Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

wtorek, 7 marca 2017

Ciemna strona Gaimana, mroczna magia dzieciństwa. Ocean na końcu drogi


Dla mnie nie ma jednego Neila Gaimana.

Gaiman może być nastoletnim rumieńcem, gdy po raz pierwszy odkrywa się porywające, zagadkowe i imponujące historie w rodzaju barwnego Nigdziebądź. Gaiman może też być dorosłym zachwytem nad monumentalnym, pasjonującym, przemyślanym dziełem jakim są Amerykańscy bogowie. Gość może się kryć za dreszczem podniecenia przy śledzeniu palcem szczegółów na okładce inteligentnego, niepokojącego komiksu takiego jak Sandman. Albo okazać się wtórnym, typowym pomysłem fantasy, który wciąż nieźle się czyta, jak Gwiezdny pył. Gaiman może stać się ciągłym narzekaniem znajomych, by wreszcie przeczytać Chłopaków Anansiego, "tę fantastyczną książkę, zobaczysz". Gaiman może stać się synonimem głośnego, niepowstrzymanego śmiechu przy bezpretensjonalnej komediowo-apokaliptycznej rozpuście, napisanym z Pratchettem Dobrym omenie. Ostatnio Gaiman może nęcić pięknymi, dopracowanymi okładkami z okien księgarni, jak ostatnio robi to przez świeżo wydaną po polsku Mitologię nordycką.

To rzecz jasna nie wszystkie oblicza pisarza. Nie wspomniałam też o jednej, bardzo charakterystycznej, zapadającej w pamięć i nie dającej spokoju wariacji. Chodzi o tę pustą, niepokojącą twarz z czarnymi, błyszczącymi guzikami zamiast oczu. O mroczny świat Koraliny. Ocean na końcu drogi to powieść pokrewna tej mrożącej krew w żyłach baśni dla dzieci, z tym drobnym szczegółem, że jednak idzie o krok dalej i nie do końca nadaje się dla dzieci. Chyba że chcemy rozbudzić młodą wyobraźnię nieprzyjemnym, dorosłym w wymowie thrillerem.

A może jednak to nie tak. Może ta krótka powieść jest zbyt przerażająca, ale dla dorosłych, jak sugeruje owiany widmem holocaustu cytat z rozmowy Maurice'a Sendaka z Artem Spiegelmanem na początku książki?


Żona Gaimana, Amanda Palmer, nie jest wielką fanką fantastyki. To dla niej pisarz stworzył delikatną, piękną i niepokojącą jak drżąca pajęczyna powieść, która nie afiszuje się szczególnie z jej wykraczającą poza codzienność warstwą. Mimo to jednak, krok po kroku, zanurza czytelnika w lepki, gęsty ocean pamięci, gdzie rozmazane wspomnienia z dzieciństwa odszczepiają się od normalnej narracji życia dorosłego, pokazując w przebłyskach świat taki, jakim jest naprawdę:

I saw the world I had walked since my birth and I understood how fragile it was, that the reality I knew was a thin layer of icing on a great dark birthday cake writhing with grubs and nightmares and hunger.

W pamięci nic nie jest pewne. Główny bohater Oceanu... wraca do stron rodzinnych po pogrzebie w rodzinie i droga sama prowadzi go do tamtej farmy na końcu polnej drogi, do gospodarstwa Hempstocków, gdzie jako mały chłopiec na krótko poznał Lettie, wówczas jedenastoletnią dziewczynkę. Nogi niosą go do małego stawu, w sumie raczej płytkiej kałuży za stodołą na farmie. Lettie nazywała to miejsce oceanem; teraz to miejsce wydaje się tak śmiesznie małe... Ja też mówiłam na kałuże: jeziora krasnoludków, gdy puszczałam dla skrzatów łódki zrobione z liści. Wystarczy jednak zmącenie wody, kilka kręgów na powierzchni, by przypomnieć sobie schowane za zasłoną pamięci wspomnienia z dzieciństwa.

Wspomnienia, w których stara pani Hempstock pamięta początek świata i potrafi dziergać w tkaninie czasu i przestrzeni; w których pola wokół farmy sąsiadów z końca alei wykraczają poza ludzkie rozumienie i można na nich spotkać stworzenia stare, przerażające i nieogarnięte; w których koty są mruczącą, puszystą, prastarą magią.


Zdarzenia traumatyczne, choć realne, są początkiem podróży zaufania pod rękę z piegowatą Lettie. Przyciągają mroczne siły, które wciskają się przez niestrzeżone dziury w rzeczywistości i niszczą zrozumiałe, zwykłe życie rodzinne. A może są tylko fantastycznym wytłumaczeniem niezrozumiałych dla oczu dziecka scen: ręce ojca przyciskającego do ściany piękną Ursulę Monkton o szarych, drapieżnych oczach; wyciągnięte ręce dziecka błagające o ratunek. Tylko zaczytany w książkach, samotny chłopiec widzi, jakim zagrożeniem dla rodziny jest demoniczna Ursula; wie, że pod maską jej idealnej twarzy kryje się gnijące, bezkształtne płótno. A może to nie tak, może każdy dorosły ma inną twarz pod maską?...

W tej krótkiej książeczce codzienność miesza się z niezwykłym, fantastyka z realizmem, baśniowość z horrorem, psychologia z urojeniem, pełne zrozumienie wszystkiego z ograniczeniami nadprzyrodzonego świata, które rozumieją tylko panie Hempstock. Świat fantastyczny jest zarysowany niedokładnie, kilkoma zagadkowymi zdaniami, choć w ostatecznie wydaje się dość jasno skonstruowany.

W oderwaniu od świadomości istnienia innych światów, skupiamy się bardziej na przeżyciach siedmioletniego chłopca przetwarzanych przez dorosłego mężczyznę, który co jakiś czas bezwiednie wraca do niejasnych, rozmazanych wspomnień z dzieciństwa, próbując zobaczyć w oceanie kałuży twarz Lettie i zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło. I czy jego dotychczasowe życie zasługuje na to, by ktoś się za nie poświecił.


The Ocean at the End of the Lane

  Neil Gaiman

Harper, 2013
181 stron
Odczucia: ★★★★/★★★★★


________________________________