Już po ogłoszeniu rozkminowych nagród roku i podsumowaniu 2018, noworoczne fajerwerki to dalekie wspomnienie, świąteczne dekoracje się już pomału zwijają, ale jeszcze przecież nie podsumowałam należycie grudnia. No to czas start, a potem już się skupię na tekstach książkowych. Obiecuję! :)
W grudniu nadgoniłam kolejnymi dwoma audiobookami H.G. Wellsa, Wojną światów i Wyspą doktora Moreau. Oprócz tego doczytałam drugi tom Nędzników w wydaniu MG i również drugi tom Śmierci komandora Murakamiego (wkrótce napiszę i o jednym, i o drugim!). Dodatkowo skończyłam też postanowioną na ten rok Tokarczuk, czyli Biegunów. O niej też muszę koniecznie napisać.
A popkulturalnie?
Czarne lustro: Bandersnatch (2018)
Dobre miejsce (2016- )
Jednym z największych serialowych odkryć ubiegłego roku jest dla mnie The Good Place. Tworzone przez Michaela Schura (tak, tego od Parks and Recreation!) show to przeżycie jedyne w swoim rodzaju. To serial komediowy, który niemalże co odcinek kryje cliffhanger czy dramatyczny zwrot akcji, którego nikt się nie miał prawa spodziewać. W bardzo mglistym zarysie to historia o architekcie niebiańskiego osiedla, pomagającej mu sztucznej inteligencji i czwórce martwych śmiertelników, którzy trafiają po śmierci do Dobrego miejsca właśnie. Daję słowo, jest przezabawnie, po trzech sezonach trudno wyrzucić z serca tych przekochanych bohaterów, a intrygi się plączą i supłają... Obczajcie koniecznie pomimo, a może właśnie dlatego, że to jedno z niewielu dzieł kultury popularnej, które również próbują nauczyć widza czegoś o filozofii i etyce. Nie pożałujecie!
Christiane Amanpour: Sex & Love Around the World (2018)
Na zakończenie sprawozdania telewizyjnego, wspomnę też o ciekawym dokumencie Netflixa o miłości, bliskości, małżeństwach, związkach i seksie we współczesnych społeczeństwach (z pominięciem obu Ameryk i Australii, więc nie do końca na całym świecie). Na przestrzeni sześciu odcinków reporterka Christiane Amanpour odwiedza Azję, odpytując ludzi w Tokio, Shanghaju, New Delhi, Beirucie, zahacza o Europę, badając Berlin i wybiera się też do Afryki, a dokładniej stolicy Ghany. Szczerze mówiąc za dużo tu postrzeganych przez Amerykanów egzotycznych nacji i za mało lustrowania własnej kultury, czy też zaglądania do własnej sypialni, ale wciąż można wiele się dowiedzieć o codziennym życiu uczuciowym i obcowaniu cielesnym społeczeństw różniących się diametralnie kulturą i religią: od uciekających od uczuć i drugiego człowieka Japończyków, przez rozdartych i namiętnych Hindusów, materialnych, rodzinnych Chińczyków, próbujących zapomnieć o wojnie Arabów, hipokryzję chrześcijańskich Afrykańczyków i dekadencję Europy. Trochę utrwalania stereotypów, trochę rozbijania stereotypów, a przede wszystkim często oddanie głosu zwykłym ludziom z ulicy. Dla ciekawych tematu.
Spider-Man Uniwersum (2018)
Niesamowitym przeżyciem było oglądanie kolejnego wyśmienitego filmu o Człowieku-Pająku, a raczej całej zgrai ludzi-pająków, otwierających drogę do eksploracji spidermanowego uniwersum komiksowego. Ten film animowany to zapierające dech w piersi, pięknie rysowane arcydzieło na każdym kroku nawiązujące formą do sztuki komiksu. Ogłosiłam go filmem roku właśnie z uwagi na tę przełomowość i świeżość, a to powinno wiele powiedzieć. Miles Morales i cała reszta postaci z alternatywnych wersji Spidermana są dla mnie zupełną nowością, ale nie miałam żadnego problemu z pokochaniem ich na ekranie w mocno odnoszącej się do marvelowskiego uniwersum komiksowego historii. Ta frywolność, giętkość w przedstawianiu scen i fenomenów, których nie dało by się pokazać z takim polotem w filmie aktorskim, a także ludzkość głównego bohatera i alternatywnego Petera Parkera, to wszystko zachwyca. Koniecznie trzeba się wybrać do kina, póki jeszcze grają.
Fargo (1996)
Czarna komedia pomyłek braci Coen z Oscarami za scenariusz i aktorkę w roli pierwszoplanowej. Powolny, konsekwentny rytm, bardzo charakterystyczne, trudne do zapomnienia postacie i prosta intryga kryminalna, zakończona satysfakcjonującym rozwiązaniem. Odrobina absurdu, odrealnienia, codziennego szaleństwa i odwieczny problem moralności: jak to jest, że niektórzy ludzie zdolni są do popełniania najgorszych, najbardziej bezmyślnych, zupełnie niezrozumiałych zbrodni? To naprawdę świetna rzecz, pięknie poprowadzona, z urokliwą, niesamowicie sympatyczną i uprzejmą panią komisarz Marge Gunderson, która bezbłędnie rozpoznaje ślady, szybko i dokładnie przeprowadza śledztwo, nie boi się niebezpiecznych sytuacji, a przy okazji... jest w zaawansowanej ciąży. I to zupełnie poboczny, mało istotny detal. Bardzo polecam.
Operacja Overlord (2018)
Zupełnie nie mój typ filmu, na który poszłam trochę niepotrzebnie, bo wyszłam z lekkimi nudnościami od flaków, krwi, brutalności, grubych strzykawek i zniekształconych facjat. Cóż, moja wina za wybranie się do kina za całkiem niezły dramat wojenny, który przechodzi gładko w horror o zombie-nazistach. Co kto lubi.
Doktor No (1962)
Na święta zażyczyłam sobie oglądania pierwszego Bonda. Dotychczas widziałam tylko te nowsze części Craigiem, a to przecież zupełnie inny typ filmu niż te oryginalne szpiegowskie klasyki naszpikowane stereotypami, pięknymi paniami mdlejącymi niemal na widok boskiego agenta 007, kasynem, Martini wstrząśniętym, niemieszanym i całą resztą. Nie zawiodłam się. Sean Connery jest tak młody, że aż trudno uwierzyć, jego wróg to inteligentny, śliski spuerzłoczyńca, kobiety wyginają się z rozkoszy ledwie rozmawiając z nim przez telefon i zjawiają się półnagie na jego drodze, a pomimo seksizmu rasizm jest minimalny. Było trochę nudno, ale dało się wytrzymać.
Teoria wszystkiego (2014)
Po drodze obejrzałam też wreszcie długo odkładaną Teorię wszystkiego, czyli biopic o Stephenie Hawkingu i jego żonie Jane, od momentu poznania tej dwójki, przez małżeństwo i nieoczekiwanie długi związek (dziewczyna, wychodząc za Hawkinga, wiedziała, że ten prawdopodobnie pożyje nie dłużej niż dwa lata), aż do zerwania i pogodzenia się mimo oddalenia. Pięknie sfilmowany obyczaj historyczny rzadko wypuszcza się na wody teorii fizycznych i raczej stara się oddać codzienność tej pary, poświęcenia i wysiłki Jane, humor i upór tracącego władzę nad ciałem naukowca, trudy wychowania dzieci w związku, w którym jedno musi się opiekować wszystkimi. Wgryzając się w życie prywatne tej wybitnej postaci zastanawiałam się ciągle, czy nie za wcześnie, nie za gładko i hollywoodzko opowiedziana jest ta historia?
Mission: Impossible - Fallout (2018)
Jeśli śledzicie Nowiny na bieżąco, pewnie zauważyliście projekt poznania wszystkich części Mission Impossible. W grudniu udało się wreszcie dobić do najnowszej, szóstej części serii. Doceniam, że z czasem wracają kolejni bohaterowie i bohaterki poprzednich części, dzięki czemu filmy oddalają się od schematu Bondowskiego, czyli co część nowa dziewczyna. Tom Cruise z braku laku próbuje pobić swoje wyczyny z poprzednich części bijatyką w śmigłowcach i górskich szczytach, Henry Cavill przeładowujący ramiona podczas bitki cieszy oko, a w tle pojawia się więcej pełniących jakąś rolę w fabule kobiet. Może i to wcale udany film na tle kolejnych i seria idzie w dobrym kierunku, ale mnie te pościgi i wybuchy albo męczą, albo usypiają. Nie jestem pewna, czy nie żałuję czasu poświęconego na kolejne Misje niemożliwe.
Kevin sam w domu (1990)
A na koniec doniesienia z frontu maratonu poświątecznego, jaki rządziliśmy ze znajomymi. Otóż Kevin oglądany w oryginalne, bez polsatowskiego lektora, to naprawdę zabawny i uroczy film z dość drastycznymi scenami dręczenia włamywaczy. Okazało się, że są w nim żarty, których człowiek nawet nie podejrzewał, scenariusz został bardzo przyjemnie, sensownie skrojony, a obejrzany po długiej przerwie (dziesięć lat bez telewizji) to czysta przyjemność. Wiedzieliście, że film, którego fragment ze strzelaniem puszcza w kółko mały Kevin, został nagrany specjalnie na potrzeby tych scen i nie istnieje jako całość? Szok!
Szklana pułapka (1988)
Oprócz tego na święta Hans Gruber znów spadał z Nakatomi Plaza. Nigdy nie mogę się nadziwić, jak piękny i młody jest Alan Rickman w tym filmie, choć to jego pierwszy duży hit w zaczętej dość późno karierze. Proszę o chwilę ciszy i zadumy dla Rickmana nim zakrzykniecie za Johnem McClanem: Yippee-ki-yay, motherfucker!
Ktokolwiek dotrwał do końca tej litanii: gratulacje! A jak Wasze popkulturalne święta?
0 komentarze:
Prześlij komentarz