Uparłam się. Uparłam, zaparłam i przeczytałam. Dlaczego? Bo tak. Bo niektórzy śledzą newsy, przeczesują Wookiepedię, urządzają maratony starej trylogii, a ja jestem założycielką facebookowej sekretnej grupy uwielbienia Panicza [Kylo], doznaję ciężkiego uwstecznienia i ataku głupawki na widok rzeczy z epizodem siódmym związanych, mam raczkującą kolekcję gadżetów z pewnym mrocznym rycerzem Ren (koszulkę, mówiącego JEGO GŁOSEM pluszaka, breloczek, kubek, dwie książki, plakat, film na DVD), a do tego urządziłam dwa Kylony. Oglądałyśmy grupowo filmy z Driverem i Przebudzenie mocy jeszcze raz. Możecie mnie nazwać newfagiem jeśli chodzi o Stare Warsy, nie będę miała nikomu tego za złe, bo to szczera prawda (wcześniej byłam bardziej w stronę Trekkie i miałam wrażenie, że przecież Portman i Christensen tak się uroczo po tych łąkach tarzali). Możecie zacząć narzekać, lżyć i kląć na czarnego bohatera z nowego filmu (teraz nie licząc Łotra 1). Możecie powiedzieć, że jest jęczącym dupkiem, że nie jest godzien dziedzictwa, że co się może podobać w takim brzydactwie. Możecie w ogóle powiedzieć, że nowe filmy was grzębią (ni grzeją, ni ziębią) i po co to wszystko.
A ja powiem, że mam to gdzieś i jestem wesołym trash-fangirlem Kylo Rena, gdzie mój Tumblr i moje fiki, niechże się przytulę do maskotki, która powie JEGO GŁOSEM: Don't fight it. I know you can't. Hihi, jak dobrze mnie zna.
Tak, to miało brzmieć krypnie.
Teraz mogę już zacząć jeździć po powieściowej wersji Przebudzenia mocy? Mogę?
No to jedziemy. Nie ma sensu czytać tej książki, lepiej obejrzeć film po raz setny, a jeszcze lepiej nie wyrzucać pieniędzy w błoto. Nie słucham cię, Rybie, nie słucham żadnego: "A nie mówiłem!", lalalalala... Przyznaję, jak kogoś ciekawi, jakie są różnice między powieścią a filmem, równie dobrze można sobie poszukać pierwszego lepszego artykułu w internetach na temat scen wyciętych i dać sobie spokój. Pan, który to popełnił, dostał pewnie okrągłą sumkę, a oprócz tego zaadaptował też w formie książki Transformersy i Obcych. Wyobrażam sobie, że rzucono w niego wstępnym scenariuszem jeszcze przed nakręceniem pierwszych scen i powiedzieli: pisz pan, będą hajsy! No i napisał. A ja kupiłam. He he.
Powieść może poszczycić się wybitnie drewnianym językiem i drętwymi dialogami, które w ustach aktorów brzmią o niebo lepiej, ckliwymi scenami, które w filmie jakoś nie rażą cukierkowatą naiwnością, opisami akcji, które dłużą się i ciągną, i męczą, i człowiek zastanawia się, jakim cudem z filmu akcji wyszła taka męcząca książka? Wszystko jest opisywane z drobiazgową upierdliwością, tłumaczone jak debilowi, łącznie z uczuciami i przeczuciami bohaterów (jak dobrze, że uświadczymy ich na ekranie), a najgorsze chyba są dokładne opisy, jak kto jest ubrany, w jaki kolor kurtki/kamizelki/spodni. Brzmi to jak mierne fanfiction.
Jedyne, co można z tego dzieła wyciągnąć, to te zmiany w scenariuszu. Znajdziemy takie wycięte pomysły, jak rozpoczęcie od przemyśleń generał Organy, wysłanie jej asystentki do Senatu, co źle się skończyło, wyrywanie ręki Unkarowi Pluttowi u Maz czy ucieczkę Poego z Jakku. Opłacało się? Średnio. Ale, jak wspominałam, uwzięłam się, zawzięłam i sobie przeczytałam, bo kto mi zabroni. Lalalala.
Macie na do widzenia kotka i niech moc będzie z Wami. Skoro dotrwałam do czwartego sezonu Sherlocka, dotrwam z palcem w nosie do kontynuacji Przebudzenia mocy. Z nerwicą i szaleństwem w oku, ale dotrwam.
Hasztag PIĘKNA ŁAPKA |
Star Wars. Przebudzenie Mocy
Alan Dean Foster
Uroboros / GW Foksal, 2016
tłumaczenie: Anna Hikiert
tłumaczenie: Anna Hikiert
334 strony
Odczucia: ★/★★★★★
________________________________
________________________________