Drop Down MenusCSS Drop Down MenuPure CSS Dropdown Menu

środa, 27 lipca 2016

Kosmiczny pirat kolonizuje Marsa. Używa do tego taśmy klejącej


The Martian

Andy Weir

RH, 2015
s-f, humor, amerykańska, współczesna
400 stron
Odczucia: ★★★★★/★★★★★

W oryginale to miał być groszek. 

Kosmonauta Mark Whatney miał jeść groszek, a nie ziemniaki, bo to bardziej prawdopodobne, że w racjach żywnościowych zabłąkał się groszek, który mógłby wykiełkować. Niestety groszek nie ma takiej wartości kalorycznej, żeby wykarmić Whatneya na tyle dni, ile chciał autor. Trzeba więc było wymyślić całą historię, skąd się na stacji wzięły całe, nieprzetworzone ziemniaki.

Innymi słowy, autor miał tyle samo przekmin, jeśli nie więcej, co jej bohater.

I tak ziemniakiem podbija się kosmos. [Źródło]

Zacznijmy jednak od początku, bo choć swego czasu na blogach czytelniczych zaroiło się od recenzji Marsjanina, to być może jakimś cudem ktoś jeszcze o tym fenomenie nie słyszał.

Dla mnie zaczęło się od filmu. Tak, przyznaję się, ja też czasem najpierw chodzę do kina, a potem czytam powieść, na której podstawie powstał film. Czasem nawet nie czytam w ogóle (jakiż ze mnie potwór i barbarzyńca!), zdarza się każdemu. Na Marsjaninie bawiłam się fantastycznie, śmiałam w głos, wyłapywałam żarciki, zaciskałam pięści i tężałam w napięciu. Matt Damon jest bardzo dobrze dobrany do roli nieustraszonego i niemordowanego kosmonauty, który żartem i pomyślunkiem pokona każdą przeszkodę. To był dobry, wciągający, trzymający idealne proporcje napięcia i humoru film, który co prawda nie ustrzegł się słabych czy przesadzonych momentów (jak nakłuwanie skafandra w przestrzeni kosmicznej, żeby uzyskać efekt kostiumu Iron Mana), ale naprawdę chcę go zobaczyć jeszcze nie raz. W sumie po lekturze książki już ostrzę zęby na wersję reżyserską...

Nie odbiegajmy od tematu. Po takim filmie to była tylko kwestia czasu, jak dorwę się do książki. A jadąc na wakacje każdy sobie wybacza kupienie książki na drogę, przyznajcie się. Ja i moje Rybię (właśnie, Ryba zaczął robić rzeczy, możecie obczaić tutaj) kupiliśmy właśnie Marsjanina w oryginale i Good Omens Gaimana i Pratchetta (jeszcze czytam). I jak już optymistycznego kosmonautę napoczęłam, tak nie mogłam się oderwać.

[Źródło]

W niedalekiej przyszłości, Mark Whatney zostaje Kevinem samym w domu, tylko że na Marsie. I musi użyć całej swojej wiedzy, zmyślności i umiejętności, żeby przeżyć, a na dłuższą metę, postarać się wrócić do domu.

Jest członkiem niewielkiej ekipy, która została wysłana jako misja Ares III na badania na Marsie. Mieli na nim zostać 40 soli (dni marsjańskich). Z powodu nagłej burzy, Mark zostaje przebity kawałkiem anteny. Załoga myśli, że nie przeżył i ewakuuje się z zagrożonej misji, zostawiając za sobą wszystkie zapasy i habitat, czyli tymczasowe mieszkanie. Całe szczęście, bo Mark na pewno nie przeżyłby tych ponad pięciuset dni, jakie przetrwał na niegościnnej planecie. Bazując na swojej edukacji jako botanik i dodatkowej specjalizacji w kierunku inżynierii mechanicznej, Mark wykorzystuje wszystko to, co ma, żeby zorganizować sobie jakie takie życie na Marsie do czasu, aż przybędzie kolejna misja. Myślę jednak, że gdyby nie taśma klejąca, nic by mu się nie udało. 

Ta książka czasami staje się hymnem ku chwale taśmy klejącej, serio.

Szczerze mówiąc powieść jest lepsza od filmu, bo wybiera niektóre rozsądniejsze i bardziej prawdopodobne rozwiązania z tych wszystkich i tak wysoce nieprawdopodobnych przypadków niż film, który stara się na siłę stawiać na efekciarstwo i łatwe emocje, szczególnie na koniec. Powieść rozwija bardziej wątek załogi, mocniej zarysowuje relacje. I dla mnie bomba: pojawia się wywiad z psychologiem, który odpowiadając na pytanie, jakim cudem Mark wciąż nie oszalał ani nie popadł w depresję, tłumaczy, że przecież właśnie dlatego wybrano go do tej misji z tą ekipą. Byli lepsi od niego, ale od miał niepokonany charakter osoby, która potrafi zawsze podnieść na duchu, nie poddaje się, zbywa złe myśli iskrą humoru, dąży do harmonii, spaja drużynę i zażegnuje spory. Wydaje mi się, że tego nie było w filmie?

Wraz z historią osamotnionego kosmonauty, poznajemy od kuchni metody działania NASA, oglądamy codzienne życie naukowców, kibicujemy wraz z całą kulą ziemską. Ta szersza perspektywa jest potrzebna, uświadamiamy sobie, jak totalną wizję miał w głowie autor. Myślał zarówno o fizycznych następstwach różnych działań Marka na Marsie, jak i konsekwencje na na Ziemi, zaczynając od rutynowo monitorujących niebo naukowców, a na piarze NASA kończąc. Widzimy jak niesamowity potrafi być ludzki umysł, jak wielką wagę ma podejście do życia, wytrwałość i cierpliwość; zawieszamy niewiarę i pesymizm na czas obserwowania zmagań zwykłych ludzi, którzy są tak inteligentni, wyszkoleni i wykształceni, żeby dokonywać cudów.

Przede wszystkim zaś zakochujemy się w poczuciu humoru Marka Whatneya.

[Źródło]

Nie mogę się nadziwić, że Marsjanin to zaledwie debiut autora. To tak zgrabnie, lekko i jednocześnie angażująco, skomplikowanie i szaleńczo przyjemnie napisana powieść! Widać, jaka ilość researchu weszła w proces twórczy, widać też, jak ciekawym człowiekiem musi być Andy Weir. Chciałoby się go poznać. Aż sobie włączyłam jeden z jego wywiadów - zaczyna go od pochwalenia się śpiącym obok kotem. I jeszcze jego dotychczasowy dorobek! Posłuchajcie tego: pisał komiks internetowy o szalonych naukowcach, które były wariacjami na temat jego samego i jego kumpli; maczał palce w komiksie, który jest mieszanką inspiracji Alicją w Krainie Czarów, Czarnoksiężnikiem z Krainy Oz i Piotrusiem Panem; niektóre z jego opowiadań zostały zekranizowane na długo przed Marsjaninem i są do zobaczenia na YouTubie; na jego stronie wiszą też fan ficki do m.in. Doktora Who i Sherlocka Holmesa. Swój człowiek.

Debiut publikował tak wszystkie inne materiały - na swojej stronie, rozdział po rozdziale. Dopiero pod naciskami fanów opublikował ebooka dostępnego na Kindlu za cenę minimalną - 99 groszy. W trzy miesiące sprzedał trzydzieści pięć tysięcy kopii i trafił na listy bestsellerów. Dopiero wtedy zgłosił się do niego agent z prawdziwego zdarzenia i pomógł z publikacją w formie książki. Na sprzedaży praw wydawnictwu zarobił krocie. A potem zaproponowano mu ekranizację z Mattem Damonem. I tak z kalifornijskiego programisty, który mógł się co najwyżej pochwalić pracą nad Warcraftem, stał się literacką gwiazdą. Nieźle, co nie?

Wciąż nie zdjął swoich fan ficków.

A tak się czytało na plaży.

Swego czasu w Książkach pojawił się cały artykuł, który analizował długofalowe tendencje w science-fiction. Bardzo mi się podobał: przeciągnął grubą kreskę od Julisza Verna i jego optymistycznych bohaterów, niezwyciężonych bohaterów podbijających światy, przez współczesne, mocno pesymistyczne produkcje typu Grawitacja czy Interstellar, gdzie kosmos jest niebezpieczny, a człowiek słaby i wątpiący, aż do powrotu optymizmu w postaci Marsjanina. Niesamowicie interesujące będzie śledzenie, czy inni pisarze podchwycą ten styl.

Edit: byle to nie był styl Marcina Ringa, polskiego tłumacza... Sami poczytajcie tutaj.

Dla tych, co już oglądali i/lub czytali, wrzucę jeszcze filmik, w którym dwójka prawdziwych naukowców ocenia Marsjanina pod względem prawdopodobieństwa:


He’s stuck out there. He thinks he’s totally alone and that we all gave up on him. What kind of effect does that have on a man’s psychology?” He turned back to Venkat. “I wonder what he’s thinking right now.”
LOG ENTRY: SOL 61 How come Aquaman can control whales? They’re mammals! Makes no sense.
” 

0 komentarze:

Prześlij komentarz