Phoenix Wright: Ace Attorney
Capcom, 2005
Dziś będzie z zupełnie innej beczki. Opiszę mianowicie powieść wizualną. Nie, nie jest to książka, choć jest dużo czytania. Nie jest to też komiks, bo komiksy to powieści graficzne. Visual novel to wymysł japoński, a dokładniej gatunek gier, które mają obszerną, interaktywną fabułę przedstawioną w sposób multimedialny. Narracja jest zazwyczaj pierwszoosobowa (wasz bohater mówi sam do siebie) i spotyka innych bohaterów, którzy mu opowiadają o zdarzeniach. Wszystko ilustrowane jest obrazkami i muzyką, czasem też filmikami i muzyką. Jest to o tyle ciekawe, że wszystko zależy od wyborów gracza, od jego sprytu, dociekliwości i wytrwałości.
Może i staroć, ale swój urok ma.
Phoenix Wright to sera gier na Nintendo DS. Pierwsza z nich, Ace Attorney, ukazała się w 2005. Grałam w nią kilka lat temu, ale nigdy nie doszłam do samego końca, bo nie potrafiłam zapisać gry na emulatorze (zawsze żałowałam, że nie mam starszego brata, który by ogarniał za mnie takie rzeczy). Ostatnio jednak ugięłam się pod żarliwymi namowami R. i zaczęłam grać od nowa.
Phoenix Wright, a w oryginalnej wersji japońskiej Ryūichi Naruhodō (nawiasem mówiąc angielskie tłumaczenie jest fantastyczne), to świeżo upieczony prawnik, jeszcze trochę zielony, ale pełen zapału i entuzjazmu. Ma dziwaczne, najeżone włosy i złote serce. To on jest głównym bohaterem i to jego prowadzimy poprzez jego pierwsze rozprawy w sądzie, broniąc wraz z nim m.in. szkolnego kolegę Larry'ego Butza, siostrę swojej mentorki, aktora ogrywającego rolę Stalowego Samuraja w popularnym serialu dla dzieciarni czy wreszcie mojego ulubieńca, ostrego jak brzytwa prokuratora Milesa Edgewortha, który był największym wrogiem Phoenixa. Zwroty akcji, pasjonujące śledztwa, krwawe intrygi i świetnie zarysowane główne postaci to największe zalety całej serii.
Bezwzględny prokurator Miles Edgeworth ma eleganckie żaboty, wytworny bordowy garnitur i urok rasowego bishonena. Dodając do tego błyskotliwość, inteligencję i pozorny braku uczuć, mamy japoński odpowiednik Spocka w sądzie.
Osobiście szaleję na punkcie gościa.
Najwspanialszym jednak momentem jest chwila, gdy można donośnie wykrzyknąć słynne Objection!, czyli właśnie "Zgłaszam sprzeciw!", gdy w zeznaniach świadka widzimy jakąś nieścisłość i możemy ją na dodatek udowodnić! Przed sądem! I publicznością! I tym paskudnym, odrobinę przerażającym prokuratorem! Trudno opisać uczucie dumy i wygranej, jakie przepełnia w tych momentach serce gracza.
W dziwnym japońsko-amerykańskim świecie gry rozprawy mogą trwać maksymalnie trzy dni, dzień po dniu. Stąd najpierw trwa śledztwo, które prowadzi na własną rękę Phoenix i okazjonalny towarzysz. W pierwszej części gry jest to na przykład Maya Fey, urocza nastolatka i medium, które potrafi przywoływać umarłych do własnego ciała (spokojnie, to tylko Japonia). Potem następuje pierwsza rozprawa i przesłuchiwanie świadków. Dalej kolejny dzień śledztwa i kolejna rozprawa, i tak dalej aż do wyroku sędziego. Niestety detektywi policyjni (czyli w praktyce Dick Gumshoe - tak, on naprawdę ma tak na imię) współpracują z prokuratorami i oficjalnie nie wolno im dawać adwokatowi jakichkolwiek informacji.
W sekrecie wyjawię, że jestem też wielką fanką brwi Gumshoe. I nie tylko.
Seria jest zapełniona fantastycznymi postaciami, które, co cudowne, powracają w kolejnych częściach, choć często wydają się bohaterami dość pobocznymi. Na przykład fenomenalna Wendy Oldbag, która kradnie dla siebie każdy moment, w którym pojawia się na ekranie konsoli.
Ace Attorney opowiada o czterech, a w wersji późniejszej, rozszerzonej, pięciu sprawach Phoenixa. The First Turnabout służy bardziej do wprowadzenia gracz w technikę gry i jest najłatwiejsza. Później mamy Turnabout Sisters, w której właśnie poznajemy i bronimy Mayi Fey, młodszej siostry naszej drogiej mentorki (należy wspomnieć, że słusznie obdarzonej przez los). Turnabout Samurai głównie dzieje się w studiu filmowym, gdzie kręcą właśnie Stalowego Samuraja. Jest to dość długa sprawa, ale pojawia się w niej powyżej pokazana Wendy Oldbag, przekonująco obleśny nerdowy reżyser, a do tego czarny charakter całej historii jest zaiste eleganckim i godnym przeciwnikiem. Wreszcie w Turnabout Goodbyes następuje tak nieoczekiwany zwrot akcji, że można oszaleć ze szczęścia. Przynajmniej jak się jest fangirlem Edgewortha, bo w tej sprawie grzebiemy w jego przeszłości. I nie tylko w jego, również w przeszłości samego Phoenixa. Ostatnia sprawa z wersji rozszerzonej mogłaby zostać niezależnym dodatkiem, bo nie ma zbyt wiele wspólnego z tym, co zbudowała pierwsza gra, a na dodatek według mnie powiela schematy dotyczące sióstr i obowiązkowej nastoletniej towarzyszki naszego adwokata. Muszę przyznać jednak, że i ta sprawa ma swój urok. Szczególnie dlatego, że odkrywamy, jak wspaniałą, przyjacielską relację mają między sobą Edgeworth i Gumshoe (aż się prosi o mały slaszyk).
Phoenix Wright: Ace Attorney Justice For All
Capcom, 2006
Tego posta piszę tak naprawdę dlatego, że niedawno skończyłam grać w drugą część Phoenixa, Justice For All. Drugie części często wywołują mieszane reakcje i rzadko bywają wybitne, ale ta gra trzyma poziom pierwszej, wprowadza kolejnego zdrowo świrniętego, przerażającego prokuratora (Franziska von Karma już gościła na tym blogu - świstała swoim biczem w recenzji Profesora) i jeszcze mniejszą towarzyszkę Phoenixa, małą, zdeterminowaną Pearly, też z rodziny mediów z paranormalnymi zdolnościami. Również mamy do rozgryzienia cztery sprawy, pierwszą łatwą i stosunkowo krótką, drugą wprowadzającą towarzysza, trzecią dość długą i szaloną - Tournabout Big Top poświęcona jest zabójstwu dyrektora cyrku - oraz czwarta, w której powracają gwiazdy japońskich seriali (Niklowy Samuraj kontra Jamming Ninja, nie w kaszę dmuchał), niesamowita Wendy Oldbag w wydaniu prosto z kosmosu i postać w poprzedniej części, której powrotu nikt się nie spodziewał.
Emocje były, muszę przyznać.
Najmocniejszym atutem serii Phoenix Wright jest fantastyczna galeria postaci, typów, typków i osobowości, które zaludniają ten pokręcony, adwokacki świat. No i rzecz jasna żelazna logika, którą powinni się kierować prawnicy. Sprzeciw, Wysoki Sądzie!
Na zakończenie mała perełka tłumacząca, czemu Phoenix jest taki genialny.
Chyba tylko Japończycy mogli wymyślić tak interaktywną książkę :P nie mniej jednak wygląda ciekawie jako gra :)
OdpowiedzUsuńSłuchaj, takich gier jest na pęczki i głównie Japończycy się w nich lubują. Bardzo popularne są np. dating simy, czyli symulowanie uwodzenia:D Sama w takie pogrywałam swego czasu, ale są trochę nudne i powtarzalne. Pheonix zaś wymiata:)
UsuńWidać jak mocno w grach siedzę :P chyba, że planszowych czy karcianych :D na tych wyznaje się ciut lepiej. kurcze może kiedyś trzeba będzie spróbować :)
UsuńTrzecia część to dopiero miecie, a na pewno ma najlepszego prokuratora :) No i dodałbym jeszcze że jedną z największych zalet serii jest fenomenalna muzyka:
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=Sg7iWlqwwX4
Obiecuję, że kiedyś skończę trzecią część, słowo. Kiedyś.
UsuńI kajam się, że nie napisałam nic o muzyce.
Nigdy jeszcze nie miałam okazji zagrać w visual novel (choć się do tego zabierałam, nawet ściągnęłam jakiegoś pirata, hehe) i mam wielką nadzieję, że w niedalekiej przyszłości uda mi się za jakąś zabrać. Już anime są coraz bardziej porypane, więc trochę nie wiem, czego się spodziewać... W końcu to Japonia :D
OdpowiedzUsuńTo najbardziej ze wszystkiego polecam Phoenixa, naprawdę, nie pożałujesz:)
Usuń