Life of Pi
Yann Martel
Choć podczas zeszłorocznego oglądania oskarowych filmów mogłam obejrzeć Życie Pi, zostawiłam sobie film na deser po książce, dla porównania. I teraz wreszcie nadszedł czas na jedno i drugie. Oto przed państwem rozkminy po Bookerze z 2002 roku. Ostrzegam, mogą być spojlery, bo będę się zastanawiać nad sensami i znaczeniami. Będę międlić i skubać dolną wargę. Im więcej o tej książce myślę, tym więcej kminię, serio.
Otóż jest sobie Piscine Molitor "Pi" Patel, młody Hindus, syn właściciela zoo, rozbitek, sztuk jeden. Jest też Richard Parker, tygrys bengalski, zazwyczaj głodny i spragniony, sztuk jeden. Łódka, swego rodzaju arka Pi, sztuk jeden, kolor biało-pomarańczowy. Oprócz tego, jak opisuje Martel, pod łódką rozciera się bezkresny ocean, sztuk jeden, nad łódką równie bezkresne i bezlitosne niebo, sztuk jeden, i prawdopodobnie Bóg. Ale to już mniej ważne. Przynajmniej osobiście tak uważam, choć film chciał z tego zrobić główny wątek, a i w książce też takie zdanie się pojawiło: ta historia sprawi, że uwierzysz w boga.
Nie o to chodzi.
Ta historia sprawi, że uwierzysz w historie, w siebie i w życie.
Weźmy pierwszą warstwę, tę od historii. O tym sam autor mówi podczas spotkań z czytelnikami. Specjalnie umieścił dwie historie do dowolnego wyboru, by ludzie zauważyli potęgę opowieści. By zrozumieli, że to, co niezwykłe, obce, trudne do uwierzenia może być bardziej pouczające i bliskie nam samym niż historia zrozumiała i oczywista. By wybrali to, co magiczne, co otwiera setki interpretacji, co barwne i niezwykłe. By puścili wodze wyobraźni i rozumu. By przebierali w zasobach oceanu.
Na wierzchu tej warstwy u mnie leży Robinson Cruzoe. Stary, dobry Robinson. Pamiętam, jak pierwszy raz czytałam okrojoną wersję dla dzieci, którą dostałam jako nagrodę za dobre wyniki w nauce. Najgorszy grzech, jaki może popełnić nauczyciel w wypadku dobierania takich nagród - wybrać książkę wielką, ciężką, nieporęczną i okrojoną. Szybko sięgnęłam po pełną wersję i odkryłam, że wciąga o wiele bardziej niż ta zdziecinniała. Jest w niej tysiąc fascynujących szczegółów, a wybory też nie są tak oczywiste. Byłam zafascynowana. Do tej pory mam wielki sentyment do opowieści o rozbitkach, opowieści o przeżyciu, wytrwałości, słabości, nudzie, zaradności, rozpaczy.
Następną warstwę odkryłam, gdy zastanawiałam się, po co w takim razie ten cały wstęp o trzech religiach. Chłopakowi odbiło i po kolei przyjmował wszystkie wiary, bo mu się równie podobały: był hindusem, potem chciał się ochrzcić, na koniec wymagał od ojca dywanika do muzułmańskiej modlitwy. Okej, rozumiem, że religie mają sporo wspólnego z wielkimi opowiadaniami. Ale musi być w tym coś więcej... A potem mnie uderzyło, że przecież przed historią z kościołem i meczetem, Pi był też zafascynowany ateistami.
I wtedy nagle do mnie dotarło. Pi. 3,14 w przybliżeniu. Każda wiara, brak wiary, każda liczba, nieskończoność liczb. Pi jest everymanem. Dlatego ciągnie go do każdego rodzaju duchowości, dlatego twierdzi, że nazywa się cyfrą, która jest nieprzewidywalną, różnorodną nieskończonością.
Każdy z nas przechodzi dojrzewanie. Tutaj mamy tylko rytuał przejścia ze świata beztroskiego dzieciństwa do świata dorosłego. Jak Pi był mały, jego wujek uczył go pływania. Tak naprawdę uczył go życia.
Ocean jest życiem, prawdziwym życiem, szkołą przetrwania, pierwszym starciem z dorosłością. I my musimy sami wybrać, czy sobie z nim poradzimy, czy zamkniemy się w sobie na żarłocznej wyspie, czy otworzymy się na innych i będziemy płynąć dalej, póki nie trafimy na tych, którzy powitają nas z otwartymi ramionami.
I tylko od nas zależy, jak opowiemy, jak zinterpretujemy nasze życie.
Pomarańczowy wydaje się być Życiu Pi kolorem-symbolem, symbolem przeżycia, ratunku. Tygrys też jest pomarańczowy. Bez niego Pi by nie przetrwał. Innymi słowy, bez naszego krzyża i celu żmudnej wędrówki, innego stworzenia, trudno jest znaleźć dalszy sens życia.
Jeszcze jedna fascynująca rzecz - Pi został nazwany Piscine Molitor na cześć pewnego francuskiego basenu. Czy to afirmacja życia? W ogóle ta cala metaforyka wody, woda to życie, ale basen jest sztucznym zbiornikiem, czy może więc przemiana z Piscine do Pi była jeszcze głębsza. Wcześniej nie żył prawdziwie, był tylko piękną kopią kopii, sztuką? A potem stał się bezkresem, Pi, życiem prawdziwym, dotkliwym, namacalnym.
Myślę, że z tej książki można wyciągnąć całe kopalnie sensów, nurzać się w znaczeniach, doceniać malowniczość i szczegółowość opisów, wzdragać się na myśl o łamaniu ryby czy jedzeniu żółwi, marzyć o spaniu z surykatkami na drzewie.
A film?
To nie jest kadr z filmu, ale jest zabawniejszy.
Film jest malowniczy, to prawda, tygrys jest pięknie zrobiony, panowie od efektów specjalnych spędzili chyba wieczność, żeby sprawić, by poruszał się jak prawdziwy wielki kocur. Ale oprócz tego, że Pi się uczy z podręcznika, jak przetrwać na łódce, jak wytresować tygrysa, co jest kompletną bzdurą, to jest jakoś płasko. Niby kolorowo, barwnie, zachwycająco, magicznie. Ale płasko. Jak ekran. Książka jest grubsza, zapewniam.
Ciekawostki z sieci: Richard Parker miał być najpierw wielkim słoniem, a potem wielkim nosorożcem. Cale szczęście, że Martel wybrał tygrysa.
Olać kina, bierzcie i czytajcie z tego wszyscy.
Zachęciłaś mnie, choć dotąd broniłam się przed (bardziej przed filmem niż książką). Rozejrzę się w bibliotekach.
OdpowiedzUsuń