Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

czwartek, 28 stycznia 2016

Panie Proust, ile czasu zajmuje szukanie czasu?


W poszukiwaniu straconego czasu. Tom 3. Strona Guermantes

Marcel Proust


Kanon na koniec wieku. Porozumienie wydawców, 2000 
Tłumaczenie: Tadeusz Boy-Żeleński 
Gatunek: literatura piękna
715 strony 
Odczucia: ★★/★★★★★


Niestety moje pierwsze spotkanie z Proustem było dość niefortunne, bo przymuszone. Wzięłam się za to tomiszcze z góry podchodząc do niego jak do gorzkiej pigułki, którą trzeba szybko przełknąć, żeby prędko zabrać za inne powieści, na które mam ochotę. Po prostu musiałam przeczytać trzeci tom bez znajomości dwóch poprzednich (ani bez perspektywy doczytania serii do końca) w ramach lektury na zajęcia uczelniane. Żeby tylko liznąć. To liznęłam, przełknęłam i dostałam zgagi.

Mea culpa, biję się w piersi, nie powinnam tak podchodzić do klasyki. W idealnej sytuacji pragnęłabym przeczytać wszystkie siedem tomów od początku do końca, na dodatek siadając sobie wygodnie, bez stresu, na ulubionym fotelu i czytając nieśpiesznie, delektując się lekturą. Mam wrażenie, że dla mnie to mógłby być jedyny sposób na przetrawienie i docenienie Prousta w pełni. W moim wypadku najczęściej pospiesznie przerzucałam kartki w tramwajach, autobusach i pociągach.


Tomiszcze opisuje rozdział w życiu Marcela, w którym bohater trafia wreszcie na salony "wielkiego świata". Jego rodzina wyprowadza się z prowincji do miasta, a dokładniej wynajmuje skrzydło pałacu Guermantów. Młodzieniec od razu zakochuje się bez pamięci w pięknej księżnej, do której pałac należy; codziennie rano tropi ją podczas spacerów, by bodaj otrzeć się o nią spojrzeniem, chodzi do teatru, by wyglądać jej w loży. Księżna nie tylko ignoruje adoratora, ale też okazuje otwartą niechęć. Marcel jednak nie spocznie, póki nie uda mu się różnymi drogami dotrzeć przed oblicze swej ukochanej. Poprzez swojego przyjaciela Roberta Saint-Loupa, jego ciotkę margrabinę de Villeparisis, osobliwego barona de Charlus o niejasnych zamiarach, Marcel pnie się szczebelek po szczebelku aż do salonu swojej ukochanej.

Przez siedemset stron trzeciego tomu Marcel próbuje wytłumaczyć na przykładzie swojego zadurzenia księżną Orianą de Guermantes, jak ludzka percepcja i wyobrażenia dotyczące konkretnych osób, miejsc czy pojęć nieustannie się zmieniają, przekształcają i udoskonalają wraz z przybywaniem nowych doświadczeń. I tak dla małego Marcela nazwisko Guermantes brzmiało niemal magicznie, było niczym "tło romansu, urojony krajobraz", miejsce bajeczne, znane tylko z wyobraźni i ze spacerów w "stronę Guermantes", czyli przeciwną do tej, jaką chodził z rodzicami w stronę domu Swanna. W miarę dorastania i zdobywania nowych informacji o tym miejscu i tytule, wyobrażenie to wciąż zmieniało się, nie do końca realne, fantastyczne, ale z czasem nabierające konkretów i odzierane z romantyzmu. Ostateczne zrozumienie kim są de Guermantes i jak wygląda ich codzienne życie następuje dopiero po tym, jak Marcel trafia do salonu księżnej Oriany. Wtedy dopiero pozbywa się złudzeń, a jego urojona, karmiona mrzonkami miłość umiera śmiercią naturalną. Wyobrażał sobie Orianę jako istotę na wpół boską, jakąś zachwycającą, niepojętą wróżkę; w rzeczywistości okazała się kierującą się pozorami, ograniczoną, zadufaną w sobie arystokratką, jakich wiele.

Oprócz ciągnących się dziesiątkami stron spotkań towarzyskich, zdawałoby się bezcelowych wizyt, zabiegów, rozmów, niekończących się dywagacji i dygresji, w powieści znajdziemy zadziwiająco dużo nudnej polityki. Podczas pisania powieści na salonach szalenie głośna była afera Dreyfusa, cała Francja podzieliła się na dwa obozy za sprawą Alfreda Dreyfusa. Francuz ten był oficerem żydowskiego pochodzenia oskarżonym o zdradę i uwięzionym, cała sprawa rozchodziła się o to, czy wyrok był słuszny i czy powinno się go uwolnić. Emil Zola w 1989 roku napisał list otwarty do prezydenta Republiki Francuskiej, apelujący o rewizję zafałszowanego wyroku i wypuszczenie niesłusznie uwięzionego. Pod listem podpisało się wielu francuskich intelektualistów, między innymi właśnie Proust. Dlatego też powieść pełna rozważań i kłótni dotyczących tej sprawy, nie mówiąc już o ostrym podziale postaci na dreyfusistów o poglądach bardziej liberalnych, oraz antydreyfusistów, popierających całym sercem monarchię konserwatystów o skłonnościach antysemickich. Kwestia ta jednak wydaje się traktowana przez bohaterów powieści po łebkach jako rzecz po prostu modna, a pewien zestaw opinii - pożądany w celu szokowania i zadawania szyku.


Sam koncept ukazania, jak działa ludzki umysł, jak tworzą i zmieniają się wyobrażenia, jak pewne hasła czy bodźce automatycznie przywołują nam na myśl konkretne skojarzenia z przeszłości, jest (jak wiadomo) wybitny. Idea napisania cyklu powieściowego, który swą budową przypominałby katedrę gotycką, choć karkołomny, również zasługuje na podziw i uznanie. Wytykanie współczesnym ich wad, arystokratom - powierzchowności i konformizmu, służącym - niedouczenia, bezczelności i sprytu, samemu sobie - egoizmu, małostkowości, niedojrzałości, wymaga krytycznego oka i giętkiego pióra, co się chwali. Mimo to jednak powieść jest tak rozwlekła i nużąca, że trudno mi było się w niej odnaleźć, a w szczególności trudno było znaleźć przyjemność z lektury. 

Do tej pory pamiętam słowa mojej polonistki z liceum, która szczyciła się przeczytaniem wszystkich tomów na studiach. Nie wiem, czy sama kiedykolwiek wrócę do szukania straconego czasu z Proustem. Spoglądając na zegarek podczas czytania myślałam tylko o tym, że właśnie mój czas ucieka. Tik-tak, tik-tak.

0 komentarze:

Prześlij komentarz