Co tu dużo mówić, kręci mnie estetyka steampunkowa. Złoto i brąz, stal i miedź, gorsety i gogle, śruby i kółka zębate – świetna sprawa. Jeśli pamiętacie mój wpis z okazji pierwszego razu na Pyrkonie, to dobrze wiecie, że zmontowałam sobie na szybko własny steampunkowy cosplay. Elementy tego stroju widać na powyższym zdjęciu. Ale przecież ubiór to nie wszystko, na odkrycie czeka cały steampunkowy nurt powieściowy! Jeszcze nie miałam okazji dotrzeć do żadnej steampunkowej książki. Od czego zacząć, co czytać? Z pytaniem zwróciłam się do ekspertki i to jej oddaję głos. Oto steampunkowe rozkminy Mroza z bloga Powiało chłodem w formie pierwszego wpisu gościnnego na Rozkminach!
rozkminia 6 książek, od których należy zacząć przygodę ze steampunkiem
Nie
wiem, jak i kiedy dokładnie wśród swoich bliższych i dalszych znajomych urosłam
do rangi znawcy tematyki steampunkowej. Mimo moich usilnych tłumaczeń, że znam
całą masę osób, którzy mogliby udzielić na ten temat pełniejszych,
dokładniejszych czy precyzyjniejszych wyjaśnień i niezmiennie chcę kierować do
nich moich znajomków, staje się niekiedy wyrocznią od tej
futurystyczno-wiktoriańskiej mody. Tak już jest, kiedy człowiek zaczyna się
czymś interesować jako pierwszy. Choć może być w tym i ziarno logiki ponieważ
od momentu wkręcenia się w steampunk, nie przepuściłam niemal żadnej
konwentowej prelekcji czy też książce choć luźno związanej z tym motywem. A i
wiedza w narodzie na ten temat jest różna. Nie mogę zapomnieć sytuacji z
jednego z mniejszych konwentów, kiedy to paradując w mojej brązowo-białej
kreacji, zostałam zatrzymana przez jednego z młodszych uczestników i zapytana:
„Czyj to cosplay? Za kogo pani się przebrała?” Na hasło „steampunk” zrobił
wielkie oczy, pokiwał mądrze głową i zniknął, nim chęć wyjaśnienia tego słowa
narodziła się w moim umyśle. I sumie właśnie dlatego, kiedy Hadynka
zaproponowała mi u siebie gościnny wpis o takiej właśnie tematyce, postanowiłam
działać.
Oczywiście
mogłabym się pobawić w definicję steampunku, tak jak to robiłam w podobnym
poście na swoim blogu:
Czym więc jest ten szalony steampunk? Najprościej rzecz ujmując, jest to nurt w kulturze, odpowiadający na pytanie: jak rozwijałby się świat, gdyby nasza technika była oparta na mechanice a nie na elektronice? Dlatego też stylistyka tego trendu opiera się na epoce wiktoriańskiej – złotej erze mechaniki i pary. Stąd też tendencja wszystkich miłośniczek steampunku do wciskania się w sztywne, ale niezwykle stylowe gorsety. Jest to swoisty hołd dla świata, po którego niebie płyną sterowce, a życie ułatwiają ludziom maszyny napędzane parą oraz niekończące się morze pomysłów. Wszystko, co było, można zmienić, a wszystko co jest, można przedstawić tak, by wpasowywało się do stylu, co skutkuje niezliczonymi pomysłami na alternatywne przedstawienie historii, przynajmniej od czasów panowania królowej Wiktorii.
Po gorącej dyskusji z prowadzącym facebookowy
profil „Steampunk – Klimat Wieku Pary”, stwierdziłam że jest ona
niewystarczająca czy wręcz spłycająca temat. Nie zawarłam w niej wielu
znaczących elementów, również odpowiedzialnych za odbiór tego nurtu. Dlatego
też doszłam do wniosku, że najlepiej będzie pokazać, czym on jest, niż
tłumaczyć. Jeśli chodzi o stronę wizualną, to serdecznie zapraszam na już wcześniej wspomniany TwarzoKsiążkowyprofil KWP. Natomiast dla zapalonych czytelników, pragnących jeszcze bardziej
zanurzyć się w świecie pary, przygotowałam przegląd powieści, które im to
ułatwią.
Burton i Swinburne Marka Hoddera
Jest to cykl
przedstawiający alternatywną historię Wielkiej Brytanii od momentu
niespodziewanej śmierci królowej Wiktorii i następującemu po niej zaskakującemu
rozwojowi techniki. A wszystko to z powodu upiora nazywanego „Skaczącym
Jackiem”. Głównymi bohaterami są oczywiście tytułowi sir Richard Francis Burton
– żołnierz, dyplomata, poliglota, pisarz i nieoceniony podróżnik – oraz
Algernon Swinburne – poeta, dramaturg i krytyk literacki. W prozie Hoddera te
znane postacie historyczne muszą odnaleźć się w roli agentów Jego Królewskiej
Mości. Jak na nietuzinkowe jednostki przystało, ich zadania nie zaliczają się
do tych standardowych, które można zlecić zwykłemu oficerowi Scotland Yardu. W
kręgu ich zainteresowań znajdują się wilkołaki z East Endu, przemierzający czas
i przestrzeń, skaczący upiór, kradnąca diamenty zjawa czy też pradawna rasa
jaszczuroludzi. A to wszystko w epoce, którą z naszego punktu widzenia
nazwalibyśmy wiktoriańską.
Moim zdaniem cykl ten
przedstawia wszystko, co najlepsze i najgorsze w steampunku. Mamy tu więc
nieprzeciętne jednostki, zacnych dżentelmenów, wykwintne damy, ponadprzeciętne
wynalazki czy przygody z pogranicza realizmu i fantastyki. Fabułę osadzono w
mglistym i zadymionym Londynie, dla wielu będącym jedynym słusznym miejscem na
akcję tego typu powieści. Jednak dzięki wspomnieniom bohaterów, głównie sir
Burtona, przenosimy się też w bardziej egzotyczne rejony, mogąc zasmakować w
obcej kulturze widzianej oczami Europejczyka. Do największych zalet powieści
należy bardzo naturalistyczne przedstawienie epoki, bez wygładzeń, przemilczeń
czy nadmiernego uwielbienia, natomiast najgorszą wadą jest przesada. Niektóre
osiągnięcia techników, zwierzęta stworzone przez eugeników, czy rośliny
stworzone przez botaników zdają się stosować do wolnoamerykanki i dosłownie
zalewają Wielką Brytanię (i nie tylko), w krótkim czasie stając się absolutnie
niezbędne do życia. Jednak wszystko to doskonale obrazuje, czego możemy się
spodziewać po prozie steampunkowej.
Mapa czasu Felixa Palmy
Jeśli macie ochotę na
wyważoną ilość techniki i wybujałej fantazji, to polecam pierwszy tom Trylogii Wiktoriańskiej Felixa Palmy.
Przedstawione w nim trzy, pozornie nie związane ze sobą, ale ściśle
przeplatające się historie, świetnie wprowadzają czytelnika w klimat
wiktoriańskiego Londynu. Pierwsza opowiada o młodym arystokracie, pragnącym
ocalić ukochaną przed śmiercią z rąk Kuby Rozpruwacza. Druga zawiera opis wojny
ludzkości z automatami z roku dwutysięcznego i nieprzewidzianych komplikacji
podróży w przyszłość pewnej młodej damy. Trzecia angażuje w zagadkę kryminalną trzech
wielkich, wiktoriańskich pisarzy, którzy jeszcze wtedy tacy znani nie byli. Oprócz
ciągle powracającego motywu podróży w czasie, wszystkie historie łączy ze sobą
postać H. G Wellsa – autora niezapomnianego Wehikułu
czasu – stanowiącego widoczną inspirację dla autora.
Jak już wspominałam,
powieść jest stonowana pod względem ilości steampunkowych nowinek technicznych,
co tylko wychodzi jej na dobre. Zyskuje w ten sposób na klimacie i czytelnik
nie czuje się przytłoczony nadmiarem innowacji, choć muszę przyznać, że nieco
zbyt rozbuchane opisy zaburzają odbiór przyjemnie awanturniczych przygód. Mimo
to trudno nie wciągnąć się w całą tę historię i nie brnąć z uporem maniaka aż
do końca. Najpoważniejszą wadą, jak dla mnie, jest wplątanie w fabułę postaci
Kuby Rozpruwacza, tak jakby w folklorze brytyjskim nie było dość tajemniczych
postaci, które można posądzić o morderstwo. Czasami mam wrażenie, że pisarze
automatycznie wybierają tę postać, jakby tworzyła nieodłączny zestaw z
wiktoriańskim Londynem, czym naprawdę jestem zmęczona.
Obsydianowe serce Ju Honish
Tak po prawdzie długo
zastanawiałam się czy włączyć tę dylogię do mojego przeglądu, głównie dlatego,
że przez długi czas twierdziłam, iż steampunku w niej tyle, co na okładce, skądinąd
po prostu cudownej, ale zupełnie niepasującej do tematyki powieści. A ta jest
całkiem niezła. Ekskluzywny, monachijski hotel staje się areną zmagań o
tajemniczy manuskrypt, niosący ze sobą niezwykłą moc. Walczą o niego agenci
Ludwika II Bawarskiego, członkowie Bractwa Światła oraz istota, pragnąca
zmienić nasz świat w wielką, obsydianową pustynię. Przez przypadek wplątuje się
w to młoda dama, starająca się jedynie dobrze wyjść za mąż, a jej sekret już
nie jest tak bezpieczny jak kiedyś.
I gdzie tu steampunk pytacie?
Mamy oczywiście dziewiętnastowieczne realia, co prawda nie angielskie, a
bawarskie, jednakowoż po wiecznie mglistym Londynie ekskluzywne Monachium, choć
mocno wyidealizowane, jest przyjemną odmianą. Do tego przedstawiono nam pełen
zestaw dystyngowanych dam i eleganckich dżentelmenów, z których nie wszyscy są
pokorni i zgadzają się z przydzielonymi im rolami. Fabuła dostarcza nam
zagadki, tajemniczości i elementów niezwykłości, choć tego jednego wampira to
autorka mogła nam odpuścić. Jedyne braki dostrzegam w umiłowaniu techniki,
innowacjach spod znaku pary, która w tej powieści występuje jedynie w ilościach
śladowych. Oczywiście historia w pewnym momencie zmienia się w romans z
przeszkodami, co może bardziej przypaść damskiej części czytelników, ale to chyba
każdy sam powinien rozważyć.
Wolsung Antologia tom 1
Mamy się czym
pochwalić, jeśli chodzi o steampunk ojczysty. Najbardziej sztandarowym przykładem będzie tu Wolsung
– nasze dobro narodowe na rynek amerykański (zaraz obok Wiedźmina). Słowem
wyjaśnienia: jest to polska gra fabularna, osadzona właśnie w klimacie
steampunku, której rzeczywistość jest mniej lub bardziej inspirowana polską historią.
Ponadto w tym świecie istnieje magia do spółki z fantastycznymi rasami i
niezwykłymi przedmiotami, jakie może posiąść każdy gracz. Oprócz
niezapomnianych przygód, rozgrywka dostarcza nam też cudownego humoru,
zapewniającego rozrywkę na wiele godzin. Powyższa antologia jest zbiorem
opowiadań, których realia zostały osadzone właśnie w tym systemie.
Wśród autorów
znajdziemy zarówno pisarzy znanych i lubianych, jak i debiutantów wyłonionych w
ramach konkursu organizowanego przez wydawnictwo Van der Book. I, jak można się
spodziewać, opowiadania nie są równe, ale nie ma tekstu, który odstawałby jakoś
w szczególny sposób. Awanturnicze realia Wolsunga zaowocowały fantastycznymi przygodami,
które przypisać do różnych gatunków literackich, od horroru na komedii skończywszy.
W tym zbiorku każdy znajdzie coś dla siebie.
Czas ognia, czas krwi Marcina Rusnaka
Kolejne dzieło
polskiego autorstwa, może nie najwyższych lotów, ale na pewno przyjemne w
odbiorze. Książka będąca połączeniem steampunku i magii w dziewiętnastowiecznej
Rzeczpospolitej mogła być wielkim niewypałem, jak to kiedyś zgrabnie ujęłam w
jednej ze swoich recenzji. Jednakowoż wyszła bardzo przyzwoicie. Historia
opowiada o przygodach Filipa Saggo – włóczącego się po Europie maga, z typowo
polską zaradnością radzącego sobie z problemami, w które nie raz na własne
życzenie się pakuje. W swojej operatywności niezwykle podobny do Arivalda z
Wybrzeża stworzonego już chyba całe wieki temu przez Jacka Piekarę.
Najcudowniej
steampunkowo-magicznym „rozdziałem” jest „Złoty
pył”, jak dla mnie świetnie pasujący do klimatu wieku pary. Pozostałe może
nieco się z nim mijają, ale wciąż widać w nich to umiłowanie techniki, któreej
brakowało w „Obsydianowym sercu”. Do
niewątpliwych zalet powieści należy „przechadzka” po dziewiętnastowiecznych uliczkach
krakowskich i pewna swojskość. Po tylu zagranicznych powieściach zwyczajnie
miło przeczytać coś, co dzieje się na naszym własnym podwórku. Oczywiście nie
obyło się także bez negatywów jak chociażby wykorzystanie po raz wtóry motywu
Kuby Rozpruwacza. Znowu. Ale i tak nie to wywołało u mnie największą konsternację.
W trakcie czytania, kiedy rozwijał się wątek martyrologiczny, już się bałam, że
Filip skończy jak kolejny Wallenrod czy Winkelried, ale na szczęście autor nam
tego zaoszczędził.
Ostatni Dzień Pary
Na koniec chciałam Wam
zaprezentować kolejną polską antologię, którą w zasadzie będziecie mogli zacząć
czytać już teraz, a to dlatego, że dostęp do jej wersji elektronicznej jest
całkowicie bezpłatny. Ostatni Dzień Pary powstał
w wyniku krakonowskiego konkursu na opowiadanie, którego motywem przewodnim
miały być właśnie steampunk i postapo. Oczywiście połączenie pozornie tak
skrajnych nurtów mogło wydawać się niezwykle trudne, ale nie dla uczestników
konkursu, którzy wywiązali się z zadania, choć trzeba przyznać, że z różnym
skutkiem.
Problem z antologiami
jest zawsze ten sam. Są historie, które się kocha, znosi albo nienawidzi. I tak
jest tym razem. Ale to już kwestia gustu. Do moich ulubionych należy „Steampark Jurajski”, krótka i treściwa
historia, jak się łatwo domyśleć, nawiązująca do klasyki Sevena Spielberga. Tym
co najbardziej wpasowało się w moje upodobania były „technologiczne”
rozwiązania jakie wprowadził autor, by jak najlepiej wpasować się w tematykę
konkursu. Choć całość niekiedy sprawia mocno przygnębiające wrażenie (tyle
historii o końcu świata/epoki/ludzi potrafi nieco zdołować) zbiór czytało się
całkiem przyjemnie. Jednakowoż zachęcam do samodzielnego wyrobienia sobie
zdania na jego temat.
Oczywiście to nie
wszystkie książki, jakie można znaleźć w tej tematyce. Nie wspomniałam nawet o Lewiatanie
czy chociażby o Mechanicznych pająkach, które sama czytałam i recenzowałam w
ramach Powiało Chłodem, albo też o Krawędzi czasu Krzysztofa Piskorskiego, na
którą poluje już kilka lat. Opisanie ich wszystkich znacznie rozbuchałoby
objętość tego tekstu, a nie wniosłoby nic nowego. Tym bardziej, że polski rynek
wydawniczy stopniowo otwiera się na powieści spod znaku steampunku, choć wciąż
nie ma ich tyle co za granicą. Osobiście zachęcam do samodzielnego poszukiwania
innych pozycji. Jeśli znajdziecie coś ciekawego, podzielcie się tym z nami w
komentarzu pod tym postem czy na Facebooku. Niecierpliwie czekam na Wasze
odkrycia i wrażenia po przeczytaniu wspomnianych przeze mnie książek! Do
przeczytania następnym razem.