Ja sporo Kinga czytałam w życiu.
Czytałam i klasyki takie jak Lśnienie, Miasteczko Salem, Carrie, Misery; czytałam też średniaki w stylu Roku Wilkołaka, Oczu smoka czy Firestartera; ostatnio czytałam pierwszą część Mrocznej Wieży. Przeżyłam nawet ostre starcie z książką, którą pamiętam jako dość traumatyczną, czyli Regulatorów. Nawet sam King uznał ją za obciachową i wydał pod przykrywką jako Richard Bachman. No dobra, historia jest trochę inna, ale ja głęboko wierzę, że tak właśnie było. Przekonuje mnie absolutnie idiotyczna fabuła, która napędzała naprawdę niezłego stracha, ale wciąż była denną historią klasy D.
Regulatorzy i cała reszta jednak nie dorasta do pięt Temu, jeśli chodzi o emocje w trakcie czytania. To okazało się tą najboleśniejszą książką Kinga.
Może najpierw zarysuję krótko historię, jaką opowiada To dla tych, którzy jeszcze nie widzieli żadnej z ekranizacji ani nie czytali książki. Małe amerykańskie miasteczko Derry wielokrotnie mogło by być tematem zainteresowania krajowych mediów. Dość regularnie co około dwadzieścia siedem lat nasilają się niesłychane statystycznie w porównaniu do reszty Stanów krwawe mordy, katastrofy, zaginięcia. Nikt jednak o tym nie mówi, nikt się tym nie interesuje. W latach osiemdziesiątych znów zaczynają się dziwne zdarzenia. Zapomniany przyjaciel z dzieciństwa dzwoni do siódemki rozrzuconych po świecie, dorosłych już znajomych i prosi, żeby przyjechali i dopełnili młodzieńczej obietnicy, by skończyć to, co zaczęli. Ta fabuła nieustannie splata się z wspomnieniami z dzieciństwa całej siódemki, gdy prześladowani przez miejscowych łobuzów, na progu dojrzewania, zaczęli widzieć i doświadczać rzeczy przerażających i niesamowitych. Gdy jakaś osobliwa wewnętrzna siła sprawiła, że spotykają się, natychmiast tworząc zwartą paczkę. I postanawiają coś z "Tym" zrobić.
To dobry horror. Klimat jest absolutnie nieziemski, King fantastycznie buduje atmosferę niepokojącego, skrywającego przerażające tajemnice miasteczka w stanie - a jakże - Maine. On zna się na strachu. Co krok wyciąga z obrzeży umysłu coraz straszniejsze i obrzydliwsze wizje, potwory, zjawy, odzwierciedlające te z najbardziej typowych lęków ludzkich. Szczególnie warto docenić sprawną żonglerkę narracją, namacalność scen, dryg do dialogów. Jego proza, choć często absurdalnie podrzędna jeśli chodzi o pomysły, sprawia, że czytelnik wpada w nią jak w studnię. Trudno odłożyć jego książkę na bok, gdy strona za stroną wznosi kolejne kręgi lęku, zamurowuje wyjście na zewnątrz, zasłania źródło światła. Pomijając typowe monstra jak wilkołaki, mumie, klauny, głównym źródłem strachu i niepewności okazuje się najbliższe otoczenie, dom, szkoła, miejsce zabaw. Przemoc psychiczna i fizyczna w rodzinie, agresja na ulicach, traumy z dzieciństwa, nadopiekuńczość przemieniająca się w psychozę przerażają bardziej niż jakakolwiek forma Tego. Zostajemy sam na sam ze strachem, w krępującej ruchy, lepkiej, śmierdzącej wodzie, bezradni, słabi i przerażeni jak bohaterzy jego książek.
Trudno też nie wspomnieć o tym, że klaun Pennywise stał się szeroko rozpoznawalną, kultową figurą horroru (głównie z powodu adaptacji z Timem Curry'm, ale zawsze).
Czemu więc taka książka miała by być bolesna?
Mam wrażenie, że To było bodaj najdłuższą książką w ogóle jaką czytałam. A przynajmniej zdawała się nigdy nie kończyć, pomimo godzin czytania wciąż nawet nie byłam w jednej czwartej. Było to denerwujące, szczególnie że nie jestem pewna, czy ta długość jest w ogóle potrzebna. King potrafi napisać o wiele krótszą i równie mocną książkę. Wiadomo, skoro mamy tylu głównych bohaterów, nie licząc bohaterów drugoplanowych, którzy też dostają osobne, dość wnikliwe backstory (jak na przykład Patrick Hockstetter, członek gangu Henry'ego Bowersa - brrr!), a do tego jeszcze w dwóch liniach czasowych, jest o czym pisać. Wyszła z tego kniga monumentalna. Ale czy wszystko to jest warte opisania? Czy potrzebujemy opisu tego, jak Richie ucieka przed morderczą rzeźbą Paula Bunyana? Czy wielki ptak zadziobujący Mike'a i jego nieujawniony lęk przed ptakami jest naprawdę najlepszym pomysłem, na jaki Kinga stać? Momentami ma się wrażenie, że King uprawiał tu freewriting, zapisywał wszystko, co mu przyszło do głowy. I nikt, żaden redaktor, nie ośmielił się zasugerować, że nie wszystko dobrze wpisuje się w ogólny zamysł, że pewne rzeczy można wyrzucić, w zamian dodając subtelne nawiązania do czegoś, co naprawdę tę postać powinno przerażać.
Zdecydowanie niepotrzebna jest też rzecz jasna TA SCENA (tutaj możecie poczytać soczysty rantu Catusa Geekusa ze spojlerami). Jeśli znacie tę historię, wiecie o co chodzi. Jest niesmaczna, niewytłumaczalna, bez sensu, a przede wszystkim - całkowicie zbędna. Daje złe wyobrażenie na temat takiej akcji, nie uwzględnia realiów, według mnie bezsensownie wykorzystuje i wykrzywia bohaterkę. Nie służy żadnemu celowi, poza szokiem i perwersyjną przyjemnością autora.
Ale to nie koniec. Gdyby to była tylko książka o złu, które czai się w ludzkich duszach, uzewnętrznia w nadprzyrodzony sposób, o potworze będącym sumą niegodziwości miasteczka - w porządku. To świetna metafora. Ale w momencie, gdy potwór okazuje się mieć jakąś cielesną powłokę, ta powłoka jest po prostu... słaba. Idiotyczna. Ale potem jest jeszcze gorzej. Wchodzimy bowiem na poziom mityczno-mistyczny. King postanowił wpisać To w jego teorię swojego multiwersum, łącząc To i wiele innych powieści ze światem Mrocznej Wieży.
Uwaga, od tego momentu będą spojlery:
Dlatego w ostatecznym starciu przenosimy się do macroverse, gdzie spotykamy wielkiego żółwia o imieniu Maturin, który stworzył wszechświat z powodu niestrawności. I ten żółw nie może pokonać Tego mimo swej nieziemskiej siły i mądrości, więc to jego wolą te dzieciaki zostały zwołane w kanały pod Derry, żeby zmierzyć się z Tym w pojedynku na wolę. Co więcej, jest tam też drugi żółw, który użycza dzieciakom mocy, a To jest tak naprawdę bratem-adwersarzem Maturina...
Zaraz, co?
Na szumiące bory dziewicze, co tu się, za przeproszeniem odpieprza? Czy to przypadkiem nie za dużo? Czy to potrzebne? Gdyby dzieciaki walczyły z ucieleśnieniem zła mieszkańców Derry własnymi rękami, o ileż to byłoby lepsze! Po co mieszać w to jakieś mityczne stworzenia, mistyczne teorie i zewnętrzną wolę sterującą bohaterami niczym kukiełkami?
To już koniec spojlerów. Mam nadzieję, że udało mi się wytłumaczyć, co w tej książce nie działa. Wydaje mi się, że właśnie zabrakło osoby, która powiedziałaby Kingowi szczerze, że sporo z jego pomysłów jest poronionych i powinien usiąść do tej książki, przemyślawszy i połączywszy to wszystko jeszcze raz.
Tak, jak robią to twórcy nowej ekranizacji Tego, dopiero pierwszej części, ale jakiej dobrej!
Film opowiada historię dzieciaków i ich pierwszego starcia z Tym. Podtytuł obrazu to "rozdział pierwszy", a część druga planowana jest na 2019. Na fali popularności wyśmienitego Stranger Things, wydarzenia oryginalnie rozgrywające się w późnych latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku przeniesione zostały do lat osiemdziesiątych, co stwarza świetny klimat i jest wręcz naturalnym wyborem w momencie, gdy w kinie panuje nostalgia za latami takiego dzieciństwa, jak pokazywał E.T.. Wyszło to filmowi na dobre, w ogóle, według mnie, twórcy tej adaptacji naprawili wszystko to, co zgrzytało, męczyło i się nie zgrywało w Tym książkowym. Jednocześnie oddając hołd wszystkim szaleństwom, które napisał King. Jest żółw z Lego, jest pstrokata rzeźba Paula Bunyana, podczas ostatecznego starcia pojawiają się nawet deadlights... Ale jednocześnie ten film winduje To na wyższy poziom rozrywki, wycinając, gdzie trzeba, nadając sens temu, co powinno mieć sens, łącząc to, co powinno się łączyć.
I znów będą spojlery, bo chcę pokazać przykłady tego, o co mi chodzi:
1) Bardzo podoba mi się, że Richie boi się klaunów, bo to wyjaśnia w ogóle powtarzający się motyw klauna. W oryginale To tłumaczy, że staje się klaunem, by przywabiać małe dzieci. Ale dlaczego pojawia się w takim razie jako klaun też w innych momentach? Teraz wątek się łączy z jednym z głównych bohaterów i to działa.
2) Przyklaskuję temu, że Mike widzi pożar i duszących się w dymie, wzywających pomocy ludzi za zamkniętymi drzwiami. Nie tylko dlatego, że to lepsze z punktu widzenia medium wizualnego, ale przede wszystkim dlatego, że to łączy historię książkowego ojca Mike'a z podpaleniem murzyńskiej knajpy i silnymi rasistowskimi nastrojami w Derry z młodszym pokoleniem. Czyż nie lepiej, żeby ciężarem i lękiem Mike'a była przeszłość, która rzutuje na teraźniejszość, związana z jego kolorem skóry, niż dość groteskowy wielki ptak, który próbuje go zadziobać?
3) Ben zostaje tym, który szpera w historii miasteczka. Przecież on się do tego nadaje! Jako dzieciak przesiaduje w bibliotece, fascynują go książki, ma dużo wolnego czasu i żadnych przyjaciół. Uważam, że to właśnie on powinien być tym, który zostanie w bibliotece w Derry, zamiast robić z niego architektonicznego geniusza. Jak czytanie książek ma się wiązać ze smykałką i magicznym niemal zmysłem do budowy, skoro dzieciak nic chyba nigdy nie budował, a przynajmniej nie ma o tym mowy w książce? Do tej pory nie rozumiem, czemu to Mike został.
4) Wątek Bev został świetnie poprowadzony, dodając do zwykłej grozy wątek strachu przed dojrzewaniem, przed kobiecością, miesiączkowaniem, z czym świetnie się łączy ojciec-potwór. Scena w łazience, z krwią i włosami, została podkręcona dokładnie tak, że aż powiedziałam sobie: genialne! Tak właśnie powinien to napisać King!
5) Strach Stana związany jest z figurą surowego ojca i inicjacją religijną. Jestem na tak, bo to logicznie łączy się z jego pochodzeniem i realnymi problemami, a przede wszystkim chroni nas przed idiotyczną sceną z wykrzykiwaniem nazw jaskółek, wróbli i innych skrzydlatych, razem z trzymaniem atlasu ptaków niczym tarczy, by pokonać To.
6) Końcówka - unoszące się na powietrzu ciała nadają wreszcie powtarzanemu do znudzenia tekstowi: we all float down here; you will float too. Super!
7) Dzieciaki same, wszystkie razem, przezwyciężając strach, zatłukły potwora. O to właśnie chodziło! Czemu kombinować, komplikować, jak można zakończyć prosto i wymownie.
8) Nie ma TEJ SCENY. Nie przeszłaby. I bardzo dobrze. Zamiast tego dostajemy zbiorowego przytulasa, który działa zdecydowanie lepiej.
Koniec spojlerów. Jedyna rzecz, która mnie trochę rozczarowała to to, że dzieciaki nie przesiadywały w lasku, tudzież ziemi jałowej, czyli po tyloktoć wspominanych w książce Barrens. Ale to nie przeszkadza. A Bill Skarsgård, brat aktora wcielającego się we Flokiego z Wikingów, jest absolutnie fantastyczny jako Pennywise.
Podsumowując: idźcie do kina. I możecie sobie odpuścić książkę, chyba że bardzo chcecie sprawdzić To na własnej skórze.
It
Stephen King
Scribner, 2016
1478 stron
Odczucia: ★★★/★★★★★