Book Thief
Markus Zusak
Audiobook
Po przesłuchaniu za nic się nie mogłam zdecydować, czy to książka piękna i mądra, czy przesłodzona i wydumana.
Z jednej strony czaiłam się na Złodziejkę książek od liceum, ale nigdy nie przeczytałam więcej niż kilka stron, choć zaczynałam parę razy. Z jakiegoś powodu odstraszały mnie te trochę pretensjonalno-nowatorskie wstawki narratora, wyszczególnione, wyśrodkowane i z ozdobnymi farfoclami. Wreszcie niedawno zaczęłam słuchać audiobooka. I okazało się, że to strzał w dziesiątkę. Słuchając wygładzonego tekstu bez cudowania było o niebo lepiej.
Z drugiej po premierze filmu z Geoffreyem Rushem i swoistym renesansem, odkrywaniem Zusaka na nowo przez rzesze fanów i dużą część blogosfery, poczułam magiczne przyciąganie, by samej wreszcie przeczytać pomimo pospolitego poruszenia i popularności. A poza tym naprawdę uwielbiam Rusha. (Czy ktoś jeszcze zachwycał się jak ja filmem o markizie de Sade Quill z Kate Winslet i nim w roli głównej?)
Nigdy nie wiedziałam dokładnie o czym jest książka, zawsze tylko migała mi okładka z eteryczną dziewczynką i Śmiercią z kosą ujęte w wesołym danse macabre. Kilka pierwszych stron książki zaś odkrywało narrację Śmierci właśnie, która przygląda się pewnej dziewczynce, nazywanej szumnie i sztucznie złodziejką książek. Gdzie? Kiedy? III Rzesza na progu II Wojny Światowej.
Raz i dwa, raz i dwa, Dziewczynka Wojenka na imię ma. Źródło: Wikipedia.
Akcja powieści osadzona jest w hitlerowskich Niemczech, a dziewczynka - nie, nie jest małą Żydówką - to pomiot komunistów i nie ma lekko. Nie pamięta ojca, młodszy brat umiera z choroby i wycieńczenia w wagonie pociągu, matka oddaje ją na wychowanie obcym ludziom i przepada jak kamień w wodę. Mała Liesel Meminger nie chce wysiąść z samochodu przed domem państwa Hubermannów. Nie chce się też umyć. Zamknięta w sobie, opiera się szerokiej jak szafa, wulgarnej i opryskliwej pani Rosie, którą ma nazywać mamą. Dopiero jej mąż, cierpliwy pan Hans, wywabia dziewczynkę z samochodu.
Śmierć, wszechwiedzący, wszechwidzący, wszędobylski narrator, jest zawsze blisko Liesel. Widział/-a ją nad grobem brata, jak kradła małą, czarną książeczkę, która wypadła z kieszeni pomocnika grabarza. Widział/-a ją z papą, Hansem Hubermannem, kiedy ten czuwał przy śniącej koszmary dziewięciolatce, a następnie uczył ją czytać z podręcznika grabarza, pierwszej ukradzionej przez nią książki. Widział/-a ją sklejającą sylaby, później czytającą płynnie inne ukradzione książki, jak dorastała, jak doświadczała codziennych radości i smutków, tragedii, bombardowań, strachu. Widział/-a młodzieńczą miłość nierozłącznego z Liesel Rudy'ego Steinera, topniejące dla małej serce straumatyzowanego Maxa Vandenburga, Żyda, którego ukrywa w piwnicy rodzina Hubermannów, puste spojrzenie pogrążonej w depresji żony burmistrza, pani Ilsy Hermann, po cichu pozwalającej wynosić książki ze swojej biblioteki tej córce praczki. Widział/-a ją nad sosami tlącej się literatury pro-żydowskiej, ciałami najbliższych, gruzami życia, wreszcie przyszedł/-szła na spotkanie twarzą w twarz, bo na koniec każdy się z nim/nią spotyka.
Kadr z filmu. Źródło: tumblr.com
Sama idea Śmierci jako narratora jest chwalebna, ciekawa, nasycona znaczeniem, ale też mało subtelna w przypadku wojny, która zebrała największe żniwo w historii ludzkości jeśli chodzi o ofiary i straty. Nie wiem, jak to wgląda w wersji polskiej, ale po angielsku nie wiemy jaka jest płeć Śmierci, czy to on, czy to ona, a może to nie ma znaczenia, takie kategorie są zbędne? Jednak słuchając audiobooka czytanego w sposób serdeczny, żarliwy i z uczuciem przez brytyjski akcent Allana Cordunera urwała w głowie obraz Śmierci jako poczciwego starszego mężczyzny. Ponoć podobnie jest w filmie, którego jeszcze nie widziałam - w końcu w tradycji anglosaskiej Śmierć jest rodzaju męskiego (jak w Pratchecie chociażby). W naszej słowiańskiej kulturze jednak Śmierć to Kostucha, a więc kobieta. Jaka jest Śmierć dla Liesel?...
Kolejny mało subtelny wątek, którym czytelnik uderzany jest w bębenki uszne raz po raz, to rzecz jasna książki. Analiza tego motywu jest fascynująca, jednak ciągłe podkreślanie tego, że dziewczynka jest Złodziejką Książek, Strząsaczką Słów i kim tam jeszcze szybko się przejada, skoro centralnym punktem powieści jest fakt, że Liesel opętana jest obsesją na punkcie słowa pisanego. Złodziejka książek pokazuje czytelnikowi za pomocą historii o małej Niemce, że słowa i historie to najważniejszy sposób komunikacji między jednym człowiekiem a drugim. Liesel zbliża się swojego nowego papy Hansa Hubermanna, ucząc się od niego alfabetu, do Maxa poprzez opisy pogody, on zaś odwdzięcza się jej własnoręcznie napisanym opowiadaniem. Wreszcie Liesel umie uspokoić zgromadzonych w schronie sąsiadów czytając im z książki, a pisanie własnej ostatecznie okazuje się ocaleniem - nie tylko w przenośni. Sama powieść tworzy między czytelnikiem a bohaterami powieści silną wieź. Siła słów jest więc nieoceniona, daje azyl, spokój, ale też jest niebezpieczną bronią niosącą treści ideologiczne. Hitler doszedł do władzy dzięki sile przekonywania, płomiennym przemowom, tomem Mein Kampf, a więc dzięki słowom, a nie karabinom. Gdy Niemcy nie chcieli, by szkodliwe, wywrotowe pomysły trafiały do głów zwykłych ludzi, palili książki. Jedną z takich płonących książek ratuje Liesel, jak jej rodzina ratuje Maxa, przyjmując go do własnego domu. Ironicznie to właśnie dzięki Mein Kampf, wrogiej książce, Maxowi udaje się przemknąć do Hubermannów, gdy zasłania się nią w pociągu. Powieść jest dosłownie naszpikowana takimi nawiązaniami. Dlaczego jeszcze dorzucać do tego powtarzany raz po raz tytuł Złodziejki książek?
Stereotypowe, ale i urocze zestawienie postaci. Źródło: micehell.deviantart.com
Patrząc z perspektywy marketingowca, pomimo tego, że powieść jest dobra, zgrabnie pomyślana, wzruszająca i żywo angażuje czytelnika, to również idealny produkt. Mamy rzewną historię małej, ślicznej dziewczynki o wielkim talencie - czy to nie brzmi jak materiał na finalistkę X Factora? Z niechęcią muszę też stwierdzić, że pomimo tematyki i wszędobylskiej śmierci, świat Liesel przed i w trakcie wojny wydaje się wręcz sentymentalny i cukierkowy w porównaniu do wstrząsającej rzeczywistości Kolumbów. To dobrze, że oswajamy Niemców, że książka pokazuje, że nie wszyscy byli absolutnie oddani partii. Ale jednak mam pewien niesmak, jakby Złodziejka... jest zbyt dziecinna i krótkowzroczna, jakby historia Liesel pomimo całego tragizmu była bańką mydlaną. Wciąż nie wiem co o tym myśleć. Może do pełnej satysfakcji z tej książki należy się wyzbyć pamięci o Zośce, Rudym i Alku, o Jerzym, Zygmuncie i Kolumbie, wymazać z pamięci fakt, że pochodzi się z kraju nad Wisłą, że krakowski Płaszów tak blisko.
Niezmiernie podobała mi się jednak świetnie zbudowana relacja pomiędzy przybranym ojcem a straumatyzowaną dziewczynką, pomimo ckliwości popieram motyw akordeonu, pokochałam Rosę Hubermann, klnącą jak szewc, rzucającą na prawo i lewo Saumensch i Saukerl, które z czasem zaczynają brzmieć tkliwie, jak zdrobnienia. Przypadła mi do gustu dziwnaczna, cicha znajomość z żoną burmistrza, która przypominała mi trochę Miss Havisham z Great Expectations. Przygarnęłabym Rudy'ego, urwisa o wielkim sercu, który tyle czekał na całusa od Lisel, podobnie polubiłam większą część mieszkańców Himmelstrasse w małym miasteczku Molching. Do tego jeszcze dochodzi czasem naprawdę udany, poetycki język Śmierci, jego opisy kolorów, choć czasem też popada w przesadę, od której bolą zęby.
Ładna sentencja. Powtarzana zbyt wiele razy przestaje być taka ładna. Źródło: sleye1stories.tumblr.com
Może przesadzam? Może. Podobało się? Podobało. Warto było? Warto. Czy to piękna i mądra książka? Wartościowa i ładna, tak, ale bez przesady. Przesłodzona i wydumana? Momentami. Czy to wielkie dzieło? Nie do końca. Dziękuję za uwagę.