Jeśli palący się domek na prerii albo niszczejąca flaga w paski i gwiazdy na okładce Amerykańskiej sielanki nie kładą kawa na ławę potężnej dawki ironii w tytule książki, to nie wiem, co mogłoby bardziej wyjaśnić, o co w niej chodzi. Amerykański sen rozpada się w oczach czytelnika w spalony, ulotny popiół amerykańskiego koszmaru, dekonstruowany kawałek po kawałku, dekada po dekadzie, na kartach potężnej, szeroko zakrojonej powieści Philipa Rotha. Pierwszy tom tak zwanej trylogii amerykańskiej może i bez problemu funkcjonuje jako osobna historia; drażniąca, przesycona goryczą, piękna i okrutna, choć... przegadana. Ale to tylko styl Rotha, nie podoba się, można nie czytać. Zamiast tego obejrzeć płaski, choć dokładny debiut reżyserski Ewana McGregora, niedawno był w kinach.
Ale może nie wyprzedzajmy. Przerywana, gawędziarska, nielinearna narracja Amerykańskiej sielanki osadzona jest na mocnej konstrukcji składającej się z trzech części. Nathan Zuckerman, postać podstarzałego, żydowskiego pisarza, który przewija się przez twórczość Rotha, wprowadza nas w pierwszej osobie w fundamenty historii w "Raju zapamiętanym". Niespostrzeżenie otacza czytelnika zapowiedziami i zwiastunami tego, co ma nadejść, jednocześnie zgrabnie zarysowując postać wzbudzającego zazdrość złotego chłopca, Seymoura Levova, żywego symbolu amerykańskich pragnień, blond żyda tak gojskiego, wysportowanego, podziwianego, że nazywany był "Szwedem". Spadkobiercy poważanej fabryki damskich rękawiczek, męża dziewczyny jak z obrazka, która o włos przegrała w konkursie na amerykańską miss. Mówiąc krótko:
...life just unraveling for the Swede like a fluffy ball of yarn.
Szweda widzimy oczami zauroczonego lokalną gwiazdą, wrażliwego Nathana; oczami dorosłego Nathana, który spotyka podstarzałego już Szweda, Szweda, który nie ma nic do powiedzenia, który jest rozczarowaniem; wreszcie oczami brata Szweda, Jerry'ego, który otwiera oczy czytelnikom na tragedię rodzinną. Szwed umarł, Nathan nigdy do końca go nie poznał, nie rozgryzł, ale postanawia spróbować, postanawia złożyć mu hołd i napisać o nim powieść oddającą dokładnie cały ból i symbolikę złotego chłopca na tle historii dwudziestowiecznej Ameryki. Ale od razu ostrzega przed swoją zawodną relacją i przed pisarstwem, sztuką czy pamięcią ludzką w ogóle:
The picture we have of one another. Layers and layers of misunderstanding. The picture we have of ourselves. Useless. Presumptuous. Completely cocked-up. Only we go ahead and we live by these pictures. 'That's what she is, that's what he is, this is what I am. This is what happened, this is why it happened—
To, co pisze Nathan, nie jest prawdą. To fantazje, podejrzenia, zaokrąglenia. Dwie kolejne części, "Upadek" i "Raj utracony", to zapisane w trzeciej osobie niedoskonałe domysły Nathana na temat życia Szweda. Z jednej strony - technika natchniona, imponująca artystycznie, wyśmienicie przeprowadzona soczystym, ciętym, zapętlającym się stylem. Z drugiej - zarówno świadomość miałkości tych wymysłów, jak i rozdmuchany, przegadany styl potrafią mocno zmęczyć. To nie jest szybka, prosta lektura. Tym bardziej jednak po przeczytaniu odczuwa się satysfakcję z przebrnięcia przez giganta i przynajmniej liźnięciu fenomenu, nagrodzonego rok po wydaniu, w 1998 roku, nagrodą Pulitzera.
Roth otwiera oczy na zjawiska, których w szczególności mieszkając w Polsce, raczej się nie zauważa, a co dopiero rozumie. Pisarz łączy kropki pokoleniowe, najpierw wskazując na amerykańskich imigrantów naznaczonych wojną, tłumacząc: to byli ludzie ograniczeni z nieograniczoną wolą i żelazną siłą, którzy dokonywali tytanicznych wysiłków i potrafili osiągnąć wiele; to było pokolenie zachłyśniętych amerykańskim snem self-made manów, tych, którzy zostawili za sobą koszmary wojenne i wprowadzali w życie nowe marzenia na miejsce zgliszczy. Oni wymagali od swoich synów i córek wszystkiego, co najlepsze: to pokolenie Szweda, pokolenie miss New Jersey, skromne, idealistyczne, zaparte, perfekcjonistyczne. Zwyczajni ludzie usatysfakcjonowani swoją tolerancją, osiągnięciami, zamożnością, swoim małym poletkiem, swoim światopoglądem człowieka klasy średniej. To oni wychowali pokolenie buntowników, ekstremistów, aktywistów, terrorystów lat sześćdziesiątych, pokolenie, którego ktoś taki jak Szwed nie mógł objąć rozumem:
Once Jews ran away from oppression; now they run away from no-oppression. Once they ran away from being poor; now they run away from being rich.
Bo prawdziwa tragedia osadza się na winie niezawinionej (na myśl przychodzi skojarzenie z Edypem: może jednak to ten kazirodczy pocałunek?) Szweda, ojca, którego nastoletnia córka Merry tak agresywnie protestowała wobec amerykańskiego kapitalizmu, że wysadziła miasteczkowy sklepik z pocztą i zabiła człowieka.
...the dependable father whose center is the source of all order, who could not overlook or sanction the smallest sign of chaos—for whom keeping chaos far at bay had been intuition's chosen path to certainty, the rigorous daily given of life—and the daughter who is chaos itself.
Razem z analizą psychiki amerykańskiej, wielopokoleniowej rodziny, Roth przygląda się pozorom - wyobrażeniu wyidealizowanego Szweda i idealnego Amerykanina jako takiego, polityce - od koszmaru początku wieku dwudziestego, przez wojnę w Wietnamie aż po aferę Watergate, winie - przedstawiając cały wachlarz możliwych wpływów powodujących Merry, porusza wątek rozmywającej się religijności - przez historię małżeństwa żyda i katoliczki, próbuje przedstawić działanie psychiki i pamięci - przez psychologię obsesyjnie analizującego przeszłość Szweda, wkracza w problem niemożności komunikacji międzyludzkiej - zaczynając od jąkania Merry, na przytłaczającym języku samej powieści kończąc.
Przede wszystkim zaś zastanawia się nad istotą amerykańskości, nad niesłychanym rozziewem między zachwytem amerykańskim snem zadowolonego Szweda a amerykańską furią jego córki Merry, nad duchami przemocy wobec rdzennych mieszkańców Ameryki i sprowadzanym z Afryki niewolnikom, uświęcanej widokami na wielkość i bogactwo. Dzięki Rothowi mamy nawet okazję na przestrzeni kilku, jeśli nie kilkunastu stron dowiedzieć się też tajników wykonywania wysokiej jakości skórzanych rękawiczek, rodzajów skór, kolejnych etapów produkcji, a to wszystko z przemyśleniami na temat zmieniającej się mody i nieuchronnego upadku tego przemysłu! To wszystko rzecz jasna przetykane symbolami, paralelami, nawiązaniami (świetnie interpretuje tę powieść Naia z Literackich skarbów)...
A może to jednak za dużo?
Szczególnie, że chaotyczna, niespodziewana końcówka wcale nie opada łagodnie na ramę narracji, nawiązując do początku czy dając jakiekolwiek wyjaśnienie tej wściekłej tyrady, jaką jest Amerykańska sielanka. Ostatnie strony zrzucają czytelnika z pantałyku, pozostawia po sobie niedosyt i lekkie rozczarowanie, pieczętując powieść niedopowiedzianym, kluczowym pytaniem. I to wszystko.
Na koniec trudno nie wspomnieć o niedawnej ekranizacji z Ewanem McGregorem i Dakotą Fanning. Film jest poprawny, wygładza chaotyczność rozmazanej linii czasowej, zamyka historię w satysfakcjonujący, zrozumiały, ale sztampowy sposób. Częściowo rozwiązuje to problemy ekspansywnej, gawędziarskiej rozległości powieści, z drugiej strony zdecydowanie spłaszcza przekaz. Dostajemy pięknie nakręcony, poruszający dramat psychologiczny jednego człowieka na tle społecznych poruszeń. Dojmujący, przygnębiający ton całości gubi po drodze sarkastyczny, potoczysty humor, inteligencję i pikantność prozy Rotha. Szkoda również, że tak naprawdę chyba tylko Szwed i jego córka Merry są w pełni zarysowani, ich niektóre konfrontacje to najlepsze sceny filmu, reszta bohaterów jednak ucierpiała przez powierzchowne, naprędce muśnięte wątki, tak mięsiste w książce. Najgorzej wyszła na tym Dawn, żona Szweda, bardzo nieprzekonująca i papierowa; nie kupuję też Rity Cohen. Wyszło prozaicznie, choć estetycznie i poruszająco.
Ale nie, nie żałuję czytania, nie żałuję seansu w kinie. Było warto zmierzyć się z tą historią. Trzeba jeszcze kiedyś przeczytać Kompleks Portnoya!