławy. Co z perspektywy pandemicznego zamknięcia wydaje się wiekami świetlnymi temu... Po drodze przeczytałam jeszcze Gottland, żeby bardziej utwierdzić się w moich odczuciach na temat wcześniejszego stylu Szczygła, który pamiętam jeszcze z czytania Niedzieli, która zdarzyła się w środę. Ta ostatnia książka była debiutem z 1996, Gottland wyszedł dziesięć lat później, a Nie ma ponad kolejną dekadę później. Co się w tym czasie zmieniło?


Zarówno Gottland, jak i Niedziela... pisane są, jak pisze większy znawca tematu, Rafał Hetman, według tak zwanej polskiej szkoły reportażu. To styl zbliżony do publicystycznego, zwięzły, ale jednocześnie ekspresyjny i dobitny, z dodatkiem pewnej dozy swobody literackiej. Niemniej jednak trudno się pomylić, jak taki reportaż wygląda: to często dłuższy tekst opowiadający jakaś historię czy podążający za jakimś bohaterem, przytaczający rozmowy, pisma, fakty.

Nie ma w niektórych tekstach od tego stylu niefrasobliwie odchodzi, pozwalając sobie na odpłynięcie w eseistykę czy eksperyment, taki jak przytaczanie całej tabeli z arkuszu kalkulacyjnego, jak w Bilansie Ewy, jednozdaniowe rozdziały metatekstowo-poetyckie, jak Najkrótszy wykład o Nie ma Hanny Krall czy Reportaż, wywiad, który składa się z samych odpowiedzi (Przeczucie), a wreszcie rozdział, który zawiera więcej wyimków niż samego tekstu (Rzeka). Znajdziemy tu też teksty o ojcu pisarza czy o samym pisarzu. Teksty o tym, jak pisze tę książkę, jak rozmawia o niej z innymi. To wszystko przetykane jest pełnokrwistymi Nieznajomy wróg jakiś, Czytanie ścian, Gwiazda wszystkich willi. No i Śliczny i posłuszny z 2013 roku, ale do niego zaraz wrócimy.

I nie, to nie jest tak, że mnie się nie podoba to frywolne odejście od typowego schematu polskiego reportażu, literacka zabawa formą, poszukiwania różnych ujęć tytułowej absencji, braku, ubytku. Ja czuję się rozczarowana tym, że te typowe reportaże, które mnie osobiście najlepiej się czyta, są poprzetykane tą eseistyczną, eksperymentalną prozą, którą... gorzej się czyta. Po prostu jedno i drugie mi nie pasuje jak pięść do nosa, a o tego w tych nowych kombinacjach można znaleźć trochę słabszych fragmentów.

 
A jeszcze do tego dochodzi rozpoetyzowanie, wzniosłe sentencje i generalne lekkie odpłynięcie w stronę klimatów Coelho. Przed czym przestrzega go wprost cytowana Hanna Krall...

„Kiedy już wiem, że nie jestem nieśmiertelny, żyję inaczej.
(Hanna Krall właśnie do mnie napisała, żebym był czujny i nie formułował zbyt łatwo złotych myśli. A jeśli już, to z powątpiewaniem, zastanowieniem, znakiem zapytania, z bezradnością i jakby prosząc o radę).
Kiedy już wiem, że nie jestem nieśmiertelny, żyję inaczej?”

Mnie to nie leży.

Nie leży mi też to, że najlepszy, najmocniejszy tekst z całości jest jednocześnie odgrzewanym kotletem, który jest jednocześnie dość problematyczny. Bo Śliczny i posłuszny już dawno wybrzmiał, zrobił swoje, zaszkodził kobiecie, o której opowiada, a która już swoją zbrodnię odpokutowała. W 1982 została skazana na 15 lat więzienia, tekst wyszedł w 2013. Czytelnicy szturmem ruszyli na polowanie, odebrali ten tekst jako wezwanie do interwencji. I trzy lata później ten sam tekst zostaje wpisany w książkę, którą odbieram bardziej jako patchwork dłuższych, typowych reportaży i nowych, słabszych tekstów, wydaje się, jakby dopisanych pod wspólny temat.


Natomiast Gottland czyta się fantastycznie. Być może to częściowo zasługa tego, że to wydanie trzecie, podszlifowane w porównaniu z oryginałem. Mimo to historie o Czechach ubiegłego stulecia są niesamowicie barwne, ale i wymowne: zaczynając od szalonego, dyktatorskiego imperium Baty, przez tragedie artystek zniszczonych przez historię i politykę, takich jak Lída Baarová i Marta Kubišová, fenomenalną, tragiczną opowieść przemilczanego pomnika Stalina w Pradze, po analizę prawdziwej twarzy pewnego pisarza, któremu częściowo się udało zabłysnąć podczas komunizmu. 

Z tych niełatwych, przygnębiających, często nieprawdopodobnych historii wyłania się zarys specyficznego społeczeństwa, które musiało się dostosować, żeby przeżyć. Historia ludzi sprzecznych, wizjonerów, ale i oportunistów; pełnych ambicji, ale i chowających głowę w piasek. Dla Polaka: częściowo powtórka z rozrywki, częściowo kosmos. Dla Czechów: zbyt bliskie spojrzenie na problematyczne miejsca, odgrzebywanie starych brudów.

Nic dziwnego, że to klasyka gatunku.

A czego mnie osobiście zabrakło w Nie ma? Gottlandu.


Nie ma
Mariusz Szczygieł
Dowody na Istnienie, 2018
335 stron
Odczucia: ★★★/★★★★★

Gottland
Mariusz Szczygieł
Czarne, 2016
251 stron
Odczucia: ★★★★★/★★★★★

0 komentarze:

Prześlij komentarz