Sezon burz
Andrzej Sapkowski
Zaczytana gimnazjalistka siedzi w swoim pokoju na wysuniętej półce regału, opierając nogi o łóżko. Nie jest jej wygodnie: sklejka jest twarda i nie ma na niej dużo miejsca do siedzenia. Musi jednak tak właśnie siedzieć, by nie było jej widać jak ktoś będzie przechodził korytarzem i spojrzy przez drzwi. Nie będzie też ciekawskiego pytania "Co czytasz?", którego się obawiała. Za nic na świecie by się nie przyznała mamie, że ma w ręce książkę dla dorosłych, pisaną siarczystym językiem i zawierającą odważne sceny erotyczne. Gdyby ktoś wszedł, szybko schowałaby książkę pod koc. A na co dzień chowała ją w pufie, gdzie nikt nie zaglądał.
Siedzi tam, pochłaniając z wypiekami opowiadania o wiedźminie, zauroczona szczeniacko Geraltem, jego szczerym sercem i cynicznym uśmiechem. Jej marzenia popychają ją w którymś momencie do nigdy nie skończonego, marysuistycznego fan fiction, w którym trafia do Kaer Morhen jako przyszła wiedźminka.
Nawet założyłam bloga z powyższą grafiką w szablonie. Źródło
Dla mojego pokolenia, a przynajmniej dla czytelników fantasy i cięższej muzyki w moim wieku, książki Sapkowskiego to był pewien etap w dorastaniu. Podczas ich czytania przyspieszał nam oddech, jak pełne piersi z kolejnej kapłanki czy czarodziejki kołysały się miękko, gdy dosiadała Geralta, to przy nich śmialiśmy się w głos czytając o Jaskrze czy dosadnych krasnoludach, to my wzruszaliśmy się czy to historią Yennefer czy Ciri. Kochaliśmy Zoltana,Yarpena Zigrina, Regisa, Milwę, a gdy cykl się skończył i pozostał smutek, że skoczył się tak, a nie inaczej, pozostało opowiadanie "Coś się kończy, coś się zaczyna". Ta słowiańskość, przaśność, humor, walki, romanse i intrygi - zachwycało. Sapkowski stworzył nową jakość w polskiej fantastyce, jego język przyswoił się pod chatami i tak przestarzałe słowa jak "chędożyć" czy "rzyć" wróciły do łask, inne przyjęły się w naszym języku potocznym z nowym znaczeniem - jak na przykład "wąpierz". I choćby Sapkowski był jeszcze większym gburem, niż jest, i tak byśmy go uwielbiali za te książki.
Gdy wyszedł Sezon Burz - a dla przypomnienia było to po 13 latach od ukazania się ostatniej wiedźmińskiej książki, a także po premierze dwóch wyśmienitych, obsypanych pochwałami i nagrodami gier komputerowych Wiedźmin oraz Wiedźmin 2: Zabójcy królów - czułam pewien niesmak. Nie wiem jak wy, ale osobiście wyczuwałam szybki skok na sporą kasę, tak jak na przykład kolejne części Kevina samego w domu, czy rozciągnięty na trzy filmy Hobbit.
Podobno Sapkowski stwierdził kiedyś, jakoby złe recenzje sprawiają, że płacze.
Całą drogę do banku.
Przeczytałam rzecz jasna i ja. Nawet dałam Sapkowskiemu zarobić, bo miałam akurat bony empikowe, a tu jeszcze promocja "kup trzy książki, zapłać za dwie" i się jakoś nawinął.
Tak jak podejrzewałam, w Sezonie burz jest wszystko, co znamy ze starego wiedźmina, ale nie ma też nic nowego. To tak jak ze znajomymi, znoszonymi butami, które z przyjemnością zakładamy na nogi, ale widzimy, że nie są najlepszej jakości. Stare schematy odtworzone w starym sosie - wiedźmin spotyka czarodziejkę, wiedźmin ma romans z czarodziejką, wiedźmin spotyka potwora, wiedźmin zabija potwora, wiedźmin pojawia się na dworze, wiedźmin jest zniesmaczony dworskimi intrygami na każdym kroku. Fabuła nie jest wybitna, a główny zwrot akcji zostaje wyjawiony w opisie książki z tyłu. Geralt traci wiedźmińskie miecze i przez całą książkę próbuje je odzyskać. Reszta wydaje się być zbiorem bardzo luźno powiązanych ze sobą opowiadań.
Kerack jest młodym państewkiem, w którym król postanowił wydziedziczyć chyba wszystkich sensownych następców tronu i wychodzi za mąż za młódkę, pozbawiając prawa do tronu królweskie dzieci z poprzednich związków. Później się dziwi, że wszyscy knują i spiskują, by odzyskać należne im miejsce. Wiedźmin trafia do stolicy wpierw przedzierając się przez stróżówkę pilnowaną przez bandę chyba najobrzydliwiej przedstawionych kobiet w historii literatury. Sapkowski poszedł na łatwiznę znaną z komedii najgorszego sortu: strażniczki na wyścigi wypuszczają głośno gazy i bekają, a potem żrą kapustę czy co tam innego, by powtórzyć wyczyn; są grube, głupie i muskularne, a na dodatek niezmiernie brzydkie. Czytając te fragmenty trudno nie czuć zażenowania. Oczywiście to te babsztyle gubią wiedźmińskie miecze.
Później jest coraz bardziej stereotypowo - wiedźmin trafia w sam środek brudnej polityki i spisków, romansuje z piękną i głupio okrutną czarodziejką, a później zostaje wynajęty do wyjaśnienia zagadkowych rzezi na ludności kilku wsi, tudzież do zabicia potwora. Szkoda, że ten najbardziej wstrząsający wątek magów z Rissbergu zostaje pośpiesznie porzucony na rzecz przygody na rzece. Historia lisiej demonicy jest urzekająca, jednak trwa naprawdę długo, ale prawie w ogóle nie popycha akcji do przodu i wydaje się zbędna. Ta historia lepiej by sobie poradziła jako osobne opowiadanie.
Owszem, czytało się nieźle i szybko, dostajemy dużą dawkę świetnej akcji, fantastyczny klimat, jednak zabrakło głębi i zaplanowanej konstrukcji. Niby jest wątek główny, ale momentami wydaje się być zupełnie niepotrzebny. Co chwilę zaskakują nas cudowne wypadki - Geralt gdzie się nie odwróci, tam spotyka go jakieś niezwykłe wydarzenie, a zakończenie rozczarowuje kompletnym deus ex machina. W każdym przypadku Geralt może się popisać męstwem, zimną krwią i umiejętnością walki, ale również pewną naiwnością i nieporadnością.
Polska ekranizacja też nie była zbyt udana... Szczerze mówiąc, lepiej o niej zapomnieć. Źródło
Czas akcji osadza się gdzieś między dwoma pierwszymi zbiorami opowiadań, które moim zdaniem były o wiele lepsze, niż sama saga. Geralt nie jest jeszcze aż tak zgorzkniały i doświadczony, jednak wydaje się, że daleko mu do tamtego Geralta sprzed lat. Może to dlatego, że minęły chwile pierwszego zauroczenia? A może dlatego, że Sapkowski nie do końca umie kończyć swoje opowieści? Bo według mnie im dalej w sagę o wiedźminie, tym gorzej. I kolejna książka o wiedźminie tylko potwierdza, że autor powinien dać sobie spokój z dojeniem tytułu, bo gry robią to o wiele lepiej od niego. Niech wymyśla coś nowego, a genialnego. Bo potrafi.
PS Wreszcie gram w Wiedźmina 2. Szybko, póki nie wyjdzie trzeci część!