Poprzedni weekend minął pod znakiem książkowej rozpusty i komiksowego pobłażania bez zbytniego przejmowania się stanem portfela i ciężkością coraz większej ilości toreb. Warszawa witała słońcem, bezchmurnym niebem i letnim klimatem, a Stadion Narodowy, choć jak zawsze niezbyt urodziwy, dziesiątkami stoisk wyłożonych od góry do dołu czytelniczą dobrością.
Promocje, targowe rabaty, kreatywne pomysły na zaprezentowanie książek, spotkania z autorami, a wszędzie wokół tłumy ludzi: czule pieszczący okładki wzrokiem, delikatnie muskający opuszkami palców twarde oprawy, przeglądający wnętrza, z roziskrzonym wzrokiem łowiący wypatrzone pozycje, lekko przytłoczeni ilością towaru, zmęczeni wielokrotnym obchodzeniem zatłoczonych przejść między stoiskami, spacerujący nieśpiesznie, przyciskający do siebie miłośnie swoje łupy.
Jedną z moich osobistych minitragedii jest to, że z kupna wielu książek rezygnuję, bo są tłumaczone z angielskiego. Dla zasady staram się nie czytać tłumaczeń z języka, w którym czytam. Dlatego co roku popiskuję cicho i wzdycham z ubolewaniem, patrząc na te tytuły, które bardzo chcę przeczytać, ale w oryginale. Zamiast tego wyszukuję autorów polskich i nieanglosaskich. Chciałabym kiedyś wybrać się na targi w Londynie...
Takim przykładem tytułu, do którego wzdycham, to "Małe życie". Niestety, oryginalnie po angielsku.
Zachwyciły mnie te minimalistyczne okładki Książkowych Klimatów...
...zaintrygowały niektóre wystawy...
...zaatakowała uczuciem wielka, pluszowa książka z człowiekiem w środku...
...Gwiezdne Wojny przykuły wzrok...
...rzuciły na kolana te piękności dla rasowych skrybów...
...rozczuliły cudowne zakładki...
...zafascynował las zwisających słuchawek, z których można było posłuchać audiobooków...
...przyciągnęły magnesy dla moli książkowych...
...i akurat stwierdziłam, że kupię sobie na próbę Zoskę Papużankę, gdy zorientowałam się, że autorka siedzi tuż obok i rozdaje autografy! Widzicie ją, tam po lewej przy stoliczku?
Ale za to wcześniej Dem narysował nam kotka, który mazia!
Superman nie jest zadowolony z Boby Fetta, który kontempluje Obcego.
Były domy z kotkami - do samodzielnego składania!
A na samej arenie działy się cuda. Tańce, piknikowanie, planszówki, modele, walki robotów i spotkania blogerów... Szkoda, że w tym roku wpadłam tylko na chwilkę. Nie opłacało mi się zostawać na trwającej naprawdę długo loterii, w której tym razem nie mogłam wziąć udziału ze względu na zasadę szesnastu wpisów z recenzjami książek na blogu w tym roku kalendarzowym. Niestety ten semestr jest dla mnie bardzo wycieńczający i dlatego tak często zamiast zwykłego wpisu widzicie tutaj tylko posty o "Wiosennych porządkach". Cóż, przynajmniej udało się zamienić na szybko kilka słów z Jankiem z Tramwaju nr 4.
Choć nie pograliśmy ze znajomymi w olbrzymią wersję Monopoly i nie udało mi się wykupić kieleckiego dworca, to jednak zagraliśmy w Neuroshimę Hex. Zdecydowanie za krótko, trzeba to będzie powtórzyć. A już na pewno nie raz wrócimy do Barn Burgera, najlepszych burgerów w Warszawie!
Co wyniosłam z tego wyjazdu, oprócz przeciążonych łydek i burgerowego sadełka? Tutaj możecie zobaczyć, co kupiłam:)
Tymczasem jednak - do zobaczenia na targach w Krakowie!
0 komentarze:
Prześlij komentarz