Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

czwartek, 1 października 2015

Bloger to absurd i pasożytnictwo, czyli Gombrowicz, wersja produkcyjna



Witold Gombrowicz

Dziennik 1953-1956

Wydawnictwo Literackie, 1989
Gatunek: dziennik, wspomnienia, komentarz literacki
373 strony
Odczucia: ★★★★★/★★★★★ 


"Obawiam się, że pretensje tej recenzji wyrastają o wiele ponad jej wartość realną. (...) Zaprawdę, pisze się o książkach byle co. (...) W samej naturze prasy literackiej zawiera się coś co literaturze musi stanąć kością w gardle." s. 32-33

"Jak rzeczy się mają? Publiczność pragnie być informowana przez prasę o książkach, które się ukazują. Stąd powstała gałąź krytyki dziennikarskiej, obsadzona przez ludzi mających styczność z literaturą. Lecz gdyby ci ludzie mieli naprawdę coś do zrobienia na terenie sztuki, gdyby w nim zapuścili korzenie, na pewno nie poprzestaliby na tych artykulikach – więc nie, są to prawie zawsze drugo- i trzeciorzędni literaci, osoby pozostające tylko w luźnym, raczej towarzyskim, stosunku ze światem ducha, osoby nie będące na poziomie sprawy, którą mają referować. I na tym właśnie polega największa trudność, która nie da się pominąć, z której rodzi się cały skandal krytyki i jej niemoralność. Pytanie jest takie: w jaki sposób człowiek niższy może krytykować człowieka wyższego, oceniać jego osobowość, wartościować jego pracę – w jaki sposób to może stać się, nie stając się jednocześnie absurdem." s. 122

"Takie zgubne skutki powoduje nadmiar pasożytów. Pisać o literaturze jest łatwiej niż pisać literaturę – w tym sęk. Więc ja, na ich miejscu, zastanowiłbym się bardzo głęboko jak wybrnąć z tej hańby, której na imię: ułatwienie. Ich przewagi bowiem są natury czysto technicznej. Głos ich rozlega się potężnie nie dlatego, aby był potężny, a tylko dlatego, że pozwolono im przemawiać przez megafon prasy.
Jak wybrnąć? (,,,)
Wobec czego – nie sądź. Opisuj tylko swoje reakcje. Nigdy nie pisz o autorze ani o dziele – tylko o sobie w konfrontacji z dziełem albo z autorem. O sobie wolno ci pisać.
Ale, pisząc o sobie, pisz tak aby osoba twoja nabrała wagi, znaczenia i życia – aby stała się decydującym twoim argumentem. Więc pisz nie jak pseudo-naukowiec, ale jak artysta. Krytyka musi być tak natężona i wibrująca jak to, czego się dotyka – w przeciwnym razie staje się tylko wypuszczaniem gazu z balonu, zarzynaniem tępym nożem, rozkładem, anatomią, grobem.
A jeśli nie chce ci się lub nie potrafisz – odejdź." s. 123-124 


Zawsze zaczytywała się w Gombrowiczu z perwersyjną przyjemnością i iskrą w oku. Podziwiała go, tego drugiego obok Witkacego najulubieńszego szaleńca literatury. Bakakaj inspirował ją do rzeczy wielkich, Trans-Atlantyk do padania na kolana, Ferdydurke do zachwytu, Pornografia do rumieńców, Kosmos do marszczenia czoła. W liceum jeszcze kupiła sobie trzyczęściową baterię Dziennika wydanego w roku jej urodzenia. Próbowała przejść, ale potykała się, zatrzymywała, gubiła wątek, zapisywała na ostatniej stronie słowa trudne: "proklamować", "paradygmat", "dialektyka", "antynomia", "fenomenologia", "eskapizm". Pławiła się w blasku samego czytania, ale mało do niej docierało. Wreszcie się poddała w połowie pierwszego tomu.

Ostatnio wróciła. Zawzięta, doświadczona, starsza. Już nie musi sprawdzać pojęć w słowniku. Już więcej rozumie. Już potrafi wchłonąć, przetrawić, zacząć dyskutować, komentować, podziwiać, ale też bezwstydnie nudzić się, przysypiać i wywracać oczami. Podkreślać fragmenty tak uniwersalne, że niemal idealnie skrojone na współczesność, choć ponad pół wieku minęło. Zaśmiewać się dziko z gombrowiczowskiego podpuszczania, z jego wybiegów, intryg i przekory.  Z podniesioną brwią i niedowierzaniem śledzić jego opisy twórcze, ze znudzeniem niemal pomijać wywody na temat lektur na temat komunizmu, doceniać różnorodność stylów i form, cieszyć się głupkowato z bezczelnej krytyki publicystów, czytelników, ignorantów i innych twórców. 

Najbardziej zapamiętuje akcję z herbami: jak to Gombrowicza chadzał do kawiarni artystów-komunistów i rzucał wciąż podteksty związane z klasami, arystokracją, genealogią, herbami, szlachectwem, dopóki artyści ci sami nie zaczęli opowiadać, czyja to babka z jakiego rodu się wywodzi, a kto jest lepiej ustawiony społecznie, kto lepszy, kto gorszy. Aż tu przychodzi ktoś z zewnątrz i podnosi raban, bo co ten Gombrowicz uczynił? Zepsuł dobrze zapowiadających się komuchów! Druga świetna akcja z arystokracją, gdy Gombrowicz na proszonych herbatkach u księcia czy innego hrabiego zaczął się dopytywać, czy jest wystarczająco dystyngowany, by w ogóle bywać. I cóż oni sądzą? Czyż z niego nie jest plebejusz?

Z drugiej strony czuje się poruszona, ja bardzo aktualne wydają jej się fragmenty o recenzjach literackich. Jak bardzo polska blogosfera mogłaby się zadławić tymi fragmentami. Jak bardzo te uwagi trafiają ją samą w czuły punkt. Co by powiedział Gombrowicz o blogach książkowych i jak bardzo byłoby to zjadliwe.

Jednocześnie pamięta też, by nie traktować Dziennika zupełnie na poważnie, by patrzeć z dystansem, jako na dzieło, w którym Gombrowicz stwarza siebie jako personę, artystę, gębę wobec publiczności. Gombrowicz w Dzienniku to konstrukt, bohater, ktoś, kim Gombrowicz chce, byśmy wierzyli, że jest. Tak jak to robimy teraz na portalach społecznościowych. Słyszała, że to autokreacja na całej linii, wie, że istnieje jeszcze Kronos, czyli ten prawdziwy dziennik. Ten, w którym Gombrowicz jest po prostu człowiekiem o nazwisku Gombrowicz.

"Poniedziałek – ja, wtorek – ja, środa – ja, czwartek – ja." s. 9

P.S. Lecę pakować się na MFKiG w Łodzi, to już w ten weekend!

0 komentarze:

Prześlij komentarz