Long time no see.
Myśleliście, że przepadłam, zrezygnowałam czy wciągnęła mnie spartańska dziura? Nic z tego. Po protu wrzesień był dla mnie w większości czasem urlopu, wyjazdów i chorowania, przez co nie miałam czasu pisać.
Wywiało mnie do Londynu.
Londoners: The Days and Nights of London Now - as Told by Those Who Love it, Hate it, Live it, Left it and Long for it
Craig Taylor
Przeskakując z jednej linii metra na drugą, odpoczywając w pociągu do Richmond, leżąc pod fioletowym kocykiem z pomarańczowymi pomponikami u mojej kochanej P. i lecząc nieustanny ból gardła, podczytywałam wciąż wyciągniętą pod wpływem impulsu książkę z półki mojej gospodyni.
To grube tomiszcze jest zbiorem krótkich wspomnień, komentarzy Londyńczyków na temat miasta, ich przeżyć czy samego życia wewnątrz tętniącego tytana, jakim jest stolica Wielkiej Brytanii. Pierwsze fragmenty opowiadają o przyjeździe, końcowe o odejściu, środkowe rozdziały zapełniają wszystko, co składa się na życie wewnątrz. Są i opowieści dominy, przed którą nawet obcy ludzie potrafią przyklęknąć, by całować buty, i bezdomnego kryminalisty, i ratownika z karetki pogotowia, i kucharzy, taksówkarzy, biznesmenów, studentów, przyjezdnych i rdzennych, tych którzy uciekli do miasta i tych, którzy z niego uciekli. Wszystko spięte klamrą opisów pilota, jak wygląda lądowanie i odlot z londyńskiego lotniska. Cisza i spokój lotu zakłócone nagłym zgiełkiem miasta w słuchawkach.
Czytając na wyrywki książkę o okładce w barwach linii metra czułam się jeszcze bliższa temu miastu. Zaglądałam tam, gdzie jako turystka nie miałam szans zajrzeć, przeglądałam się w lustrze cudzych doświadczeń, zestawiając je z własnymi przeżyciami sprzed dwóch lat, kiedy to sama próbowałam ogarnąć tę metropolię i często błądziłam.
Nie zdążyłam przeczytać całości, ale przeczytałam wszystkie te rozdziały, które brzmiały w jakiś sposób interesująco Przede wszystkim wstęp, dwa pierwsze i dwa ostatnie części.
Niezastąpiona w wyszukiwaniu kulturalnych wydarzeń, fascynujących gadżetów i dziwnych, często wzruszających maskotek z ciucholandów P. uraczyła nas też dwoma partyjkami karcianki Moby Dick. Druga tura nieomal nie doprowadziła do zerwania przyjaźni, bo ciągle przekupywałam Queequega do swojej drużyny. Polecam grę dla Przystojnego Żeglarza, Pipa, czyli chłopca, który po odrzuceniu przez gracza idzie do kajuty Ahaba i nie wiadomo co tam wyprawia aż do końca gry oraz Ishmaela-kameleona, który może przejmować umiejętności współtowarzyszy.
Wracając do półki P., z której porwałam Londyńczyków, aż dziw, że zdążyła w ciągu roku tak się zapełnić zaczynając od zera. W końcu P. nie brała ze sobą wielu książek i żadna z tych, które przywiozła z Polski, nie znajduje się w powyższej kolekcji londyńskiej.
Oj, zazdroszczę Stephena i jego uroczych skarpetek.
Ale przecież ja też łaziłam po księgarniach. Upolowałam co prawda tylko kompendium wiedzy o Doktorze Who (i to za 5 funtów!) i zagadki Sherlocka z muzeum na Baker Street, ale znalazłam też wiele prześmiesznych książek, które po prostu musiałam uwiecznić na zdjęciach. That's all folks and enjoy!
Już wkrótce nadrabianie przekmin o przeczytanych książkach i krótka relacja z MFKiG w Łodzi. Dla tych, którzy nie mogą się doczekać, polecam wpis Mrozika.